Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Artur Borkowski: Chcieliśmy dać więcej niż tekst

Sylwia Hejno
Artur Borkowski - dziennikarz, redaktor, wieloletni szef Magazynu i redaktor naczelny Kuriera Lubelskiego w 2001 roku. Współtwórca „Diamentów Lublina”, wielbiciel zwierząt, a szczególnie kotów.
Artur Borkowski - dziennikarz, redaktor, wieloletni szef Magazynu i redaktor naczelny Kuriera Lubelskiego w 2001 roku. Współtwórca „Diamentów Lublina”, wielbiciel zwierząt, a szczególnie kotów.
Był redaktorem naczelnym naszej gazety w pamiętnym 2001 roku. - Telefony dzwoniły cały czas, ludzie pamiętają tamte wydarzenia do dziś - mówi Artur Borkowski . Wspomina także nocne rozmowy z Czytelnikami i pewną zaskakującą wizytę.

Byłeś redaktorem naczelnym Kuriera krótko...

Bo prawie całe osiem miesięcy!

Ale Kurier bardzo się zmienił za Twojego szefowania. Pojawiły się szersze szpalty, inny układ zdjęć, druga, graficzna strona z doniesieniami z kraju i ze świata. To efekt walki z internetem?

Postanowiłem unowocześnić Kurier, żeby zbliżyć go do czytelników. Szersze szpalty były bardziej przejrzyste, chciałem też, aby zdjęcia stanowiły wyraźny przekaz informacji. Na drugiej stronie chodziło o to, żeby w skrócie pokazać ludziom, co się aktualnie dzieje w regionie, w kraju i na świecie, cała reszta gazety była poświęcona Lublinowi. Wprowadziłem zapowiedzi tego, co się ukaże następnego dnia na pierwszej stronie, żeby namówić czytelnika do kupna jutrzejszej gazety, nowością był też informator z imprezami w mieście. Rzeczywiście trzeba już było walczyć z internetem. Ale za mojej kadencji Kurier wciąż się jeszcze ukazywał w wielkim formacie.

Już jako jedna z nielicznych gazet w Polsce.

Tak, do tego formatu czytelnicy byli przywiązani, co oczywiście owocowało też problemami z drukiem, nie wszystkie strony mogły ukazywać się w kolorze. Razem z zespołem staraliśmy się, aby było dużo tematów społecznych, dużo publicystyki. Zaczął ukazywać się nowy magazyn „Piątek na piątkę” z olbrzymimi tekstami. Materiał na jedną stronę tamtego Kuriera objętościowo równał się dwóm stronom współczesnym. A ludzie wtedy chcieli takie wielkie wywiady czy reportaże czytać. Gazeta miała też tę przewagę nad internetem, że mogła być realnie blisko czytelników. Podawałem więc numer do siebie, siadałem przy słuchawce i czytelnicy dzwonili z propozycjami artykułów czy z różnymi swoimi żalami, potem przekazywałem te głosy dziennikarzom. Przy redakcyjnym telefonie siadali także ludzie znani, politycy. Starałem się jak mogłem, aby zrobić z Kuriera, jeszcze bardziej niż do tej pory, gazetę czytelnikowską, żeby ludzie się czuli jeszcze bardziej związani ze swoim tytułem.

Łatwo chyba nie było. Zaczął się czas, gdy gazety musiały zabiegać o czytelnika nie tylko tekstami, ale promocją, konkursami czy zdrapkami.

Kurier zdrapek nie drukował. Ale rozdawaliśmy rowery, zorganizowaliśmy koncert Golec uOrkiestra, zapraszaliśmy gwiazdy, zresztą wspominam do dziś wizytę w redakcji wybitnego pianisty jazzowego Adama Makowicza. Pamiętam jak dziennikarze stali na miasteczku akademickim z parasolem kurierowym i rozmawiali z przyszłymi studentami o ich walce o indeks. Gazeta nie tylko tworzyła artykuły, ale także była organizatorem wydarzeń, wychodziła do ludzi.

11 września 2001 roku Kurier pisał na jedynce o zdezelowanych szkolnych autobusach. Nikt nie podejrzewał, co się tego dnia wydarzy.

Wiadomość o tym, co się stało, trafiła w nas jak grom z nieba wczesnym popołudniem. Siedzieliśmy w kilka osób i zastanawialiśmy się, jak my, dziennikarze, mamy się zachować, jak opowiedzieć ludziom o tej tragedii. Na szczęście mieliśmy w Nowym Jorku swojego korespondenta Waldemara Piaseckiego. Dzięki niemu mogliśmy z pierwszej ręki dzień po dniu relacjonować, co się działo w Ameryce. Telefony dzwoniły cały czas, myślę, że ludzie pamiętają tamte wydarzenia do dziś. Sam wciąż mam przed oczami te olbrzymie zdjęcia zgliszczy i dymiących wież.

Kilka dni po ataku na pierwszej stronie pojawiła się flaga Stanów Zjednoczonych i pusta kartka. Ludzie pisali na niej?

Tak, ta kartka była po to, żeby czytelnicy mogli podzielić się swoimi emocjami i złożyć wyrazy współczucia ofiarom. Cały plik takich kartek, przyniesionych do redakcji, wysłaliśmy do amerykańskiej ambasady. Te codzienne relacje były tragiczne, były smutne, ale były nasze. Chcieliśmy też, żeby czytelnicy dostali coś więcej niż tekst, żeby czuli, że mogą wykonać też taki symboliczny gest. Myślę teraz, z perspektywy czasu, że udało się nam stanąć na wysokości zadania.

W 2002 roku kolejnym naczelnym został Paweł Chromcewicz. Nadal jednak pisałeś jako dziennikarz muzyczny, zacząłeś potem prowadzić Magazyn i… zabierałeś czytelników na randki.

Rubryka „We dwoje” pojawiła się dużo wcześniej, jeszcze za Włodzimierza Wójcikowskiego, który przywiózł pomysł z byłej Jugosławii. W tym momencie kącik randkowy spokojnie świętuje trzydziestolecie. Pamiętam taką sytuację, jeszcze w poprzedniej siedzibie, w pałacyku przy ul. 3 Maja 14: nasza pani Marta (Marta Turowska, kieruje sekretariatem, odbiera telefony i przyjmuje interesantów w Kurierze od czasów stanu wojennego - przyp. aut.) nagle mnie zawołała. Zbiegłem, a tam stoi pan z małym chłopczykiem, podaje mi rękę i mówi: „To jest pana syn”. Cały sekretariat umierał ze śmiechu. Dzisiaj z dumą mogę powiedzieć, że kącik „We dwoje” wydał na świat dzieci. Byłem także na kilku weselach par, które się poznały dzięki Kurierowi.

Mówisz to z dużym wzruszeniem.

Nie da się ukryć. Były takie czasy, jeszcze przed internetem, że przychodziły tony anonsów i „We dwoje” ukazywało się kilka razy w tygodniu. Wprowadziłem nawet dla siebie nocne dyżury przy telefonie. Jednego wieczoru dzwoniłem w anonsowej sprawie do niejakiego pana Andrzeja. Po drugiej stronie odpowiedział mi damski głos. Zdziwiony pytam: „Ale jak to, pani jest Andrzejem?”, no a ten ktoś odpowiedział mi ze smutkiem: „Widzi pan, wystarczy, że kobieta mnie usłyszy i jestem bez szans”. Zrobiło mi się strasznie głupio i zrozumiałem, jaki ten człowiek musiał być samotny. Miałem wiele takich sytuacji, często różne osoby przychodziły do redakcji, zwierzały się, opowiadały o swoich losach.

Dziś jest nieco inaczej.

Ludzie wolą się poznawać za pośrednictwem portali randkowych. Ale anonse nadal przychodzą, jeśli nie co tydzień, to co dwa tygodnie. Nawet dziś dostałem maila od niepełnosprawnej pani, której do tej pory się nie udało, ale chciałaby znów spróbować kogoś poznać. Ciągle szuka, chce być szczęśliwa. Uważam, że to piękne.

Od lat jesteś także dziennikarzem muzycznym. Nie pamiętam, żebyś kiedyś napisał tekst, w którym nie zostawiasz na kimś suchej nitki.

Mam taką zasadę, że staram się podchodzić z pokorą do artystów i szanować ich odbiorców. Są wykonawcy, którzy mi nie odpowiadają, ale mają swoją rzeszę fanów i ze względu na nich ważę swoje sądy. Wydaje mi się też, że jeśli coś jest tak złe, że nie można o tym napisać dobrego słowa, to znaczy, że lepiej to przemilczeć i poświęcić miejsce w gazecie na coś bardziej wartościowego. W notesie ciągle mam komórki do „naszych” artystów, m.in. do Adama Abramka i Pawła Sota, kompozytorów rodem z Lublina, Danuty Błażejczyk, Krzysztofa Cugowskiego, Braci, Mietka Jureckiego, Beaty Kozidrak, Jana Kondraka, Jarosława Koziary, Leszka Mądzika, Andrzeja Mierzejewskiego z kabaretu Smile, Witolda Paszta i Dariusza Tokarzewskiego z VOX-u, Piotra Selima, Marcina Wójcika z Ani Mru - Mru. Mam satysfakcję po tych latach pracy, bo z wieloma gwiazdami, o których pisałem w „Pop Sezamie” czy w Magazynie, mam dobre kontakty do dzisiaj. Zrobiłem w życiu kilkaset wywiadów nie tylko z muzykami, ale też na przykład, z czego jestem dumny do dzisiaj, rozmawiałem z Arturo Mari, który przez 27 lat był osobistym fotografem i przyjacielem Jana Pawła II. Zrobił papieżowi około miliona zdjęć.

Pamiętam Twoją radość, gdy dostałeś do rąk turecki dziennik. Co Cię w nim tak zachwyciło?

Zbieram gazety, tygodniki, dzienniki z całego świata, mam kilkaset egzemplarzy. Nawet jeśli nie znam języka, to lubię na nie patrzeć, oceniać, jak są zrobione, jakie są zdjęcia, jakie tytuły. Szczególnie lubię wydania, w których jest zawarty kawałek historii, na przykład mam kilka włoskich gazet, które ukazały się po śmierci Jana Pawła II. Zastanawiam się, może kiedyś warto byłoby zrobić z nich wszystkich wystawę?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski