Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Apassionata

Kazimierz Pawełek
Był absolutnym królem polskiej piosenki lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych ubiegłego stulecia. Jego plenerowe występy gromadziły tysiące, a nawet dziesiątki tysięcy zaprzysięgłych fanów. Niemal każda jego piosenka stawała się przebojem, który można było słyszeć nie tylko w radiu i telewizji, na koncertach estradowych, ale także w każdym niemal nocnym lokalu z orkiestrą, jako że była na nie nieprzemijająca moda.

Miał ciepły, aksamitny głos, jakiego, w opinii wielu osób, nie mieliśmy od czasów Jana Kiepury, chociaż o mniejszej skali. W dodatku był wysokim, przystojnym mężczyzną, co powodowało, że wzdychały do niego nie tylko nastolatki, kobiety w sile wieku, ale także sędziwe staruszki. Zapewne w pamięci jego wielbicielek do tej pory snują się niezapomniane refreny piosenek jak: "Bella, bella donna, wieczór taki piękny" czy " Arrivederci Roma", śpiewanych przez wielbionego i oklaskiwanego króla damskich serc: Janusza Gniatkowskiego.

Postać to dzisiaj nieco zapomniana, jako że jego liryczny, nostalgiczny repertuar jakby nie pasował do dzisiejszych trendów muzycznych: ostrych i głośnych. Wielka szkoda, że jego ciepłe, melodyjne piosenki pojawiają się bardzo rzadko w środkach masowego przekazu. Stąd też wyrazy uznania dla lubelskiego dziennikarza Janusza Świądra, który w kolejnej książce pt. "Apassionata" (w poprzedniej były wspomnienia o Marcie Mirskiej) opowiada o barwnym życiu oraz o wielkiej i długiej karierze Janusza Gniatkowskiego oraz tragedii, która go spotkała w wypadku ulicznym na przejściu dla pieszych.

W książce, wydanej przez lubelską oficynę "Polihymnia" na kredowym papierze i w twardej okładce, spotykamy wspomnienia o życiu polskiego króla muzycznej estrady nie tylko autora, ale także różnych osób ze świata artystycznego, jak m.in.: Joanny Rawik, Henryka Szwajcera, Marka Gaszyńskiego.

Legendarny już dziś artysta drugiej połowy ubiegłego wieku, opowiada Janusz Świąder, zanim trafił na Olimp krajowej, chociaż nie tylko krajowej, estrady, miał do niego długą i skomplikowaną drogę. Syn lwowskiego kucharza talent wokalny wykazywał już w dzieciństwie, śpiewając w kościelnym chórze, a także na ulicach. Powojenne losy rzuciły późniejszą gwiazdę polskiej piosenki oraz jego rodzinę do Katowic. Tam imał się różnych zajęć. Nigdy nie zapominał jednak o śpiewaniu, produkując się podczas różnych okolicznościowych koncertów, a miał ku temu wiele okazji pracując jako kierownik świetlicy w firmie budowlanej.

Podczas jednego z występów zwrócił na niego uwagę znany kompozytor Waldemar Kazanecki i zaproponował mu występ w katowickim radiu. Janusz Gniatkowski propozycję przyjął i zaśpiewał piosenkę Matwieja Błantera "Spokojnej nocy", która bardzo spodobała się radiosłuchaczom. Miało to miejsce 31 marca 1954 roku. Niedługo potem Waldemar Kazanecki zaproponował mu wykonanie kolejnej piosenki. Była to "Apassionata", do której tekst napisała żona kompozytora, Anna Jakowska. To był hit, który utorował Gniatkowskiemu drogę nie tylko do krajowych estrad, ale także Związku Radzieckiego, gdzie zyskał olbrzymią popularność, NRD, Czechosłowacji, Mongolii oraz NRF, Francji, Austrii, USA, Kanady i Australii.

O tych i innych sukcesach, jak też niezwykle bogatym życiu znakomitego piosenkarza, opowiada lubelski dziennikarz, Janusz Świąder, w książce "Apassionata".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski