Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

„365 dni” w kinie w Lublinie. Czy warto obejrzeć ten film w walentynki z ukochanym bądź ukochaną?

Marta Grabiec
Next Film/materiały dystrybutora
„365 dni” to adaptacja książki Blanki Lipińskiej o tym samym tytule. Film miał premierę na początku lutego, ale nadal przyciąga rzeszę widzów do kina. Tuż przed walentynkami, miejsca na wybrane seanse w lubelskich kinach, trzeba było rezerwować z odpowiednim wyprzedzeniem. Czy warto wybrać się na ten film?

Bohaterem filmu jest Massimo pochodzący z bogatej sycylijskiej rodziny. W trakcie „robienia interesów” jego ojciec został zastrzelony na jego oczach, a on ciężko ranny. Zanim doszło do tej tragedii, obaj obserwowali piękną kobietę i jej twarz zapadła głównemu bohaterowi w pamięć. Postanawia ją odszukać i rozkochać w sobie. Jego obsesja jest na tyle duża, że Massimo ma nawet jej gigantyczny portret pamięciowy w salonie (!).

Piękna nieznajoma to Laura, która jest nam prezentowana jako kobieta bardzo pewna siebie, odnosząca sukcesy.

Główna bohaterka wreszcie nie jest zakompleksioną, szarą myszką, którą dopiero partner uczy kochać siebie, więc to bardzo miła odmiana w kinie.

Poznajemy ją w chwili, gdy jej obecny związek przeżywa kryzys. Z aktualnym partnerem wyjeżdża na Sycylię i tam zostaje porwana przez Massimo, który daje jej 365 dni na to, żeby go pokochała.

Grasz, czy Cię coś boli?

Wizualnie było to ładne. Przyjemne dla oka scenerie, ładni aktorzy i ładne sceny. Od samego początku trudno było wyzbyć się poczucia, że ogląda się brazylijską telenowelę. Główna bohaterka często mdleje, o każdej porze dnia i nocy ma idealny makijaż, a śpi wciąż w nienaturalnych, teatralnych pozach.

Para aktorów, którzy odgrywają główne role, czyli Anna Maria Sieklucka (aktorka pochodzi z Lublina) i Michele Morrone to piękni, młodzi ludzie. Ich gra pozostawia jednak wiele do życzenia. Szczególnie „zmęczyła mnie" Sieklucka, która w wielu scenach stroi miny, jakby wciąż ją coś bolało.

Najgorsza była scena, gdy po raz pierwszy zobaczyła Massimo nago. Nie miało być śmiesznie - a było.

Soft porno i syndrom sztokholmski

Zastanawiacie się pewnie, co ze scenami seksu, którym film zawdzięcza swój rozgłos. Rzeczywiście, było na co popatrzeć. Wiele scen stylizowanych było na soft porno. Widzimy sporo nagiego biustu, jest kilka scen seksu oralnego, gdzie aktorki sugestywnie wycierały usta czy ocierały łzy.

Film „365 dni” budzi sporo kontrowersji. Widz jest świadkiem wielu scen agresji wobec kobiet. Po seansie ciężko nie pomyśleć, że tematem filmu nie jest miłość, ale syndrom sztokholmski.

Muzyka pełna dramatu

Muszę wspomnieć jeszcze o ścieżce dźwiękowej, która była jedną z najgorszych, jakie słyszałam w życiu. Miałam poczucie, że została przygotowana najniższym kosztem, a melodie tego typu można znaleźć na darmowych stronach. Muzyka, zamiast budować klimat, całkowicie go niszczyła.

Patriarchat ma się dobrze

Film „365 dni” promowany bywa jako polska odpowiedź na amerykański hit „Pięćdziesiąt twarzy Greya". I zapewne, jak pierwowzór osiągnie frekwencyjny sukces. Zastanawiam się, z czego wynika fenomen tego typu produkcji. Może w czasach walki o równouprawnienie, czasem w niektórych kobietach pojawia się tęsknota za tradycyjnym podziałem ról; za światem, w którym to mężczyzna jest silnym, dającym poczucie bezpieczeństwa samcem alfa.

Nie wykluczam też, że jest wiele kobiet, które wciąż wierzą, że „łobuz kocha najbardziej" oraz w to, że facet ma być, jak serce – „kocha, to bije".

Film z pewnością można potraktować jako ciekawe zjawisko kulturowe.

Wyszło pięć osób

Wybrałam się na ten film w środę, gdy w kinie obowiązują promocyjne ceny. Musiałam dzień wcześniej rezerwować miejsce, bo prawie cała sala była już zajęta. Oczywiście, znaczącą część widzów stanowiły kobiety, ale przed seansem naliczyłam też kilku panów, co do których miałam podejrzenie, że zostali przymuszeni do obejrzenia filmu.

W trakcie seansu z sali wyszło w sumie pięć osób. Pierwsze z nich nie wytrzymały nawet 40 minut. Kolejne wyszły po godzinie. Ja sama liczyłam momenty, w których z zażenowania lub znudzenia przewracałam oczami. Było ich tylko 14, co dla mnie jest niezłym wynikiem. Film oceniam na 5/10. To kino proste, lekkie, „odmóżdżające".

„365 dni” to dobry wybór na babski wieczór, gdy przed lub po seansie idziecie na lampkę lub butelkę wina. Czy warto wybrać się na ten film z partnerem? Moim zdaniem nie. Drogie Panie, nie katujcie swoich partnerów tym romansidłem i lepiej zabierzcie ich na wybitny wojenny film „1917”.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Dni Lawinowo-Skiturowe

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski