18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Artur Andrus: Żebym wiedział, jak zrobić hit, to bym robił same hity

Artur Borkowski
Artur Andrus
Artur Andrus Honorata Karapuda
- Nie bronię się przed nowoczesnością, bo przecież wiem, że to jest naturalna kolej rzeczy. No i trudno, żebym zaparł się i nie używał komputera tylko gęsiego pióra. Określiłbym siebie wobec tych nowoczesnych zdobyczy cywilizacji jako obiekt ociągający się, tzn. tych wszystkich nowinek nie przyjmuję natychmiast, przyjmuję je, kiedy mnie już przymuszą, żebym je przyjął - mówi w rozmowie z Kurierem Artur Andrus, artysta multimedialny (dziennikarz, konferansjer, poeta, autor tekstów piosenek, artysta kabaretowy, komentator, wokalista, "Mistrz mowy polskiej").

Ostatniego dnia października słuchałem radiowej "Trójki", na antenie której wspominał Pan z przyjaciółmi Małgorzatę Zwierzchowską, lubianą i cenioną piosenkarkę i flecistkę. Ostatnie dni sprzyjały wracaniu pamięcią do ludzi, których nie ma już wśród nas.
Brak Małgosi jest najbardziej dla mnie odczuwalny, gdyż była to wieloletnia przyjaźń, a poza tym ona odeszła tak bardzo niedawno. I chyba do końca jeszcze do mnie nie dotarło, że jej nie ma. Zauważyłem, że z upływem czasu, przy okazji takiego święta jak 1 listopada, brakuje mi coraz więcej osób. Ale też odczuwam ich brak na co dzień, gdyż byli to ludzie, do których regularnie dzwoniłem z błahą nawet sprawą. Z Małgosią kontaktowałem się zazwyczaj wówczas, gdy napisałem tekst piosenki, czy wiersz i trochę chciałem to na niej przetestować. Wiedziałem, że ona śpiewając od tylu lat teksty Andrzeja Waligórskiego, na pewno będzie w stanie w jakiś sposób zrecenzować to, co napisałem przed chwilą. Osobą, której mi też bardzo brakuje jest Stefania Grodzieńska.

Nie tylko dlatego, że pan dzwoni do mnie z Lublina, wspomnę Kazika Grześkowiaka. To może nie była aż taka zażyła przyjaźń, ale spotkaliśmy się parę razy w różnych sytuacjach i zawsze coś takiego bardzo przyjemnego i wartego wspomnień wydarzało się z Kazikiem. I jeszcze Marcin Różycki. Podziwiałem jego heroiczną walkę z chorobą.

Patrzę na Pana na zdjęciach. Artur Andrus ze starym aparatem fotograficznym, odbiornikiem radiowym, mikrofonem, może nowoczesnym, ale wyglądającym na sędziwy. I jeszcze ta mucha pod brodą. Takich elegantów jest dzisiaj coraz mniej. Broni się Pan przed nowoczesnością?Nie bronię się, bo przecież wiem, że to jest naturalna kolej rzeczy. No i trudno, żebym zaparł się i nie używał komputera tylko gęsiego pióra. Prawda? Określiłbym siebie wobec tych nowoczesnych zdobyczy cywilizacji jako obiekt ociągający się, tzn. tych wszystkich nowinek nie przyjmuję natychmiast, przyjmuję je, kiedy mnie już przymuszą, żebym je przyjął. Wtedy z nich korzystam i widzę, że rzeczywiście większość z nich ma naprawdę sens i nie jest głupio wymyślona. Ale też nie rzucam się na nie. Kiedy niedawno byłem z występami w Stanach Zjednoczonych, w Nowym Jorku trafiłem na premierę nowego iPhona i jak zobaczyłem, że ludzie stoją przez całą noc w kolejce przed sklepem Apple, tak jak kiedyś u nas się stało, żeby kupić rano kilogram kiełbasy za słusznie minionych czasów, to pomyślałem, że kurczę, ale tutaj coś przekracza moje możliwości. Nie stanąłbym chyba w kolejce, żeby sobie sprawić nowy model telefonu.

A więc na nowości się nie rzucam, ale je akceptuję, wolno. Do dzisiaj wielu znajomych podśmiewa się ze mnie, że jak kupiłem pierwszy telefon komórkowy, to mniej więcej po półtora roku dowiedziałem się, że wpisuje się numery do środka, a przez ten czas wyjmowałem kajet z numerami telefonów i wystukiwałem cyfry, jak byłem do tego od lat przyzwyczajony. Ale... już nie szukałem na telefonie tarczy, co było dla mnie pewnym postępem.

W marcu ubiegłego roku wydał Pan płytę "Myśliwiecka", którą do dzisiaj kupiło już prawie sto tysięcy osób. Jak się celnie trafia do osiemnastolatków i osiemdziesięciolatków? Do różnych pokoleń? Kluczem jest chyba to, że nie zwracam uwagi na różnice wieku odbiorcy. Nauczyłem się tego od wspomnianej już Stefanii Grodzieńskiej. Pamiętam, że kiedyś zastanawiając się kto do mnie i do Andrzeja Poniedzielskiego może pasować typem poczucia humoru, stwierdziła, że Szymborska. Od tego czasu uważam się za rówieśnika Wisławy Szymborskiej.

Nie ma dla mnie takiego pojęcia, jak różnica pokoleń. Mam znajomych, z którymi dzieli mnie 60 lat, ale i przyjaciół trochę młodszych od siebie. Nie interesują mnie takie rzeczy, jak podręczniki typu "Biznes w weekend", w których się wyznacza, że ktoś ma śpiewać dla ludzi w wieku od 18 do 32 lat, pochodzących z miasteczek do pięciu tysięcy mieszkańców. Po prostu piszę rzeczy dla ludzi, którzy mogą mieć podobne poczucie humoru. A czy oni mają 12 czy 102 lata, to już nie ma dla mnie znaczenia, ani też to, czy mieszkają w małej wsi, czy w olbrzymim mieście. Staram się widownię wprowadzić w dobry nastrój. I to jest jedyne kryterium tego, czym się zajmuję.

Dołożyłbym jeszcze brak "okładania" innych w Pańskich piosenkach i monologach. To dzisiaj, także na scenie rzadkość.
Wie pan, uważam, że okładających się jest w naszym kraju wystarczająco dużo. Jak człowiek ma od kogoś dostać z liścia, to i tak dostanie. Dlatego niepotrzebny jest jeszcze jeden okładający. Oczywiście, to co mówię może zabrzmieć, że tak naprawdę to miałbym ochotę komuś przyłożyć, a nie chodzę po ulicach i nie robię tego tylko ze względów komercyjnych, bo postanowiłem stylizować się na łagodnego człowieka. Nie, po prostu uważam, że jest to tracenie czasu. Traceniem czasu jest agresja, jakaś złość na ludzi.

A poza tym mam zwyczaj, że zawsze zaczynam od siebie. Jak komuś mam powiedzieć - robisz źle czy głupio, najpierw się zastanowię, czy też pewnych rzeczy nie robię źle lub głupio. A takich rzeczy, zjawisk, sytuacji jest mnóstwo, dlatego uwielbiam się z nich śmiać. Choćby z tego powodu, że się w nich często odnajduję. Widzę, jak idiotycznie czasem się zachowuję, miewam głupie reakcje i myślę sobie, że to całe szczęście, że jest jeszcze parę osób, które też się dziwnie zachowują. Że tak naprawdę nie jestem na tym świecie sam. Jak człowiek zaczyna od siebie naprawianie wszystkiego, co go otacza, łatwiej mu zauważać i wyśmiewać ludzkie ułomności niż rzucać się na innych z pięściami. Jak się przyjrzeć temu wszystkiemu z boku, to naprawdę okładanie pięściami niczego nie zmienia. Wzbudza tylko dodatkową agresję.

Gdyby takich Andrusów było więcej w Polsce...
Może i tak, ale wyobraża pan sobie, jakie to wszystko byłoby wtedy nudne. Jak byśmy widzieli liderów dwóch teraz zwalczających się partii, z których jeden drugiego prosi do tańca i tańczą sobie gdzieś razem w uścisku miłości. Prawdę mówiąc, zacząłbym się wtedy zastanawiać, czy to nie jest kraj tylko dla psychiatrów?

To jest chyba naturalna rzecz, wszędzie są ludzie tacy i inni. Może jesteśmy teraz na etapie, że tych agresywnych widzimy więcej, bo może oni sobie wykalkulowali, że jak będą ostrzy, to taka postawa będzie im się w przyszłości bardziej opłacała? A chciałbym im powiedzieć: panowie, naprawdę, to nie jest do końca tak. Widzicie, napisałem płytę, na której zdaje się, że nie przywalam nikomu ostro, ani nikogo nie staram się zmieszać z błotem, a jakoś ludzie to zaakceptowali. Nie namawiam do polityki miłości, bo chyba do końca nie jest ona możliwa, ale może trochę spokoju i może mniej nerwowo?

Kto powinien przeczytać Pana książkę - rozmowę z Marią Czubaszek i Wojciechem Karolakiem "Boks na ptaku, czyli każdy szczyt ma swój Czubaszek i Karolak"? Też się zastanawiałem dla kogo piszę tę książkę? Dla kogo spisuję rozmowy z Marią Czubaszek i Wojciechem Karolakiem? Zrobiłem to trochę dla siebie. Tak samo jest zresztą z moimi występami scenicznymi, opowiadam ludziom jakieś zabawne historie pod warunkiem, że mnie samego bawią. A nie dlatego, że je wymyśliłem i stwierdziłem, że na pewno się sprzedadzą.

I tak jest z tą książką. To konsekwencja moich rozmów z Marysią, które ukazały się w książce "Każdy szczyt ma swój Czubaszek". Wówczas Wojtek objawił nam się jakoś tak spontanicznie, gdyż okazało się, że Marysia ma w swoim archiwum, czyli w tapczanie, rysunki zrobione przez niego. Jest też sprawa wywiadu, którego Marysia udzieliła w imieniu Wojtka i postanowiłem Wojtkowi dać szansę samemu odpowiedzieć na pytania, które zmanipulowała kiedyś Maria Czubaszek.

Od razu chciałbym uprzedzić, nie jest to biografia Wojciecha Karolaka, ponieważ nie miałem zamiaru pisać fachowej książki na temat twórczości wybitnego polskiego jazzmana, gdyż się po prostu na jazzie nie znam. Zauważyłem tylko, że miałem szczęście poznać Marysię i Wojtka, bardzo niebanalne, ciekawe osoby. Takie, których chyba jest coraz mniej dookoła.
Moja książka jest więc zachętą do tego, żeby poczytać teksty Czubaszek, posłuchać muzyki Karolaka właśnie w jesienne dni. Oni poprawiają nastrój. Na długo.

Czy będą kolejne odcinki kryminału na Pańskim blogu?
Pewnie coś się pojawi, bo rozbawiło mnie pisanie kryminału o hrabinie Teresie Załóż- Taczapka i posterunkowym Sosenko, kryminału z czasów dwudziestolecia międzywojennego. Parę odcinków jeszcze stworzę, ale nie przypuszczam, aby była to większa forma. Preferuję w życiu raczej krótkie formy - piosenki iteksty do dwóch stron komputeropisu, gdyż większymi rzeczami trochę się nudzę i męczę. Ale podejrzewam, że hrabina Teresa Załóż-Taczapka przeżyje jeszcze coś ciekawego.

Jak Artur Andrus robi hit?
Żebym wiedział, jak zrobić hit, to bym robił same hity. Ale tego naprawdę nie wiem. Czasem zdarzy mi się po prostu bardziej popularny numer. A jeżeli chodzi np. o pisanie tekstów piosenek, to robię tak: najpierw bardzo unikam robienia, to znaczy robię wszystko, żeby tego nie robić, żeby nie pisać tej piosenki. Kombinuję, wynajduję sobie inne zajęcia, a potem jak już jest termin i wiem, że jutro rano muszę dostarczyć komuś tekst, bo mnie zabiją, bo od tego zależy praca innych paru ludzi, to siadam, zaciskam zęby i piszę. Z tym pisaniem oczywiście też bywa różnie. Piosenkę "Piłem w Spale, spałem w Pile" napisałem w dwadzieścia minut. Chociaż sam szlagwort wymyśliłem jadąc przez Spałę dwa lata wcześniej, a potem on czekał na swoje napisanie i napisanie było, jak mówiłem, błyskawiczne.

Są też takie piosenki, które kończę po kilku latach od rozpoczęcia. Tak było np. z "Beczką piwa", którą Olek Grotowski już śpiewał, ale na końcu sobie coś dogadywał, bo nie miałem pomysłu na puentę. I po dwóch czy trzech latach śpiewania usłyszałem po raz kolejny, jak Olek stara się ratować tę piosenkę, żeby ona wyglądała jak piosenka, i pomyślałem - nie, trzeba usiąść i ją dokończyć, i wpadłem na puentę. Reguły przy pisaniu żadnej nie ma, ale pomocnym argumentem jest to, że jak widzę zbliżającą się siekierę, kogoś kto do mnie z nią zmierza i chce wyegzekwować tekst, do którego się zobowiązałem, to piszę!

Czy nad Jonathanem Owensem ze "Spadkobierców" też powinna zawisnąć siekiera aktywności do kontynuowania kabaretowego programu?
Nie mam pojęcia. To jest spontaniczne przedsięwzięcie, które wymyślił Darek Kamys, kiedyś z kabaretu Potem, teraz z kabaretu Hrabi. Ludzie, którzy znają "Spadkobierców" myślą, że są nową formą, a zdaje się, że 17 lat temu "Spadkobiercy" pokazali się w Zielonej Górze. Potem funkcjonowali na różnych festiwalach, a od kilku lat istnieją też w telewizji.

Myślę, że to jest program, którym można jeszcze przez dziesiątki lat się bawić, ale na pewno nie na zasadzie stałego punktu, jak niegdyś "Wielka gra" w telewizji. "Spadkobiercom", chyba by to nawet dobrze nie zrobiło, gdyby się stali obowiązkową instytucją.

Kim jest Czarna Helena z Pana superprzebojowej piosenki "Ballada o Baronie, Niedźwiedziu i Czarnej Helenie"?
Naprawdę takiej postaci nie ma, ale wzorem troszkę jest Helen, czyli Halinka Wachowicz, która asystuje Markowi Niedźwieckiemu i Piotrowi Baronowi w "Liście Przebojów Trójki". Właściwie już się stała ikoną tej audycji. Podejrzewam, że wielu słuchaczy, którzy słuchają "Listy" robi to również dlatego, żeby usłyszeć, czy Helen dzisiaj coś zapowie, czy nie zapowie, czy Marek ją zmusi do tego, żeby wystąpiła na antenie.

To bardzo delikatna, niepozorna osoba, którą postanowiłem w tej piosence trochę udramatycznić, zrobić z niej właściwie wampa. O co miała zresztą do mnie trochę pretensji. Podeszła kiedyś na korytarzu w radiu, jak usłyszała ten fragment z brutalną Heleną, i swoim łagodnym głosikiem zapytała: to ja jestem brutalna? Powiedziałem, jak słyszysz. Posłuchaj jak mówisz, to będziesz wiedziała, że jesteś brutalna.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski