Nasza Loteria

„Bal w Savoyu” – druga premiera (RECENZJA, ZDJĘCIA)

Andrzej Z. Kowalczyk
Piotr Gołębiowski
Bywają w teatrach takie realizacje, do których warto, a czasami nawet trzeba powracać. Czasem skłania do tego wysoka jakość artystyczna spektaklu, kiedy indziej – jego klimat, a jeszcze innym razem – dublowana obsada. W języku teatralnym istnieje nawet termin: druga premiera, co jest oksymoronem, bo premiera, czyli pierwsza prezentacja spektaklu, może się odbyć tylko raz, ale bywa tak, że termin ów ma sens i uzasadnienie.

Zostawmy jednak owe semantyczne rozważania, bowiem „Bal w Savoyu” lubelskiego Teatru Muzycznego miał rzeczywiście dwie premiery, które skłonny jestem uznać za równorzędne. Pierwszą z nich, tę oficjalną, pokazał na własnej scenie 14 maja, drugą zaś zapowiedział na dzień następny. Mam jednak poważne wątpliwości, czy ów spektakl zasłużył na to miano; wolę raczej mówić o drugiej prezentacji świeżo zrealizowanego spektaklu, która pod pewnymi względami ustępowała pierwszej. Dlaczego zatem napisałem, że „Bal w Savoyu” miał dwie premiery? Otóż dlatego, że na takie potraktowanie w pełni zasłużyła sobotnia prezentacja w Centrum Spotkania Kultur.

Nie dlatego nawet, że spektakl po raz pierwszy został zagrany na porządnej, pełnowymiarowej scenie, a nie w ciasnocie, w której na co dzień przychodzi występować artystom Teatru Muzycznego, choć fakt ten miał oczywiście pewne znaczenie. Decydujące były zmiany w obsadzie. Przede wszystkim to, iż rolę Arystyda zagrał tym razem Witold Matulka. Spodziewałem się, że znakomity artysta wniesie do spektaklu nową jakość i nie zawiodłem się. Arystyd w tym spektaklu otrzymał rzeczywiście wizerunek mężczyzny z pokaźnym bagażem doświadczeń – tych przyjemnych – życiowych, nie zaś ledwie opierzonego młodzieńca, który bardziej pasuje do tzw. „klabingu” w polskim wydaniu niż na bal w eleganckim hotelu. Tym razem patrząc na Arystyda nie zadawałem sobie pytania: właściwie dlaczego Madeleine poświęciła dlań sceniczną karierę? Chcę być dobrze zrozumiany: nie twierdzę, że Witold Matulka zbudował wielowymiarową, skomplikowaną psychologicznie rolę, bo na to nie pozwala ani libretto, ani przyjęta przez reżysera, Artura Hofmana, konwencja spektaklu. Po prostu stworzył postać wiarygodniejszą i precyzyjniejszą w szczegółach niż uczynił to dublujący się z nim Jakub Gąska. Używając modnego dziś wyrażenia: jego rola to z całą pewnością wartość dodana tego spektaklu.

W roli Madeleine zobaczyliśmy w sobotę Annę Barską. Tu różnice pomiędzy majową premierą, a wczorajszym spektaklem nie były aż tak uderzające, ale przecież dostrzegalne. Barska złagodziła nieco pewną drapieżność postaci Madeleine, która widoczna była w roli Kamili Cholewińskiej-Lendzion, silniej natomiast zaakcentowała jej rys komediowy. Tym samym wykroczyła poza stereotyp operetkowej amantki, której zadaniem jest: świetnie śpiewać, pięknie wyglądać i wzruszać publiczność, co uważam za walor jej interpretacji. Przyznam jednak, że w tej roli nie mam zdecydowanej faworytki. Gdyby ktoś zapytał mnie, którą Madeleine powinien zobaczyć, odpowiedziałbym – obie.

Żadnych wątpliwości nie mam natomiast co do roli Daisy – to wyłącznie Krystyna Sokołowska. We wczorajszym spektaklu artystka ponownie zaprezentowała to wszystko, czym zachwyciła na majowej premierze, a więc świetny śpiew, wielkie utanecznienie, bezbłędne aktorstwo, znakomitą współpracę z partnerami, wreszcie – autentyczną siłę komiczną. A co więcej – odniosłem wrażenie, że swoją rolę poprowadziła z jeszcze większą swobodą i lekkością. Gdy się zobaczy taką Daisy, nie trzeba już oglądać żadnej innej.

Ale – niestety – wczorajszy spektakl miał też swoją ciemną stronę. Do tej beczki miodu nie łyżkę, lecz całą chochlę dziegciu dołożyli akustycy, którzy nie poradzili sobie z przestrzenią Sali Operowej CSK oraz wysokiej jakości sprzętem, krzywdząc zarówno wykonawców, jak i publiczność. Chyba tylko ktoś „słyszący inaczej” (w czasach przed poprawnością polityczną powiedzielibyśmy: głuchy jak pień) mógłby nie zwrócić na to uwagi. A kulminacja nastąpiła na początku trzeciego aktu, kiedy każdy ruch aktorów powodował sprzężenia i odgłosy przypominające eksplozje. Jeśli Teatr Muzyczny będzie w przyszłości występować na wielkiej scenie CSK – a liczę, że będzie – taka sytuacja w żadnym razie nie może się powtórzyć.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Komentarze 11

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

m
mw23ja
Niektóre partie w tej sztuce należy wykonywać z żalem właściwym i ze ściśniętą .... krtanią
b
barara tarara
Ciekaw jestem gdzie to Pan Recenzent bywał Bo na pewno nie na spektaklu teatru muuuuuuzycznego w sali łoperowej CSK.
Od pierwszej do ostatniej chwili koszmar. Dekor niby w stylu art deco jednak projektant powinieni jeszcze duuuużo poczytać. Kostiumy, scenografie - dla widzów obytych z innymi tytułami teatru - jakby znajome. Meble z black red white. Orkiestra - co to jest za zbieranina. Aż się nie chce wierzyć, ze że kiedyś grali poważna literature. Aż chce się zakrzyknąć: reżysera! bo reżyserii nie było Błedy formalne plus brak zaangażowania "artystow" i chór snujący się bez sensu daja efekt godny dobrego teatru... w domu seniora. Tancerze baletowi nie znający układów to ewnement na skalę światowa. Swiadczyły o tym rozpaczliwe spojrzenia na kolegów i o pół sekundy opóźnione wykonywanie ćwiczeń (bo tańcem tego nazwać nie można). Najśmieszniejszy byl step na podłodze z linoleum. .Wreszcie obsada solistyczna która najlepsze lata ma już dawno za sobą lub nie będzie ich miała nigdy. Robienie z tej Pani co Daisy grała "gwiazdy" to jakieś nie porozumienie. Ani razu w dźwięku. Wygibasy mające być tańcem. I ta gitara, której "artystka" nawet nie raczyła nauczyć się trzymać. Barska - cóż to za kunszt ani czysto, ani równo za to głośno. No i wreszcie.Jeżeli jest to sala zwana operowę to po co naglośnienie, które tak panu recenzentowi przeszkadzało. Nie staje umiejętności czy sala ma złą akustykę? Najbardziej były jednak odrażające sceny rodem z taniego pornosa polegaające na odsłanianiu coraz wyższych partii ciała "pań artystek" które z widocznym zażenowaniem (publiczności też!) musiały wykonywać wulgarne gesty - pewnie reżyser im tak kazał. . żal na to patrzeć. A że większość widzów i tak stanowili znajomi krórlika, stąd reakca jeszcze i tak delikatna.
G
Gość.
Zgadzam się z komentarzami Nie wiem,czym się tak zachwyca Pan recenzent. Byłam na obu premierach .BYŁO ......JAKOŚ.....
G
GOŚĆ.
PODSTARZAŁY PAN MATULKA I SŁABY PAN GĄSKA NIE ZACHWYCIŁY MNIE.
NA DUŻEJ SALI TRZESZCZĄCA APARATURA ZEPSUŁA WSZYSTKO.
PANI CHOLEWIŃSKA- LENDZIOR TO ARTYSTKA Z KLASĄ. PAN RECENZENT NIE JEST OBIEKTYWNY W OCENIE ARTYSTÓW.TO WIDAĆ.......
G
Gość
Moim zdaniem Kamila Cholewińska- Lendzion dysponuje znacznie lepszym głosem , niż pani Barska.
Urodą i grą aktorską znacznie przewyższała panią barską. Pan Matulka i Pan Gąska nie zachwycili mnie niczym
G
GOŚĆ.
Ja nie zwracam uwagi na recenzentów, którzy często są stronniczy. Ważne jest to ,co podoba się publiczności......
T
Teatr
Skoro to taka nowoczesna sala to artyści bądź co bądź Teatru Muzycznego powinni widzów uraczyć siła swojego głosu, a nie „oszukiwać” ich śpiewając do mikrofonów. Coś chyba jednak z akustyką w tej sali nie jest tak do końca różowo?
w
wokalista
Świetny śpiew Krystyny Sokołowskiej??? Ta panienka w ogóle nie umie śpiewać. Ani nie zabłysnęła barwą głosu ani skalą, gdzie wszystkie partie w wyższym rejestrze były fałszywe aż żal było słuchać. Dziwię się promowania tej pani tylko ze względu na ładne nogi, bo głosu to ona nie ma za grosz!
M
Melomanka
Dziwne rzeczy wypisuje recenzent. Anna Barska śpiewa fenomenalnie!
j
jaaaa
Kowalczyk jest w ogóle chyba ślepy i gluchy, skoro podoba mu się miotajacy się po scenie podstarzaly amant z farbowana głową i krzyczaca dziewczynka z chóru
a
akustyk
Panie Andrzeju. 25 lat czekałem na taką recenzję. Słyszeć to jedno, ale rozumieć co się słyszy to drugie. Dolał pan dziegciu do własnej beczki, z której słodyczą raczy Pan raczyć swoich ulubieńców. Niestety, brak zrozumienia tematu, porównywany do "eksplozji sprzężeń", buduje spore napięcie u czytelników tej recenzji - u mnie buduje trochę większe. Rozumiem, że nie życzy pan sobie widzieć Teatru Muzycznego w nowej, operowej sali z powodu eksploatowanych przez ponad 10 lat mikrofonów? A może z powodów "złośliwości przedmiotów martwych" teatr nie powinien wchodzić na tak nowoczesną scenę? Rozumiem, że odbiór dźwięku jest rzeczą bardzo subiektywną, ale o tym akurat nie napisał pan słowa. Natomiast pana apogeum w trzecim akcie trwało jedno wyjście drugoplanowej postaci, mówiącej trzy słowa. Problem został opanowany ale złe wrażenie zostało. Przykre, bo wysiłek został włożony na marne, a o nowoczesności SALI OPEROWEJ CSK nie powinien pan więcej nie rozmawiać z biurem projektowym, tylko z realizatorami. Pozdrawiam serdecznie.
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski