Trójka aktorów, muzyka na żywo. Od czasu do czasu pojawiający się dyskretnie współautor dramaturgii. Niewiele środków, bo jeszcze kilka rekwizytów, przenośny teatrzyk lalek, kostiumy wypośrodkowane między XIX wiekiem a współczesnością. Odwiedzamy zamek Urbino o nader znajomych kształtach, enigmatyczne Rio Santo, piekielne czeluście i przedsionek raju, a nawet wulkan. Wybuch Wezuwiusza jest akompaniamentem dla bolesnych spazmów nieszczęśliwej miłości, dramatyczną akcję wypełniają: intrygi, morderstwa, strzelanka, niewiarygodne zwroty, złamane serca, humor i śpiew. A bohaterowie już na początku zostają zdemaskowani jako nadęci, kłótliwi, małostkowi aktorzy małego, prowincjonalnego teatru. Dosyć, by przyprawić o zawrót głowy.
Przed publicznością toczą się w zasadzie trzy historie – ta najbardziej banalna, a zarazem bliska życiu, czyli przepychanki aktorów za kulisami, ta właściwa, naszkicowana w trzech aktach i ośmiu teatralnych obrazach, wreszcie ta tocząca się z dystansu, gdy o swojej sztuce i związanymi z nią perypetiami opowiada jej twórca, sam Stanisław Krzesiński (czyli Grzegorz Kondrasiuk). Dowiadujemy się chociażby o tym, że oryginalne dzieło powstało w kilka dni, że np. w jego realizację zaangażowano żołnierzy z Krasnegostawu, wyobrażamy sobie wybuch wulkanu wstrząsnął wyobraźnią ówczesnej publiki.
Twórcy nie udają, że mamy do czynienia z repertuarem superpoważnym i superambitnym, inteligentnie bawią się melodramatyczno-fantastyczną konwencją, obnażając tym samym potrzeby widowni. Co nie oznacza, że sami popadają w kicz.
Aktorzy mają po kilka wcieleń. Angelika Kujawiak gładko wciela się w rolę bandytki i intrygantki, kobiety o złamanym sercu, świętej dziewicy i jej parodii. Zbir Mateusza Nowaka pozornie uniżony, knuje sekretne plany, bawi w sposób bezpośredni i naturalny, w roli diabła – niemal do łez. Dariusz Jeż to fumowaty hrabia, jako dziarski herszt bandy strzela z dwóch rewolwerów oraz z pokaźnego brzucha, to także odtrącony kochanek oraz jego rywal i przeciwieństwo, niemal rycerz na białym koniu, tyle że wśród oszołomów i hołoty.
Spektakl pokazuje publiczność w krzywym zwierciadle – obrazie Feliksa Pęczarskiego, który prześmiewczo sportretował widownię Teatru Starego z 1835 roku. Swojską, rozrechotaną, o zdekompletowanym uśmiechu. Przedstawienie, zmodyfikowane, wzbogacone o inne teksty i potężną ironię względem melodramatycznej konwencji, jest grane po 164 latach na tej samej scenie, co jego XIX-wieczny pierwowzór. Przenosi nas w czasie i pozwala przeżyć kawałek historii miejsca, gdzie pod podłogą, po latach, odkryto opakowania po papierosach i słodyczach, gdzie teatr splatał się popisami zapaśników, a dawni lublinianie przeżywali zapewne wielkie emocje, chwile zachwytu czy przestrachu i, nieraz naiwne, wzruszenia.
"Żywi i umarli czyli Bandyci w piekle" na podstawie sztuki Stanisława Krzesińskiego, reż. Joanna Lewicka, dramaturgia Jarosław Cymerman i Grzegorz Kondrasiuk, scenografia i kostiumy El Bruzda, muzyka: Łukasz Jemioła. Premiera odbyła się 20 października w Teatrze Starym
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?