Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Afera hejterska. Trzy problemy PiS ze sprawą Piebiaka i ani jednej dobrej odpowiedzi

Agaton Koziński
Agaton Koziński
Zbigniew Ziobro
Zbigniew Ziobro fot marek szawdyn/polska press
PiS włożył wiele energii w to, żeby przekonać Polaków, że sędziowie to „nadzwyczajna kasta”. Ale afera wokół (byłego już) wiceministra Piebiaka przestawia wektory - pokazuje sędziów jako ofiary. Na dodatek to kolejna wpadka PiS po aferze samolotowej

To była dominacja niespotykana w polskiej polityce po 1989 r. W 2001 r. rządzące wtedy AWS znajdowało się w gruzach, rząd Jerzego Buzka nie miał minimalnej choćby większości w Sejmie. Polacy już zdecydowali. Chcieli, żeby władzę przejęło SLD. 52 proc. - takie poparcie miał Sojusz w sondażu z 4 września. Kolejna partia, Platforma, mogła liczyć na 14 proc. głosów, PSL na 9 proc., PiS na 8 proc.

Wszystko wskazywało na to, że w wyborach zaplanowanych na 23 września SLD - jako pierwsza partia po 1989 r. - będzie rządzić samodzielnie, bez koalicjanta.

Dziewięć dni przed wyborami wywiadu agencji Reuters udzielił Marek Belka - ekonomista, wtedy typowany na nowego ministra finansów. W rozmowie ostrzegał, że nadchodzą trudne czasy, więc potrzebne będą cięcia budżetowe. „Zagrożenie kryzysem może być okolicznością, dzięki której w ekstremalnej sytuacji możemy spróbować wprowadzić takie rozwiązania, które w innym przypadku byłyby niemożliwe ze względów politycznych czy też socjalnych” - mówił.

Choć wtedy wszyscy mieli świeżo w pamięci dramat zniszczonego 11 września World Trade Center, to słowa Belki nie przeszły bez echa. Wizja cięć budżetowych w kraju, w którym stopa bezrobocia przekraczała 16 proc., a gospodarka rozwijała się w tempie 1 proc. PKB rocznie, nie rozpaliła wyobraźni wyborców.

Odwrotnie - okazała się strzałem w kolano. Wypowiedź Belki kosztowała Sojusz około 10 punktów procentowych. SLD w wyborach zdobyła zaledwie 41 proc. - i zamiast rządzić samodzielnie, musiała wciągnąć do koalicji PSL.

Teraz o możliwość samodzielnych rządów walczy Prawo i Sprawiedliwość. Sondaże są dla tej partii łaskawe, ale jednocześnie najpierw sprawa lotów marszałka Sejmu Marka Kuchcińskiego, a teraz hejtu organizowanego przez wiceministra sprawiedliwości Łukasza Piebiaka skutecznie podważa zaufanie do rządzącej partii. Powtórzy się sytuacja z 2001 r.?

Wybrzuszenia na prostej drodze

Na pewno dla PiS bardziej przyjazny jest czas. Wypowiedź Belki zdarzyła się tuż przed datą wyborów, na ostatniej prostej kampanii. Afery z Kuchcińskim i Piebiakiem zaczęły się dwa miesiące przed wyborami, w dodatku w środku wakacji. Kampania na poważnie ruszy we wrześniu, wtedy partie przedstawiają swoje najważniejsze pomysły wyborcze. Bufor czasowy jest na tyle duży, że walce kampanijne zdążą zniwelować bąble, purchle, wybrzuszenia, które nagle wyskoczyły na prostej wydawało się drodze PiS-u do reelekcji.

Ale wcale nie jest powiedziane, że uda się je zniwelować w całości, że te bąble całkowicie znikną. A jeśli będzie je choć trochę widać, to może wystarczyć, żeby PiS się o nie potknął 13 października. Bo te wybrzuszenia - nawet jeśli mało widoczne - mocno rządzącym doskwierają. Uwierają, bo wyrosły w miejscu wyjątkowo niewygodnym.

Kwestia przelotów byłego już marszałka Kuchcińskiego mocno uderzyła w wiarygodność PiS-u, którą Jarosław Kaczyński budował, podkreślając, że „do polityki nie idzie się dla pieniędzy”. Owszem, nie dla pieniędzy, tylko dla możliwości przewiezienia własnej żony luksusowym Gulfstreamem - taki wniosek może wyciągnąć wyborca, który nagle usłyszał, że Kuchciński organizował swojej małżonce loty rządowym samolotem z Rzeszowa do Warszawy.

Trudno to w logiczny sposób połączyć w hasłami „praca, umiar, pokora”, z zapowiedziami podnoszenia standardów w polskiej polityce, o których PiS mówił na okrągło w kampanii w 2015 r. To właśnie dlatego Kuchciński spadł z pozycji marszałka do roli szeregowego posła.

O ile jego zachowanie PiS może swoim wyborcom teraz wytłumaczyć („zaszumiało mu w głowie od władzy, ale został ukarany, sytuacja pod kontrolą” - pewnie w tym kierunku pójdzie tłumaczenie tego epizodu na spotkaniach), to już afery ze zlecaniem hejtu na sędziów przez Łukasza Piebiaka w tak prosty sposób zamieść pod dywan się nie da. Przede wszystkim dlatego, że rozgrywa się ona na zbyt wielu poziomach, żeby ją łatwo wyciszyć, wytłumaczyć.

Przede wszystkim w tej sprawie pojawia się wątek kluczowy: nadużycia władzy. Wszystko wskazuje na to (mały kwantyfikator, bo obowiązuje domniemanie niewinności, a Piebiak zarzutom zaprzecza), że wiceminister sprawiedliwości, sprawując ten urząd, organizował mechanizm hejto-wania w mediach społecznościowych sędziów protestujących przeciwko reformie wymiaru sprawiedliwości. Uruchamiając tę nagonkę, wykorzystywał wiedzę znajdującą się w zasobach resortu, w którym pracował. Na to jeszcze nakładają się zarzuty o to, że złamał przepisy o ochronie danych osobowych (ujawniał prywatne adresy sędziów).
Dodajmy jeszcze kwestię moralną - bo nawet jeśli w tym przypadku nie dochodzi do złamania przepisów, to na pewno do złamania reguł etycznych. Nagonka na sędziów nie opierała się na stawianiu im zarzutów merytorycznych, związanych z ich pracą. Wykorzystywano w niej haki ze sfery osobistej; rozpuszczano plotki o kochankach, problemach miłosnych, kłopotach osobistych. Wyraźna próba dyskredytacji chwytami zdecydowanie poniżej pasa.

Zarzuty stawiane Piebiakowi są poważne. Sprawa jest rozwojowa, bo kolejne doniesienia wskazują, że współpracowało z nim wiele osób, także sędziowie z Ministerstwa Sprawiedliwości, KRS i Sądu Najwyższego. A skoro Piebiak stracił stanowisko w resorcie, to w konsekwencji może to oznaczać zmiany kadrowe także w innych instytucjach (już zaczęło do nich dochodzić w KRS). Te mogą być niezbędne, biorąc pod uwagę zbliżające się wybory.

„Nadzwyczajna kasta” ofiarą

Ta sprawa ma także wyraźny wymiar polityczny. Nawet jeśli na Nowogrodzkiej w analizach konsekwencji tej afery mniejsze znaczenie będzie odgrywać ryzyko ewentualnego naruszenia prawa (wyborcy PiS już w przeszłości pokazali, że jeśli chodzi o wymiar sprawiedliwości, to ich wrażliwość prawna jest właściwie zerowa), to są trzy kwestie, które muszą budzić tam poważny ból głowy.

Po pierwsze, widać, że sprawa jest rozwojowa, cały czas nie widać jej dna. A skoro go nie widać, to trudno ją zatrzymać. Reguły marketingu politycznego mówią, że przepalić można problem, który już nie jest w zenicie, gdy przestają się pojawiać nowe fakty. A tutaj końca nie widać.

Po drugie, kwestia standardów. Po raz kolejny. Ledwo PiS zdążył posprzątać po lotach Kuchcińskiego, a znów musi odpierać zarzuty o tym, że nadużywa władzy, że łamie reguły etyki politycznej.

W dodatku szczegóły afery z Piebiakiem w roli głównej pokazują jeszcze jeden jej aspekt: całkowity brak wyobraźni. Wiceminister - jeśli rzeczywiście kontaktował się z osobami tworzącymi system hejtu za pomocą komunikatorów internetowych - wykazał się zerową zdolnością przewidywania.

Specjalistom od kontrwywiadu musiały stanąć włosy dęba na głowie, gdy się dowiedzieli, w jaki sposób ta „fabryka trolli” została zorganizowana. A taki przejaw nieudolności u polityków jest traktowany przez wyborców bardzo poważnie.

Po trzecie, ta afera wytrąca PiS-owi z rąk bardzo ważny postulat: reformy sądownictwa. To był ważny temat w kampanii w 2015 r. Po wyborczej wygranej PiS potraktował tę kwestię bardzo priorytetowo, zdominowała ona tę kadencję Sejmu.

Obóz władzy miał silne argumenty na poparcie swoich racji, a przede wszystkim miał poparcie Polaków. W sondażu CBOS z 2012 r. aż 61 proc. Polaków źle oceniało funkcjonowanie sądownictwa w naszym kraju (w 13 proc. zdecydowanie źle) - i byli to przede wszystkim wyborcy PiS i Platformy, tylko w elektoracie SLD wymiar sprawiedliwości miał niemal pozytywne oceny. Także w sondażu z lutego 2017 r., a więc po niemal półtora roku rządów PiS i batalii o Trybunał Konstytucyjny, 51 proc. Polaków źle oceniało wymiar sprawiedliwości.

Jego pracownicy: sędziowie i prokuratorzy dostarczyli wielu argumentów na uzasadnienie konieczności wprowadzenia głębokich reform. W końcu to sędziowie sami o sobie mówili „nadzwyczajna kasta” - a PiS tylko pilnował, żeby to określenie nie wyleciało nikomu z pamięci (vide: kampania „Sprawiedliwe sądy”).

W ostatnich dniach obóz władzy (ustami Jarosława Gowina i Ryszarda Terleckiego) zapowiedział, że w kolejnej kadencji zamierza kontynuować te reformy, bo w ich ocenie wymiar sprawiedliwości dalej wymaga poważnych zmian.

Tyle że afera wokół Piebiaka może to mocno skomplikować. Odsłonięcie kulisów akcji dyfamacyjnej wymierzonej w sędziów, w dodatku pilotowanej na wysokim szczeblu resortu sprawiedliwości, odwraca bieguny. Mówiąc najprościej - w tej sprawie sędziowie nie są „nadzwyczajną kastą”, tylko ofiarami pomówień, hejtu, systemowego procederu niszczenia ich wiarygodności przy pomocy obyczajowych haków. I właśnie to przestawienie wektorów może być dla PiS największym problemem.

Odcinanie połamanych gałęzi

Kierownictwo PiS musi znaleźć odpowiedź na dwa pytania. Po pierwsze, jak zminimalizować straty - tak, żeby w dniu wyborów nie potknąć się na wybrzuszeniu, które powstało w wyniku tej afery.
Po drugie, jak działać w kolejnej kadencji. Czy PiS będzie miało jeszcze mandat do reform sądownictwa, czy Polacy poprą ich zamiary zmian w tym obszarze. Sondaży w tej kwestii nie ma (dokładne badania CBOS-u robione są co pięć lat - kolejne w 2022 r.), ale intuicja podpowiada, że dziś Jarosławowi Kaczyńskiemu będzie zdecydowanie trudniej wyjaśnić konieczność tych zmian niż cztery lata temu.

Oczywiście, nie w żelaznym elektoracie. Ale PiS - walczący o wynik wyborczy przekraczający 40 proc. - już dawno wyszedł poza grupę poparcia tworzoną przez najwierniejszych zwolenników Kaczyńskiego. A skoro tak, to partia jest bardziej narażona na różnego rodzaju wstrząsy, bo takie sprawy, jak afera wiceministra Piebiaka mają większe znaczenie dla ich nowego elektoratu niż dla starego.

W dodatku nie widać prostego wyjścia z tej sprawy. Nie można przecież powiedzieć: źle przeprowadziliśmy reformy sądownictwa, wycofujemy się, będzie tak jak było - oczywiście, sędziowie by się z tego ucieszyli, ale byłoby to polityczne samobójstwo, w dodatku bardzo bolesne. Pozostaje więc proces równie bolesny, ale dający szansę na przetrwanie kryzysu: odcinanie kolejnych połamanych gałęzi w Ministerstwie Sprawiedliwości, KRS, Sądzie Najwyższym. Dymisja Łukasza Piebiaka ten proces zaczęła, nie go skończyła.

Czy możliwa jest dymisja Zbigniewa Ziobry? To twardy gracz, mający dużą polityczną samodzielność, więc to byłoby trudne. Ale trudno było też pozbawić stanowisk Marka Kuchcińskiego czy wcześniej Antoniego Macierewicza - a jednak Kaczyńskiemu to się udało, w dodatku bez widocznych z zewnątrz uszkodzeń dla własnego projektu politycznego. Z Ziobrą pewnie mogłoby być podobnie.

Jego dymisję blokuje coś innego: fakt, że niedawno stanowisko stracił Kuchciński. Jeśli teraz poleciałby Ziobro, mogłoby powstać wrażenie, że to opozycja i media meblują skład obozu władzy. W polityce na taką słabość pozwalać sobie nie można. Jeśli więc nie pojawią się jakieś nowe szczegóły, uderzające jednoznacznie i boleśnie w resort sprawiedliwości, jego szef pewnie pozostanie na stanowisku do wyborów. Czas na nowe rozdanie będzie po nich.

PiS pewnie będzie po prostu czekał. Na to, co jeszcze opozycja, media są w stanie w tej sprawie wyciągnąć. A także na przyjazny dla siebie wiatr - na to, że opozycja (jak jej się kilka razy zdarzyło w przeszłości) zrobi coś wyjątkowo nieudolnego, albo że pojawi się nowy temat, który przeniesie uwagę w inne miejsce.

Na pewno PiS-owi pomoże w tym już zaplanowana wizyta Donalda Trumpa, który przyjedzie do Polski 31 sierpnia na dwa dni. Już wiadomo, że jego obecność zapełni całkowicie uwagę mediów, nie pozostawiając miejsca na inne sprawy, zawsze tak się dzieje, gdy przyjeżdża amerykański prezydent.

A później 7 września PiS przedstawi swój program wyborczy - i pewnie nowe obietnice, kolejne rozwiązania, mające być odpowiednikiem „500 plus” na kolejną kadencję. Następnie rozpocznie się kampania - a rozpędzone partyjne walce zaczną zgniatać wszystko po drodze. W PiS będą mieć nadzieję, że właśnie wtedy uda się ostatecznie zniwelować wszystkie bąble, purchle, wybrzuszenia, które wyrosły w ostatnich tygodniach. Ale też z tyłu głowy do końca będą czuć niepokój, że pozostało zbyt mało czasu, by je całkiem wygładzić. I że spotka ich to samo, co stało się udziałem SLD w 2001 r.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Michał Pietrzak - Niedźwiedź włamał się po smalec w Dol. Strążyskiej

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Afera hejterska. Trzy problemy PiS ze sprawą Piebiaka i ani jednej dobrej odpowiedzi - Portal i.pl

Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski