Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Antoni Dudek: Zadecydują emocje i elektorat negatywny

Dorota Kowalska
Dorota Kowalska
Bartek Syta
Trzeba pamiętać, że całkiem sporo ludzi decyduje, na kogo oddać swój głos w ostatniej chwili. Na co dzień w ogóle się polityką nie interesują. Być może w ogóle nie pójdą na I turę wyborów - mówi prof. Antoni Dudek, politolog

Nie zdziwiły pana tak dobre notowania Rafała Trzaskowskiego, biorąc pod uwagę słabe, przynajmniej w ostatnim czasie, Małgorzaty Kidawy-Błońskiej?

Fascynuje mnie pewne nieporozumienie, które dostrzegam w pani pytaniu, zresztą, bardzo często powtarzane, bo trzeba pamiętać, że Małgorzata Kidawa-Błońska do połowy marca, czyli do wybuchu pandemii, miała notowania porównywalne z Trzaskowskim, czyli dwadzieścia kilka procent. Więc jedyne co Trzaskowski na razie odwojował, to wrócił do poziomu notowań pani Kidawy-Błońskiej z pierwszych dwóch miesięcy tego roku. Sam nie zrobił nic więcej. Gdyby Trzaskowski miał poparcie powyżej 30 procent, to zgodziłbym się, że wniósł jakąś wartość dodaną w stosunku do pani wicemarszałek.

Czym zawaliła Małgorzata Kidawa-Błońska?

Najkrócej mówiąc tym, co się nazywa się niespójnym przekazem. Pani Kidawa-Błońska i kierownictwo Platformy nie mogło się zdecydować, czy idzie na bojkot wyborów majowych, czy też bierze w nich udział. Ona zachowywała się tak, że większość wyborców uznała, iż rezygnuje ze startu, bo jeżeli ktoś nawołuje do bojkotu, to znaczy, że nie kandyduje, ale tak naprawdę, swojej kandydatury nie wycofała formalnie, więc cały czas była umieszczana w sondażach. Wyborcy jednak się od niej odwrócili i odeszli w zdecydowanej większości do Kosiniaka--Kamysza, w mniejszej części do Hołowni, w najmniejszej do Biedronia. Po czym, kiedy wrócił kandydat Koalicji Obywatelskiej w osobie Trzaskowskiego, ci wyborcy wrócili, zwłaszcza Kosiniak--Kamysz i Biedroń najmocniej to odczuli, w nieco mniejszym stopniu Hołownia. Oczywiście Małgorzata Kidawa-Błońska była, oprócz tego niespójnego przekazu, słaba jako kandydatka. Popełniała różnego rodzaju gafy…

No właśnie, pani Kidawa-Błońska to inteligentna, wykształcona, kulturalna osoba. Czemu była złym kandydatem, mimo wielu zalet, które niewątpliwie posiada?

Bardzo się pani narażę, także wielu czytelniczkom, ale powiem tak: pani Kidawie--Błońskiej płeć też nie pomagała. W Polsce wciąż bardzo silny jest stereotyp, że prezydentem powinien być jednak mężczyzna. Kobieta może stać co najwyżej u boku tego mężczyzny i jeśli jest taką pierwszą damą, jak Jolanta Kwaśniewska, to fantastycznie. Daje wtedy mężowi dodatkowego bonusa, ale to wszystko. Można się na to obrażać, ale są badania, z których wynika, że nawet wiele kobiet nie widzi kobiety w roli prezydenta. Dowodem są też rezultaty tych dwóch pań, które walczyły o urząd prezydenta, czyli Hanny Gronkiewicz-Waltz oraz Henryki Bochniarz - one próbowały zaistnieć w tych wyborach i w obu skończyło się to fatalnym rezultatem. Oczywiście ponieważ jest to niepoprawne politycznie, to wiele osób się do takich poglądów nie przyznaje nawet w anonimowych sondażach, ale kiedy już przychodzi do głosowania, to wówczas panie uzyskują wyniki jednocyfrowe. Dlatego wystawianie w wyborach prezydenckich kobiety, mimo że od czasów Hanny Suchockiej mieliśmy już trzy damy w roli premierów i wiele kobiet w roli ministrów, okazało się dość ryzykownym krokiem. To był pierwszy problem. Drugim było to, że Kidawa-Błońska słabo zniosła ogromną presję, jaka jest związana z kandydowaniem w wyborach prezydenckich. I stąd też najpewniej jej wpadki. Główni kandydaci są nieustannie łapani za słowo, piętnowani za każdą nieudaną wypowiedź. Tymczasem pani Kidawa-Błońska powiedziała np. coś, co jest, moim zdaniem, szczerą prawdą w odniesieniu do prawie wszystkich obecnych kandydatów na prezydenta, ale tylko ona powiedziała słynne zdanie: „Nie znam się na gospodarce”. Kandydat na prezydenta nie może czegoś takiego powiedzieć, choćby go przypalali żywym ogniem. A takich jej wypowiedzi było więcej.

Wspomniał pan o Szymonie Hołowni, na początku nikt nie dawał mu najmniejszych szans w tym wyścigu, ma jednak całkiem niezłe notowania. Dlaczego?

Szymon Hołownia nie bez powodu został wytypowany do tego wyścigu po tajemniczych badaniach, które robiono latem ubiegłego roku i które ponoć Hołownia sam sfinansował, ale tak naprawę nie wiadomo kto. W każdym razie z tych badań wynikało, że właśnie on, obok Jerzego Owsiaka, z grona tak zwanych postaci medialnych, czyli szeroko rozpoznawanych, a zarazem nieuwikłanych bezpośrednio w życie polityczne, miał największe szanse na bycie tak zwanym kandydatem antypartyjnym. Wystartował i potwierdziło się to, co już wiemy. Otóż w Polsce jest do 20 procent wyborców, którzy chcą głosować na kandydatów antypartyjnych, najbardziej ich zatem interesuje, czy kandydat na prezydenta nie ma związku z jakąkolwiek partią polityczną - jeżeli nie ma, to jest dla nich kandydatem pierwszego wyboru. Kiedyś próbował pójść tą drogą Andrzej Olechowski, potem Paweł Kukiz, zdarzali się też inni antypartyjni kandydaci, ale uzyskiwali już mniejsze poparcie niż tych dwóch. Doświadczenie z 2000 i 2015 roku pokazuje, że 20-procentowe poparcie, to górna granica dla tego rodzaju kandydatów. Większość elektoratu w Polsce jest bowiem zagospodarowana przez partie polityczne, co świetnie pokazał przypadek Trzaskowskiego, który dość szybko uzyskał poparcie Kidawy-Błońskiej z połowy marca. Podobnie jest z Andrzejem Dudą: gdyby nie mógł wystartować, bo nie wiem - zmarł-by np. na zawał serca, to PiS wstawiłby w jego miejsce innego kandydata namaszczonego przez Jarosława Kaczyńskiego i ten kandydat miałby obecnie na starcie poparcie rzędu 30-40 procent. Bo to są tak zwani kandydaci partyjni. Najkrócej mówiąc: poparcie dla poszczególnych partii przenosi się na poparcie na ich kandydata w wyborach prezydenckich.

Moim zdaniem, z kandydatów opozycji najbardziej doświadczonym, wyważonym jest Władysław Kosiniak--Kamysz. Nie zalicza wpadek, jest świetny merytorycznie - to mocny gracz.

Tylko on ma ten problem, że jest z Polskiego Stronnictwa Ludowego i dostanie prawdopodobnie najlepszy wynik z wszystkich kandydatów PSL, którzy w tych wyborach do tej pory startowali. Tyle tylko że to chyba będzie wynik jednocyfrowy. Przypominam, że Roman Bartoszcze w 1990 roku zdobył niewiele ponad 7 procent poparcia, a późniejsi kandydaci ludowców mieli w tych wyborach gorsze wyniki. I to jest podstawowy problem Kosiniaka-Kamysza.

No tak, ale mam kilku znajomych, którzy głosowali na PiS, na Andrzeja Dudę, który ich zawiódł i mówią, że teraz zagłosują właśnie na Kosiniaka-Kamysza.

Zgadza się, ale przyjdzie II tura, w której już Kosiniaka--Kamysza prawdopodobnie nie będzie. To, że Kosiniak--Kamysz byłby najtrudniejszym przeciwnikiem dla Dudy, jest bardzo prawdopodobne. Wynika to z badań, ale i z zachowania prezydenta Dudy. 6 maja, podczas słynnej pseudo-debaty telewizyjnej, Duda jako jedynego konkurenta zaatakował właśnie Kosiniaka-Kamy-sza. To, że wszyscy kandydaci atakowali urzędującego prezydenta, to standard, ale urzędujący prezydent zainteresował się tylko jednym konkurentem. Dlaczego? Bo jego jedynego Duda się wtedy obawiał. Być może teraz boi się także Trzaskowskiego, tego nie wiem, ale wtedy obawiał się, że gdyby coś poszło nie tak, gdyby po wyborach 10 maja doszło jednak do II tury i prześlizgnął się do niej Kosiniak--Kamysz, to miałby problem z bardzo prostego powodu.

Jakiego?

Wyborcy wielkomiejscy, którzy w większości są przeciwko Dudzie, byliby i tak skazani na Kosiniaka-Kamysza, ale ten ma także poparcie części wyborców małomiasteczkowych, nawet wiejskich, którego raczej nie ma ani Trzaskowski, ani przypuszczalnie także Hołownia. W każdym razie będzie im dużo trudniej zdobyć wyborców w mniejszych ośrodkach i na wsi. Jednak ten atut Kosiniaka-Kamysza przypuszczalnie nie odegra żadnej roli, bo niemal na pewno do II tury nie wejdzie.

Poparcie dla prezydenta Andrzeja Dudy maleje, jego kampania nie jest najlepsza. Z czego to wynika, jak pan myśli? Może, jak prezydent Komorowski w 2015 roku, Andrzej Duda jest zbyt pewny swojej wygranej?
Myślę, że Duda nie ma przekonania, iż ma wygraną w kieszeni. W PiS-ie też jest, lekko skrywana, ale jednak dostrzegalna obawa, co do tego, jak to się wszystko potoczy. Natomiast z czego wynika taka kampania? Generalnie, zawsze prezydent, który ubiega się o reelekcję, ma problem z tym, żeby krytykować prowadzoną politykę, bo musiałby krytykować samego siebie, swoją prezydenturę. On musi raczej promować swoje dokonania i zapowiadać kontynuację tego, co robił. I Duda robi to codziennie, każdego dnia, zapowiada kontynuację głównej linii swojej prezydentury, a to zawsze wygląda mniej efektownie niż całkowicie nowe obietnice. Ale proszę zauważyć, co deklaruje Trzaskowski? On też właściwie nic nie obiecuje, poza tym, że zrobi wszystko, aby odsunąć PiS od władzy. Kamufluje się przy tym, mówiąc, że będzie współpracował z rządem, ale to oczywiście bajki dla grzecznych dzieci. Trzaskowski powiedział przecież w jednym z wywiadów wprost, że jego zwycięstwo będzie początkiem końców rządów PiS-u i zgadzam się z Trzaskowskim - jeśli wygra, to będzie początek końca rządów PiS-u, nie wiadomo jednak, czy te rządy będą trwały jeszcze trzy lata, czy krócej, ale w takim przypadku pewnie krócej. Natomiast Duda może zapowiadać tylko kontynuację tego, co robił. I w tym sensie te wybory będą kolejnym plebiscytem oceniającym rządy PiS-u. Jeśli Duda wygra w II turze, to znaczy, że większość Polaków, pewnie niewielka większość, woli rządy PiS-u, bo Duda będzie ich gwarantem. Poza tym, nie bardzo może obiecywać nowe rzeczy, bo mało kto w te obietnice dziś nie uwierzy. PiS zrealizował już bardzo obciążające budżet programy społeczne, a teraz zaczyna się recesja. Wszyscy wiedzą, że budżet będzie trzeszczał w szwach, żeby utrzymać to, co jest. Dlatego Duda przekonuje, że jest gwarantem ich kontynuacji i równocześnie straszy, że jak Trzaskowski wygra, to „wszystko odbierze”. To jest główny przekaz Dudy, PiS-u i mediów wspierających rząd. Hasło: „Trzaskowski zabierze 500 plus, zabierze trzynastki, wszystko zabierze”- to jest coś, co jest powtarzane nieustannie i co może w efekcie końcowym okazać się skuteczne. W II turze zobaczymy, która emocja będzie silniejsza, czy ta działająca na korzyść Dudy, że ekipa Trzaskowskiego zabierze wszystkie zdobycze socjalne, czy też emocja antypisowska, w myśl której, jeśli teraz nie usuniemy Dudy, to ten PiS będzie rządził już przez całą dekadę, a demokracja ostatecznie upadnie. Ta ostatnia emocja będzie mobilizowała ludzi zwłaszcza w dużych miastach, którzy alergicznie reagują na rządy PiS-u.

Jednak urzędujący prezydent ma taki atut, że może się promować przy każdej okazji. W czasie głębokiego „lockdownu” tylko Andrzej Duda był obecny w mediach, pozostali kandydaci właściwie nie istnieli, prawda?

Tak, ale trudno mieć do Dudy o to pretensje. Generalnie, urzędujący prezydent zawsze ma pewną przewagę medialną wynikającą z pełnienia swojej funkcji. Kandydaci na prezydenta mieli podczas „lockdownu” z oczywistych względów trudniejszą sytuację. Nieprzekonujące były opowieści Dudy i jego sztabowców, że akurat prezydent był osobą najbardziej pokrzywdzoną, bo miał utrudniony kontakt z tłumami, z którymi nie mógł się spotykać. Oczywiście, to bujdy z chrzanem były. Natomiast trudno mieć pretensje do Dudy i do mediów, że relacjonują jego działania jako prezydenta. Zawsze urzędujący prezydent ma pewną przewagę. Tak było z Komorowskim, z Kwaśniewskim pod koniec pierwszej kadencji - to zrozumiałe. Natomiast, czasami, ta przewaga może się też stać obciążeniem, bo prezydent utożsamiany jest z rządem. To, co robi teraz Duda, jest ryzykowne, bo pokazuje się bardzo często z Morawieckim, jakby chciał podkreślić: my tu jesteśmy jak dwa palce jednej ręki. To oczywiście wpisuje się we wspomniany mechanizm plebiscytarny. Ja jednak oczekiwałbym od prezydenta chociażby zachowania pozorów dystansu od rządu. Tymczasem tu mamy dokładnie odwrotną strategię, czyli mówienie: rząd i ja jesteśmy jednością. Dlaczego to jest ryzykowne? Bo taka postawa oznacza, że wszystkie potknięcia rządu, jakie mogą się pojawić w ciągu najbliższego półtora miesiąca, będą obciążały Dudę. Jeśli rozwinie się afera Szumowskiego, czy jakaś inna, to Duda nie będzie mógł powiedzieć: „Przepraszam, ja nic nie wiem, mnie to nie dotyczy, bo to jest rząd”. Więc to ogromne ryzyko, które ponosi Duda, ale to się wiąże, moim zdaniem, z pomysłem jego sztabu na to, aby mówić, że prezydent i rząd są łącznie gwarantem programów socjalnych, wprowadzonych przez PiS.

II tura wyborów, co pokazują sondaże, będzie zacięta. Jak pan myśli, co zadecyduje o ostatecznej wygranej prezydenta Dudy albo kandydata opozycji?

Po pierwsze, siła tych dwóch emocji, o których już mówiłem. W przypadku Dudy strach zwolenników PiS-u przed działaniami Trzaskowskiego, który będzie rzekomo odbierał wszystkie programy socjalne, natomiast w przypadku Trzaskowskiego, bo zakładam, że to on wejdzie do II tury, zadziała mechanizm mitycznej „ostatniej szansy” przeciwstawienia się PiS-owi. To jeden poziom. A drugi poziom to już osobisty wizerunek obu kandydatów i kwestia ich tak zwanych elektoratów negatywnych. Każdy polityk ma swój elektorat pozytywny, który na niego głosuje w pierwszej kolejności, elektorat neutralny, który może potencjalnie pozyskać, i takich, którzy zagłosują chociażby na diabła, żeby tylko ten konkretny kandydat nie wygrał - i to jego elektorat negatywny. W II turze okaże się, który z panów ma większy elektorat negatywny.

I który, pana zdaniem?

Nie wiem - to się okaże najpewniej 12 lipca. Na dziś w trudniejszej sytuacji jest przypuszczalnie Trzaskowski, ale to się może zmienić. Dlaczego? Bo wejdzie do drugiej tury prawdopodobnie ze znacznie słabszym wynikiem niż Duda. Oczywiście jest bardziej prawdopodobne, że wyborcy Hołowni, Kosiniaka czy Biedronia zagłosują w niej na niego, a nie na prezydenta, ale z pewnością nie wszyscy. Niektórzy mogą na przykład uznać, że kolejna bitwa wojny PO-PiS ich nie interesuje. Trzeba też pamiętać, że całkiem sporo ludzi decyduje, na kogo oddać swój głos, w ostatniej chwili. Na co dzień w ogóle się polityką nie interesują. Być może w ogóle nie pójdą na pierwszą turę wyborów. Jeśli prześledzić frekwencję podczas wyborów prezydenckich w Polsce, to w II turze jest ona zazwyczaj większa - ludzie idą na przysłowiowy mecz finałowy. Czasem ta różnica jest niewielka, jak w 2010, ale czasem - jak przed pięciu laty - całkiem spora. Przypomnę, że w 2015 r. w II turze głosowało ponad dwa miliony ludzi więcej niż w I, tymczasem Duda uzyskał w niej jedynie pół miliona głosów więcej niż Komorowski. Wśród tych dwóch milionów sporo było takich, którzy podjęli decyzję w ostatniej chwili. Tak też może być i w tym roku: oni np. obejrzą debatę w telewizji i na tej podstawie wybiorą, albo nawet nie obejrzą, ale na dwa dni przed wyborami dowiedzą się czegoś o kandydacie, albo o kimś z jego otoczenia, co będzie dla tego kandydata w ich oczach dyskwalifikujące. I taka błaha, często nieprawdziwa informacja może przesądzić o wyniku wyborów.

Myśli pan, że emocji nie zabraknie do końca?

Myślę, że emocje będą olbrzymie. Polacy coraz mniej boją się pandemii, więc jeśli nie będzie jakiejś nagłej fali zachorowań, to być może nawet pobijemy, o czym mówiłem do połowy marca jako czymś prawdopodobnym, dotychczasowy rekord frekwencyjny. Przypomnę to był rok 1995, II tura wyborów Wałęsa kontra Kwaśniewski, frekwencja 68 procent. To nie pobity od 25 lat rekord, jeśli chodzi o wybory prezydenckie, w ogóle wszystkie wybory. Trzeba też jednak pamiętać, że to będzie już lipiec, czyli wakacje. Część osób może wyjechać i nie głosować, co zresztą nie jest dobrą informacją dla Trzaskowskiego, bo podejrzewam, że zwykle wyjeżdżają zamożniejsi Polacy, a to oni głosują częściej na kandydata Platformy.
którzy chcą głosować na kandydatów antypartyjnych

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Antoni Dudek: Zadecydują emocje i elektorat negatywny - Portal i.pl

Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski