Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Avatar - Cyfrowa magia kamer Camerona, czyli 3D

Henryk Tronowicz
Imperial - Cinepix
Trójwymiarowy "Avatar"od świąt w kinach. Czy ten film to rewolucyjny fenomen?

Mamy dziś 28 grudnia. To dla kinomana dzień świąteczny. Albowiem to 28 grudnia 1895 roku bracia August i Louis Lumiére urządzili w paryskiej Grand Café przy bulwarze Kapucynów pierwszy publiczny seans filmowy.

I właśnie dzisiaj, kiedy nasza stareńka X Muza obchodzi swoją sto czternastą rocznicę narodzin, polscy widzowie tłoczą się pod kasami kin, aby obejrzeć "Avatar" - dzieło Jamesa Camerona, które - wedle nieopierzonych kinowych proroków uchodzi za rewolucyjny fenomen zwiastujący nadejście nowej epoki.

Biorąc się za "Avatara", twórca "Terminatora" i "Titanica" szarpnął się na wyczyn bezwstydnie kosztowny i ryzykowny. Przy tym - na dwa lata przed końcem świata - czarnowidzący artysta futurysta maluje obraz ludzkości w barwach niezbyt kolorowych. Seledyny i turkusy rezerwuje dla innych światów.

Z okazji elektronicznej cyfrowej rewolty w amerykańskiej prasie branżowej pojawiły się przepowiednie, że Cameron to odkrywca nowego kamienia milowego w dziejach kina. "Avatar" ma być dla sztuki filmowej tym, czym w swoim czasie był "Obywatel Kane".

Wybaczmy uwiedzionym wieszczom te porównania. Są niedorzeczne. Przywoływanie arcydzieła Orsona Wellesa z powodu "Avatara" to grubą nicią szyte intelektualne nadużycie. Inny z kolei nonsens można spotkać w sugestiach, jakoby Cameron zdeklasował... Spielberga. Teza to absurdalna dlatego choćby, że Cameron nie ma (nigdy nie miał) odrobiny poczucia humoru. Ładne kawałki śnią mu się przed kamerą, ale dystansu do nich nie ma za grosz.

Nie chcę przez to powiedzieć, że "Avatar" ogląda się bez żadnej przyjemności. Lecz wedle mojej hierarchii kina, "Avatar" to jedynie filmowa ciekawostka. Może nawet ciekawostka nietuzinkowa, ale myślowo jałowa. Po raz drugi do kina nie pójdę. I nie dlatego, że konieczność trzymania na nosie specjalnych (do obejrzenia projekcji 3D) okularów przez trzy godziny jest nieco fatygująca, lecz dlatego, że szalony projekt Camerona - szlachetny w swoim ostrzegawczym pacyfizmie i perfekcyjny w operowaniu efektami specjalnymi w technice 3D - stanowi rewelację głównie w tej jednej domenie - komputerowych manipulacji i sztuczek animacji.

Nie trzeba wielkiego otrzaskania w dziejach kina, aby w "Avatarze" dostrzec zapożyczenia z "2001 Odysei kosmicznej" Kubricka, "Ptaków" Hitchcocka czy nawiązanie do wielkich ptasiorów z "Parku Jurajskiego". A efektowne cyrkowe popisy humanoidalnych mieszkańców Pandory w leśnych igraszkach to komputerowo podszykowana kalka przygodowych filmów z Tarzanem.
Inwazja techniki 3D na ekranach rozpoczęła się pół wieku temu. Wśród prekursorów systemu był między innymi Alfred Hitchcock ("M jak morderstwo", 1953). Mistrz suspensu szybko jednak zabawę tę porzucił i powrócił do knucia własnych przewrotnych intryg. Publiczność też jakoś bluesa nie poczuła. Ani wtedy, ani później. Czy więc teraz, w wyniku cyfrowego skoku na gruncie aparatury filmowej i technik animacji, można wróżyć w kinie rewoltę artystyczną? Kino nowej przygody odnowiło ekranową rozrywkę. A czy technika cyfrowa przysporzy twórczości filmowej nową pożywkę?

Cameron przenosi ciężar gatunkowy przygody w inne obszary istnienia. Akcję "Avatara" lokuje na Pandorze, którą zamieszkuje humanoidalna rasa Na'vi. Ponieważ zaś na Pandorze panuje powietrze dla organizmu człowieka zabójcze, potrzebne są genetyczne człekopodobne hybrydy. Owe awatary. Jakimi drogami nauka za sto lat dojdzie do hodowli awatarów, to jest słodka tajemnica Camerona (i zmartwienie naszych prawnuków).

Tymczasem uszy przecieram ze zdziwienia, słysząc o termoradarach i o hibernacji prowadzonej w kriokapsułach czy też o tym, że sygnały ulegają transdukcji. Piękna Pandora to jakby odległy od naszego globu o kilka lat świetlnych księżyc jakiegoś gazowego olbrzyma. James Cameron obdarza Pandorę rajskimi urokami, a jednocześnie odkrywa, że ów odległy raj obfituje w bezcenne surowce. Takie, jakich Bozia naszemu globowi poskąpiła. Nic więc dziwnego, że pewna ziemska korporacja wysyła na Pandorę misję, która ma te unikatowe surowce zdobyć.

Horrendalna ziemska ekspedycja nie wywołuje na Pandorze entuzjazmu. Przeciwnie. Konflikt jest nieunikniony. Sęk w tym jedynie, że wojskowe formacje z Ziemi wyposażone są w ogromniaste machiny bojowe, gdy mieszkańcy Pandory mają w rękach jedynie dzidy i łuki. Autochtoni co prawda wypuszczają przeciw wytaczanym przez ziemskich intruzów buldożerom o wiele sroższe nosorożce, a znajome ziemskie śmigłowce padają niczym muchy pod skrzydłami mądrych i walecznych pterodaktyli i - ziemska misja pryska jak mydlana bańka.

Podobno "Avatar" zapiera niektórym widzom dech w piersi. We mnie emocji nie budzi. To spektakl wyrozumowany, chłodny. Można popadać w zachwyt na widok komputerowych sztuczek, podziwiać sprawność warsztatu, lecz nie można nie zauważyć, że cyfrowa magia kreuje w "Avatarze" spektakl bezduszny. Posthumanistyczny. Cameron wypreparował jeszcze jedno dzieło science fiction utopione do cna w utopijnej wizji.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Avatar - Cyfrowa magia kamer Camerona, czyli 3D - Dziennik Bałtycki

Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski