Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Biedapietruszka rozłożona na chodniku

Sławomir Skomra
Handlujących produktami z działek, ogrodów można codziennie spotkać np. przy Krakowskim Przedmieściu. - Zawsze po sobie sprzątamy - zapewniają.
Handlujących produktami z działek, ogrodów można codziennie spotkać np. przy Krakowskim Przedmieściu. - Zawsze po sobie sprzątamy - zapewniają. Anna Kurkiewicz
- Za jajko biorę 1 zł. W soboty jest drożej o 20 groszy. Jajka mam od własnych kur, bo z czego tu żyć, jak mam 728 złotych renty po mężu? - pyta starsza pani sprzedająca na chodniku w Lublinie. Starsze osoby z głodowymi emeryturami i rentami dzień w dzień rozkładają się z zebranymi w lesie jagodami i grzybami, z warzywami z własnych działek, żeby dorobić. - Lepsze to niż siedzieć samemu w czterech ścianach, bo nawet psa nie ma, żeby się do niego odezwać - mówią.

Można ich spotkać na wielu ulicach Lublina. Staruszkowie - w większości kobiety - siedzący na rozkładanych, turystycznych krzesełkach albo murkach mają przed sobą słoiki, wiaderka, reklamówki i łubianki. W nich jest to, co zebrali w swoich ogródkach i okolicznych lasach. Słoiki po brzeg wypełnione są jagodami. Łubianki pełne grzybów sąsiadują z rozłożonymi na folii oskubanymi kurczakami. Żeby kupić jajka w tekturowych wytłoczkach, trzeba w zamian oddać takie samo puste opakowanie na wymianę. Z białych, plastikowych wiaderek wystają koperek i pietruszka.

Ale to nie są takie zwykłe pietruszki. To biedapietruszki, dzięki którym staruszkowie dorabiają do lichych rent i emerytur.

Co jakiś czas w internecie odżywa akcja „kupuję od babci”. Mimo że te babcie rozkładają się na chodnikach nielegalnie i nie płacą podatków od swojego skromnego zarobku, to ta akcja ma zachęcić do kupowania od nich.

„Kupuję od babci” cieszy się w internecie powodzeniem przez kilka tygodni. Zbiera lajki, ludzie deklarują poparcie, a potem wszystko to zamiera. Do czasu wymyślenia nowego hasła.

Janusz. Działka pracownicza
Dwa palce u prawej ręki straciłem na krajzedze w warsztacie stolarskim. Mały odcięło całkowicie, ale ten większy można było przyszyć. Tylko lekarzom się nie chciało.

Gdyby nie to, to pewnie dalej mógłbym u tego stolarza pracować. A tak, to nie bardzo można. Jakieś większe deski pociąć i przenieść to nie był problem. Ale szczegółowa robota z małymi elementami już mi nie szła. Za dużo drzewa niszczyłem.

To był 1985 rok. Potem dorabiałem jako kierowca, ładowałem ciężarówki, chciałem coś w budowlance robić, ale nie bardzo szło. Tak się doczłapałem do emerytury. To już pięć lat. Co to za pieniądze? Niecałe 900 złotych. Mam jeszcze obiady z pomocy społecznej. Czasami też przyjdzie taka pani z pomocy. Zapyta, co słychać, czy do lekarza nie zaprowadzić, posiedzi trochę.

Działkę kupiłem jakoś przed emeryturą. Gołą - tylko ogrodzoną. Postawiłem altanę. Domek miał być, ale to kosztuje.

Jest tam cebula, marchew, pomidory, ogórki, fasola. Sam tego wszystkiego nie zjem. Nawet jak słoików na zimę narobię, to i tak będzie za dużo.

Zbieram to wszystko i przywożę pod sklep. Ludzie kupują, bo stali klienci wiedzą, że pod warzywa wrzucam tylko obornik i daję kompost z pokrzyw. Wszystko jest naturalne i zdrowe.

Zacząłem sprzedawać trzy lata temu. Na początku sprzedawczynie ze sklepu na LSM mnie przeganiały. Potem przestały, no bo co ja tu mam? Kilka pomidorów i ogórki? Przecież takiemu sklepowi nie zabraknie.

Lepsze takie sprzedawanie niż siedzenie w czterech ścianach, bo nawet psa nie ma, żeby się do niego odezwać.

Bieda? Wie pan, ja nigdy bogaty nie byłem. Dzieci nie wykształciłem, żony nad morze nie zabrałem. Kiedy umarła, dzieci wyjechały za granicę. Czasami dzwonią, ale rzadko. Wnuków nie widziałem. Urodziły się już za granicą.

Nie mam do nich pretensji. Sam przecież synów tak wychowałem.

Barbara. Zielononóżki
To już druga parasolka od wiosny. Tak jak pierwsza, jest chińska. Poprzednia rozleciała się od codziennego rozkładania i składania. W sezonie, to i trzy muszę kupić. Na początku, to chciałam nawet ją naprawić jak się zepsuła, ale to kosztuje 12 złotych, a za 10 mogę kupić nową.

To niby nieduże pieniądze, ale ja muszę liczyć każdy grosz. Renty po mężu mam 728 złotych.

Żałuję, że nie zostałam pielęgniarką. Bardzo chciałam, ale męża poznałam i wzięliśmy ślub. Od ojca dostał pole, nieduże, ale jak ojciec męża zmarł niedługo po ślubie, to już było gospodarstwo, że hej. Ktoś musiał mężowi pomagać i jego matkę też wzięliśmy do siebie. To zostałam na gospodarstwie i pielęgniarką nie zostałam.

Myślę, że jakbym została, to teraz łatwiej byłoby mi się dostać do lekarza. Nic poważnego - serce. Takie kołatanie mam i duszności. Lekarstwa muszę brać i chodzić na badania. Byłam nawet w sanatorium.

Lubię czytać o zdrowiu. Kiedy kiedyś przeczytałam, że najzdrowsze są jajka kur zielononóżek, to syn mi kupił. Biegają po podwórku.

Takie jajka - nie wiem, czy pan wie - mają mniej cholesterolu niż inne. Są bardzo zdrowe. Powtarzam to każdemu, kto kupuje. Zwłaszcza tym, którzy narzekają na cenę, bo ja sprzedaję je drożej. Biorę 1 zł za jajko.

Rano zbieram te jajka. Pakuję w siatkę i wsiadam do busa jadącego do Lublina. Tu się rozstawiam przy targu na Ruskiej i sprzedaję. Tak robię trzy razy w tygodniu. W sobotę jajko kosztuje więcej - 1,20 zł.

Raz na jakiś czas przywożę kurę. Mała kosztuje 15 zł, a większa 20 zł. Syn je zabija, a ja oskubuję. Tak sobie dorabiam. Jak odjąć bilet na busa, to i tak coś tam w kieszeni mi zostanie.

Maria. Jagody od wnuków

Niech pan napisze, że rak to straszna rzecz. Ja miałam - tak to proszę napisać - kobiecego raka. Bałam się jak diabli. Przed operacją codziennie byłam na mszy. Na trzy niedzielne dałam księdzu. I pomogło.

Były tylko dwie operacje. Ale i tak muszę brać leki. To nie jest tanie. Mam 1,2 tys. zł emerytury i z tego co dwa miesiące 300 zł zostawiam w aptece. Nie tylko na tego raka, ale na inne rzeczy też. Nogi mnie bolą. Najlepiej jest mi siedzieć, bo jak chodzę to bolą. Schylać też się nie mogę. To już takie choroby na mój wiek, bo wie pan, że ja mam 82 lata.

Najbardziej to mnie zdenerwował ten lekarz od raka. Powiedział, że to przez rodzenie dzieci. I inne choroby to też od tego.

To mu powiedziałam, że gdzie ja teraz bez tych dzieci bym była? Kto by mnie do niego przywiózł? Kto by mnie namówił, żebym do lekarza poszła? Gdzie bym mieszkała?

Cztery córki dobrze wydałam za mąż. Jedną za robotnika w Kraśniku, teraz mają sklep i firmę. Druga jest wdową i pracuje w gminie. Na trzecią przepisałam całe gospodarstwo, bo najmłodsza powiedziała, że nie chce. Ta pracuje w sklepie u swojej siostry.

Mieszkam z córką, zięciem i wnukami. Dokładam im do domu, na jedzenie, na pranie, do prądu, do wody, na wnuki. Zostaje mi z emerytury jakieś 500 zł.

Te jagody to nie ja zbierałam. Wnuki idą rano do lasu i zbierają. Przyniosą mi, odprowadzają na autobus, a ja sprzedaję w Lublinie przy Wileńskiej. Czasami w Kraśniku.

Pół litra kosztuje 10 zł, ale już ostatnie słoiki sprzedaję po 9 zł. Bo po co mam tak siedzieć na słońcu?

Pieniędzmi dzielę się z wnukami. Dziś miałam osiem słoików. Dzieci dostaną pieniądze za cztery.

Mam też jeżyny. Te są od sąsiada. Ma pole jeżyn i pozwala dzieciom zebrać łubiankę albo dwie. Ale nie codziennie, bo on to na skup wozi.

Tak panu powiem. Niech pan kupuje jeżyny z łubianek, bo jak ktoś ma je w koszyczkach z papieru, to znaczy, że ich nie zebrał, tylko rano na giełdzie je kupił.

Joanna. Słoneczniki z działki
Działkę mamy przy politechnice. Właściwie to syn ją ma, ale jest zaniedbana. Zarosło wszystko, syn nie ma czasu się zajmować działką, bo pracuje.

A ja lubię tam pójść. Porobić coś, popatrzeć, jak wszystko rośnie, uspokoić się, a potem zbierać.

Ten bukiecik słoneczników jest właśnie z tej działki. Tak samo fasolka, ogórki i jabłka papierówki.

Czasami z chodnika przy Krakowskim Przedmieściu przeganiają nas służby prezydenta. Wie pan, jak to jest. Przeganiają, ale tu wracamy. Przecież nikomu nie przeszkadzamy. Zawsze, jak się stąd zbieramy, to po sobie sprzątamy. Nie sprawiamy żadnych kłopotów. Musimy sobie jakoś dorobić, bo mam 88 lat i 900 złotych emerytury. Mąż też jest rocznik ’28, ale o miesiąc młodszy.

Nie sprzedaję codziennie. Tylko wtedy, jak zbiorę z działki za dużo. Nie lubię patrzeć, jak się coś marnuje. Niech ktoś inny na tym skorzysta. Na przykład te jabłka. No jest część popękanych, bo zebrałam je z ziemi, ale są dobre. Sama z nich przetwory robiłam. Wystarczy włożyć do garnka i podlać wodą.

Bukiecik słoneczników mam za 3,5 zł. Ale sprzedam za 2,5. Nie mogę już tu stać. Jest już prawie 14 godzina, a ja muszę wracać do domu.

Tam został mąż. Nie ma nogi. Rano muszę wstać, pomóc mu się ubrać, umyć, śniadanie zrobić. Czasem na działkę pojadę, a potem tutaj sprzedawać.

Cały czas o mężu myślę. Bo przecież on jak upadnie w domu, to się nie podniesie i tak będzie pół dnia leżał.

Nie wie pan, gdzie można kupić takie krzesełko do znoszenia ludzi po schodach, jakie mają w karetkach? Mamy kręte, wysokie schody, a mąż już 16 lat nie był na dworze.

Gdybyśmy mieli takie krzesełko, to czasami mógłby wyjść do ogródka albo do kościółka.

Pytałam o to krzesełko w Caritasie. Nawet chcieli pomóc, ale przyszedł im balkonik pomagający w chodzeniu, a nie krzesełko. Balkonik to nie jest dla męża. Chyba coś pomyliłam, jak mówiłam w Caritasie o sprawie.

Oj, żeby tylko te jabłka sprzedać. Nie chce mi się ich dźwigać do domu. Za to, co tutaj zarobię, to pójdę zaraz do Biedronki po mąkę. Tanią tam mają.

Imiona bohaterów zostały zmienione na ich prośbę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski