Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Akowcy w strukturach aparatu bezpieczeństwa. Felieton Instytutu Pamięci Narodowej

dr Justyna Dudek, OBBH Lublin
Ryszard Marzecki
Ryszard Marzecki archiwum IPN/nadesłane
Aparat bezpieczeństwa powołano w 1944 r. po to, aby komuniści mogli zdobyć a potem utrzymać władzę. Systematycznie go rozbudowywano (przynajmniej do 1954 r.), a budżet Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego należał do jednych z największych w kraju. Stopniowo pod jego kontrolą znalazły się niemal wszystkie obszary życia.

Aparat bezpieczeństwa budowano w oparciu o ludzi z określonych środowisk politycznych i warstw społecznych. W jego szeregach pożądano zwłaszcza robotników i chłopów, przedwojennych komunistów, czy partyzantów Armii Ludowej. Tych ostatnich w rzeczywistości nie było aż tak dużo. Stanowili od kilku do kilkunastu procent składu osobowego funkcjonariuszy. W zdecydowanej mierze bezpieka oparła się na ludziach bez doświadczenia politycznego czy konspiracyjnego z okresu wojny.

Żołnierzy Armii Krajowej do pracy w Urzędach Bezpieczeństwa z założenia nie przyjmowano. Ich zaliczano do wrogów, tzw. reakcji, którą należało zniszczyć. Mimo to niewielka grupa znalazła się w strukturach aparatu bezpieczeństwa. Ilu akowców służyło w szeregach bezpieki? Według oficjalnych danych z 1947 r. w jej strukturach w województwie lubelskim pracowało sześć osób z przeszłością akowską, a w 1951 r. już tylko jedna. W skali kraju w 1947 r. było ich stu czterdziestu ośmiu, w 1951 r. – stu czternastu, a w 1953 r. stu trzynastu. Pojedyncze osoby zajmowały nawet stanowiska kierownicze. Na tle kilkudziesięciotysięcznego aparatu bezpieczeństwa była to rzeczywiście garstka.

Część akowców, która trafiła do UB, zataiła swoją przeszłość wojenną. Takich z reguły zwalniano, gdy fakt ten wychodził na światło dzienne. Inni żołnierze AK wchodzili w struktury aparatu, aby informować polskie podziemie niepodległościowe o pracy policji politycznej. W bezpiece nazywano ich „wtyczkami”.

Przykładem takiego żołnierza może być postać Ryszarda Marzeckiego, oficera wywiadu z Obwodu Włodzimierz Wołyński AK, który od września 1944 r. do maja 1945 r. kierował Sekcją Śledczą Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Hrubieszowie. Marzecki pochodził z Wołynia. Z konspiracją związał się od pierwszych dni sowieckiej okupacji. Po zajęciu tych terenów przez III Rzeszę należał do ZWZ-AK. Walczył w szeregach 27 DP AK w ramach Zgrupowania „Osnowa”. W czerwcu 1944 r. przekroczył Bug i znalazł się na terenie Obwodu Hrubieszów AK. Jako funkcjonariusz UB był cennym źródłem informacji dla tamtejszego podziemia. Ostrzegał akowców przed aresztowaniami i planowanymi rewizjami. Zwalniał z więzienia niektórych zatrzymanych członków konspiracji. Przekazywał co UB wiedziało na temat AK. W lutym 1945 r. przejął i podmienił donos, który dekonspirował miejsce pobytu ówczesnego komendanta Obwodu Hrubieszów AK. W maju 1945 r. przeniesiono go do Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Lublinie. Nigdy jednak tam nie dotarł. Zdezerterował i wyjechał na Pomorze. Za Marzeckim rozesłano list gończy. Do czasu ogłoszenia przez komunistów amnestii, w lutym 1947 r., ukrywał się pod przybranym nazwiskiem Ziemiński. Ujawnił się w marcu 1947 r. w WUBP w Gdańsku. W oświadczeniu ujawnieniowym pominął fakt pracy i dezercji z PUBP w Hrubieszowie. Gdzieś około 1948 r. tamtejsze UB zaczęło interesować się jego osobą jako byłym członkiem podziemia. Ktoś nawet doniósł, że będąc w AK równocześnie pracował w UB. Aresztowało go dopiero w grudniu 1952 r. W trakcie śledztwa okazało się, że jeszcze trzech innych funkcjonariuszy PUBP w Hrubieszowie współpracowało w podobnym okresie z poakowską konspiracją. Po ponad rocznym śledztwie Podprokurator Wojskowej Prokuratury Rejonowej w Lublinie postanowił umorzyć śledztwo ze względu na fakt, że do przestępstwa doszło wiele lat temu. Na korzyść Marzeckiego przemawiało także ujawnianie się w 1947 r. Ryszard Marzecki miał dużo szczęścia. W latach czterdziestych takie sprawy kończyły się z reguły wyrokami śmierci.

W końcu była i taka grupa akowców, która całkiem dobrze odnalazła się w strukturach aparatu bezpieczeństwa. Oznaczało to zazwyczaj zdradę swoich dotychczasowych towarzyszy i ideałów. Do najbardziej znanych funkcjonariuszy bezpieki, z przeszłością akowską, zalicza się Henryka Wendrowskiego. Przez wiele lat pracował w Departamencie III MBP, czyli tym którzy zwalczał powojenną konspirację, potem w wywiadzie PRL, Ministerstwie Spraw Zagranicznych, a w końcu lat siedemdziesiątych został ambasadorem w Islandii. Jednym słowem zrobił karierę w strukturach władzy. Z wykształcenia był nauczycielem. Przed wojną przez większość czasu mieszkał w Białymstoku i związał się z tamtejszą konspiracją. Najpierw należał do Polskiej Organizacji Zbrojnej, a później od 1942 r. do Armii Krajowej. Pracował w legalizacji, w której przygotowywał fałszywe dokumenty dla poszczególnych członków podziemia. Gdy latem 1944 r. na tereny te wkroczyła Armia Czerwona, aresztowało go NKWD. Sowiecki major przekonał go, że dalsza konspiracja nie ma sensu. Tak zaczęła się jego współpraca. Najpierw agenturalna, a potem w charakterze funkcjonariusza UB. Jako agent zdekonspirował białostockie struktury AK. Jako funkcjonariusz uczestniczył m.in. w operacji „Lawina” oraz „Cezary”. W tej pierwszej w podstępny sposób zamordowano żołnierzy z oddziału Narodowych Sił Zbrojnych kpt. Henryka Flamego „Bartka”. Wendrowski wcielił się w oficera NSZ o ps. Lawina i tworzył fikcyjne struktury NSZ na Śląsku. W tej drugiej również brał udział w tworzeniu fikcyjnej organizacji, tym razem V Komendy Zrzeszenia Wolność i Niezawisłość. Odgrywał w niej kluczową rolę, a sama prowokacja okazała się największym sukcesem bezpieki przełomu lat czterdziestych i pięćdziesiątych.

Można powiedzieć, że bezpieka potrzebowała takich ludzi jak Wendrowski, którzy z obozu przeciwnika, przeszli na jej stronę. Dzięki ich wiedzy dotyczącej realiów konspiracji, mogła skutecznie prowadzić gry operacyjne. Poznać sposób myślenia i działania żołnierzy konspiracji, ich system wartości, inaczej mówiąc swoisty kod kulturowy podziemia. Na początku lat dziewięćdziesiątych Wendrowski pytany o przyczyny zdrady odpowiedział, że po wojnie w interesie Polski była „lojalna współpraca ze Związkiem Radzieckim […]. Gdybym w podobnych warunkach miał wybierać jeszcze raz, zrobiłbym to sam" (cyt. Za: M. Surdej, Henryk Wendrowski [w:] Oblicza zdrady?, red. K. Krajewski, Warszawa 2021, s. 86-87).

Opisane postacie pokazują równe drogi i wybory żołnierzy AK w strukturach bezpieki.

IC

od 7 lat
Wideo

Pismak przeciwko oszustom, uwaga na Instagram

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski