Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Biznesmen Krzysztof Mielewczyk nie żyje. W wywiadzie mówił, że ciągle jest w drodze...

Tekst i Fot. Adam Willma
Krzysztof Mielewczyk: - Co złego jest w wódce Palykot? co w tym złego? Rosjanie mają przecież swoją "Putinovkę", Francuzi - Napoleona.
Krzysztof Mielewczyk: - Co złego jest w wódce Palykot? co w tym złego? Rosjanie mają przecież swoją "Putinovkę", Francuzi - Napoleona.
Krzysztof Mielwczyk zginął 13 września w katastrofie śmigłowca pod Kościerzyną.

Zobaczcie: Wypadek śmigłowca lecącego do Bydgoszczy. Nie żyje Krzysztof Mielewczyk [wideo]

Zginął wraz z dwiema innymi osobami   - 13 września 2013 roku. O czym rozmawiał w 2009 roku z  red. Adamem Willmą? Wspominamy wywiad z nim.

Etap białych skarpetek, złotych łańcuchow i sygnetów dawno za mnną - rozmowa z KRZYSZTOFEM MIELEWCZYKIEM, właścicielem firmy Polskie Pierze i Puch oraz Fabryki Wódek Kopernik w Toruniu, prywatnie mężem Doroty Arciszewskiej-Mielewczyk (PiS).

- Trudno się z panem umówić.

- Bo ciągle jestem w drodze.

- Skąd pan wraca?

- Z Wiednia. Dogrywałem w Fashion TV sprawę Fashien Vodki. Rozmawiałem ze współpracownikami Romana Polańskiego w sprawie wspólnego projektu. Wcześniej byłem na aukcji w Sztokholmie.

- Wysiada pan z samolotu, wsiada do swojego bentleya, odbiera telefony ze swojej fabryki. Myśli pan: „Udało mi się w życiu”.

- Czasem takie myśli się pojawiają. Coraz częściej wracam myślami do przeszłości. Niby minęły 34 lata, a tak, jakby to było wczoraj.

- 34?

- W 10 roku życia przeszedłem na własne utrzymanie.

- Powiedzmy, ze cofamy ten scenariusz o 34 lata. I co widzimy?

- Chłopaka w zacerowanych tenisówkach, żeby podeszwa się jakoś trzymała. Najbiedniejszą dzielnicę Gdyni... Moja matka to bardzo porządna kobieta, ale było nas czterech braci i pieniędzy brakowało na wszystko. Pamiętam, jak miałem 15 lat, marzyłem żeby gdzieś wyjechać, zobaczyć jak ludzie żyją za granicą.

- I spełniło się.
 

- Wtedy nawet nie marzyłem, że będę 100 razy w Japonii, w Chinach, w Stanach Zjednoczonych. Spełniło się więcej niż marzyłem.

- Pierwszy wielki interes?

- Z zegarkami. Przynajmniej tak mi się wówczas wydawało. Jeździłem po Polsce i kupowałem w sklepach nowe zegarki. Wywalałem ze środka werki, a koperty ciąłem i wrzucałem do kwasu. Złoto, które można było odzyskać w ten sposób było warte majątek. Miałem 18 lat, kiedy przyjechałem do szkoły nowym samochodem. A to był czas, w którym nowymi samochodami za talony jeździli w Gdyni dyrektorzy i marynarze. Któregoś razu zegarmistrz wcisnął mi cały woreczek pokręteł do zegarków. Nie bardzo nawet chciałem, ale okazało się, że jest w nich tyle złota, że mogłem za to kupić nowy samochód z giełdy.

- Przeszedł pan etap złotych łańcuchów i białych skarpetek?
 

- Przeszedłem. Można się z tego dziś śmiać, ale taki trend wówczas panował. Sygnet na palcu to było jakieś dowartościowanie za poniewierkę, którą się przeżywało, żeby te pieniądze zarobić. Ci, którzy dziś się z tego śmieję, jutro będą śmiać się z samych siebie.
- Spotyka pan chłopaków ze swojej dzielnicy?

- Czasami. Zamieniamy parę zdań, ale zwykle rozmowa się nie klei, bo przecież nie wszystkim udało się w życiu, nie chcę sprawiać kolegom przykrości.

- A panu dlaczego się udało?

- Szczęście.

- Tylko szczęście?

- Tylko. Bo każdy ma jakiś talent, ale nie każdy ma szczęście.
 

- W 1989 roku takich drobnych szczupaków jak pan były wówczas dziesiątki tysięcy. Ale tylko niektórym się udało.

- Nie potrafię tu znaleźć innej odpowiedzi. Tylko szczęście. Bo znam ludzi ciężko i uczciwie pracujących w biznesie, którzy powinni być miliarderami, a ledwie ciągną. Znam ludzi niezwykle inteligentnych i wykształconych, którzy odpadli z gry. I znam chłopków po podstawówce, którzy są dziś multimilionerami. Bo mieli szczęście. I potrafili je wykorzystać.

- Kto odpadł z tego wyścigu?

- Wielu. Dla niektórych byłoby lepiej, gdyby nigdy tych pieniędzy nie zarobili, bo bogactwo poprzestawiało im w głowach. Inni po prostu za wcześnie uwierzyli w swoje szczęście. Nie muszę daleko szukać. Mój dawny wspólnik, który kiedyś rozbijał się luksusowymi samochodami i obwieszał złotem dziś chodzi po Gdyni i żebrze na piwo. Zawsze zresztą wrzucam mu jakieś pieniądze.

- I co mówi?

Nic, za każdym razem płacze.

- Ale innym się udało. Jak ci ludzie wyglądają po latach.

- To jest naprawdę niesamowite. Spotykam po latach ludzi, których pamiętam jako prymitywnych cinkciarzy spod Peweksu, co najwyżej po zawodówce. Dziś witają mnie jako eleganccy, dobrze ubrani ludzie o nienagannych manierach, taktowni, ładnie się wysławiający. To jest nieprawdopodobna zmiana. Pieniądze mogą zmieniać ludzi na lepsze i mogą dawać szczęście.

- Kiedy pan sobie uświadomił – „jestem bogaty”?

- Kilka lat temu przyszło mi coś takiego do głowy. Ale to oczywiście względne pojęcie. Jeden ma kilkadziesiąt milionów i nie czuje się bogaty, innemu do tego poczucia wystarczy 100 tysięcy. Jeszcze inny nie ma nic na koncie, a czuje że świat do niego należy. Ja odczuwam tę względność, gdy bywam w Tokio czy w Nowym Jorku. Patrzę na niektóre wieżowce i gigantyczne fabryki i myślę sobie – do kogo to należy? Co przy tym znaczą osiedla, które buduję?

- W Polsce też widział pan majątki zapierające dech w piersiach?

- Zwłaszcza jeden – Ryszarda Krauze. To dla mnie jednak z najbardziej pozytywnych postaci w biznesie. Normalny facet, zresztą też z Gdyni.

- Znam człowieka, widziałem go na filmie z hotelowego monitoringu.

- Dla mnie tamta historia z Lepperem to niebywała rzecz. Do dziś nie potrafię zrozumieć, po co były mu te kontakty z kimś takim jak Lepper. Sądzę, że rachunek, jaki za to zapłacił można liczyć w miliardach. Przez tę historię Krauze został wyautowany z biznesu i już nigdy nie osiągnie pozycji, którą miał. Szkoda.

- Pan dobrze wie, że pieniądze i polityka często idą w parze.

- Wielu biznesmenów próbuje robić pieniądze dzięki kontaktom politycznym. Ja – wypuszczając nowe marki wódek - chcę zarobić na śmieszności polityków. To bezpieczniejszy interes.

- Zaraz, zaraz. Zapomniał pan o żonie reprezentującej w Senacie PiS. Pomyślał pan sobie, że biznes biznesem, ale wsparcie polityczne się przyda?

- Moja żona pochodzi z patriotycznej rodziny, jej wuj był premierem na uchodźstwie, chciała coś zrobić dla kraju.

- Już sobie wyobrażam – czytelnicy pokładają się ze śmiechu. I powiedział pan żonie: „Musisz to zrobić dla Polski”?

- Dla mnie to naprawdę nie są obojętne sprawy, sam dziesięć lat byłem członkiem KPN. Ale przede wszystkim mam na koncie obóz dla uchodźców w Szwecji, poznałem tam naprawdę fantastycznych ludzi, którzy poświęcili sporo dla wolności. Widziałem ludzi, którzy się wieszali i podpalali z rozpaczy. Polska głupota często wyprowadza mnie z równowagi, ale jednocześnie jest w Polakach niesamowita cecha – instynkt samozachowawczy, który jest jednak rodzajem zbiorowej mądrości. Bardzo sobie to cenię. Tam w Szwecji był czas, żeby pomyśleć, o co chodzi z tym krajem, dlaczego sprawy nie potrafimy wyjść na prostą.

- ...aż wreszcie zrozumiał pan to dzięki braciom Kaczyńskim? W Trójmieście nie było bliżej do PO?

- Mało kto pamięta dzisiaj, że moja żona była wśród założycieli Platformy Obywatelskiej, wówczas jako członek SKL. Później klub SKL zagłosował za rozstaniem z PO i żona się temu podporządkowała. A co do Jarosława Kaczyńskiego, nie jestem bezkrytyczny, ale cenię sobie w nim uczciwość. To nie jest częsta cecha u polityków, a poznałem ich wielu.
- Siedzicie sobie z żoną rano przy śniadaniu i opowiadacie co nowego w parlamencie?
- Rzadko. Mamy przyjemniejsze tematy. Ja spoglądam na politykę z dystansu, a to często bardziej wyrazisty widok niż ten z perspektywy Senatu.
 

- Gdy pana żona gromi Niemców jako założycielka Powiernictwa Polskiego, pan w najlepsze ubija z Niemcami interesy.

- Moim największym odbiorcą w Europie jest Niemiec. Uważam go za swojego przyjaciela. I to jest fajne, że polityka toczy się swoją drogą, a interesy – swoją.
 

- Wróćmy do tych politycznych wódek...

- A co w tym złego? Rosjanie mają swoją „Putinovkę”, Francuzi Napoleona.

- A my swojego Palikota. Jaki kraj, taki alkohol.

- Palycota.

- Z wszystkich pan sobie tak żartuje?

- Z pana Franciszka Kota, którego uważam za genialnego twórcę wódek, nie śmiałbym żartować. To wódka na jego cześć (uśmiech) i niech tak zostanie.

- Żona też w to wierzy?

- Ma do mnie zaufanie. Wie, że nadinterpretacja to jedno z narzędzi polityki.

- To może wróćmy do pieniędzy. Potrafiłby pan być biedny?

- Czasami o tym myślę. Są takie chwile zmęczenia, kiedy nie chciałbym mieć niczego. Zwłaszcza, gdy się zawiodę na kimś, komu bardzo ufałem. A to się w biznesie zdarza.
- Ale kilkucyfrowa kwota na podręcznym rachunku to nie jest przesadna uciążliwość.
- Zdziwiłby się pan. Ja często prawie w ogóle nie mam pieniędzy. Wyznaje zasadę, że pieniądze nie mogą leżeć, muszą być inwestowane. Więc krążą w różnych miejscach, ale z dala od mojego portfela. I dobrze, bo gromadzenie nie sprawia przyjemności, przyjemne jest budowanie nowych rzeczy.

- A gdy się zbuduje?

- To trzeba sprzedać i budować kolejne.

- Są rzeczy, których pan nie sprzeda?

- Nie ma. Wszystko jest na sprzedaż. Kwestia ceny.

- Majątek bywa uciążliwy?

- Bywa.

- Budzi się pan w nocy mokry z myślą „co w fabryce”?

- Nie boję się, że ktoś mnie okradnie, bo tych wszystkich domów i fabryk nie da się ukraść. Ale jeśli ma się kilkanaście spółek, kilkuset ludzi pod sobą, to ciągle są jakieś problemy, które trzeba rozwiązywać. Ludzie widzą bentleye, pałace, ale tych problemów nie widzą.

- To po co się to robi? Przecież mógłby pan do końca życia czerpać zyski z odsetek.

- To jest jak rozpędzona machina. Trzeba się rozwijać, bo inni przegonią cię, zjedzą i wypadniesz z gry. Oczywiście, można się wycofać z gry i żyć sobie spokojnie i dostatnio. Znam ludzi, którzy to zrobili. Większość z nich cieszyła się takim życiem zaledwie kilka lat, bo jedyną perspektywą jest wówczas czekanie na śmierć. Robienie interesów to pasja, która człowieka nakręca, nadaje życiu sens, jest jak narkotyk. Poza tym pozycja, jaką dają pieniądze zwyczajnie łechce ludzka próżność, człowiek przyzwyczaja się do bywania na salonach, ukłonów, grzeczności... Pieniądze na pewnym etapie maja drugoplanowe znaczenie, robi się je przy okazji.

- Niektórzy zachowują się tak, jakby chodziło tylko o pieniądze.

- Znam wielu ludzi, którzy mają majątek rzędu kilkudziesięciu milionów, ale nie mają pieniędzy. To pieniądze ich mają. Jeżdżą kilkuletnimi samochodami, boją się, żeby nikt o nich nie napisał. Zachowują się tak, jakby to wszystko ukradli.

- Podobno pierwszy milion trzeba ukraść. Co pan ukradł?

Czereśnie (śmiech). Jako chłopak uwielbiałem chodzić na pachtę. To dopiero była adrenalina. Ale mówiąc poważnie – trzeba pamiętać, że większość ludzi biznesu startowała jeszcze w czasach PRL, gdzie nie dało się robić interesów nie łamiąc jakiś przepisów. Później były lata 90., czasy radosnej twórczości w systemie prawnym. Było wiele luk, z których ludzie skorzystali. Ale takie to były czasy. Ten rozdział został już zamknięty.

- A może to cnota – mieć pieniądze, a żyć skromnie.

- Czytałem o założycielu sieci IKEA, który lata klasą ekonomiczną. Ja nie bardzo wierzę w szczerość jego intencji. Wszystkie te gadżety: bentleye, rezydencje, samoloty zostały wymyślone dla człowieka, aby można było spełniać marzenia. To oczywiście wymusza na człowieku określony styl zachowania. Chciałbyś się podrapać w uchu, ale wszyscy się wokół gapią i czekają żeby powiedzieć – „zobacz jaki burak, jeździ bentleyem, a słoma mu z butów wyłazi”.

- A jak się stoi w korku bentleyem?

- Kiepsko. Wie pan, bentley to nie jest tylko próżna zachcianka, to część taktyki biznesu. Ale ostatnio jazda samochodem stała parodią komunikacji. Planuję kupić helikopter, bo niedługo nie da się w winny sposób robić interesów. Żeby spotkać się z kontrahentem we Wrocławiu, muszę dwa dni spędzić w drodze. Przecież to absurd.

 - Tam, gdzie duże pieniądze, tam wielu przyjaciół.

 
- Zwłaszcza w ostatnim czasie. Pojawia się mnóstwo ludzi, którzy opowiadają o wspólnych znajomościach, serwują życzliwe rady, maja genialne pomysły na biznes. Ale sami jakoś boją się zaryzykować. To jest bardzo męczące, bo staram się odmawiać uprzejmie. A z drugiej strony, staram się ich rozumieć, bo kontakt z kimś bogatszym otwiera nowe perspektywy. Wiem, bo stykam się z ludźmi znacznie bogatszymi od siebie i znam swoje miejsce w szeregu.

- A pan się nie boi ryzyka?

- Bez ryzyka nie ma biznesu. Mam wielu znajomych, którym na różnych etapach doradzałem „Zaryzykuj, bo taka sytuacja się nie powtórzy”. Ale ludzie się boją. I później przychodzą do mnie z żalem: „Gdybym cię posłuchał, byłbym dziś milionerem”. Jeśli brakuje ci odwagi, nigdy nim nie będziesz. Chociaż poza odwagą są i mniej oficjalne czynniki.
 

- Co ma pan na myśli?

- Zaangażowanie ludzi ze służb w polski biznes?

- Żona to panu opowiedziała?

- Nie, sam to odczułem?

- ?

- Osiem lat temu, kiedy po raz pierwszy chciałem kupić Polmos. Nagle okazało się, że kolejne banki odmawiają kredytu, chociaż mieliśmy pełne zabezpieczenie i nigdy wcześniej nie było z nami problemów. A tu nagle ściana. W końcu jeden wysoko postawiony pan powiedział mi wprost, że ten Polmos nie jest dla mnie. Dziś na szczęście coraz mniej jest takich sytuacji.

- Jakie interesy jeszcze przed panem?

- Nie mam pojęcia. Wiem tylko, że jestem coraz bardziej zmęczony. Głupia sprawa, bo mam czterdzieści parę lat, więc jestem w wieku, w którym robi się najlepsze interesy. Chyba najbardziej wypaliły mnie pierwsze lata, czasy komuny i początek lat 90. To była straszna improwizacja, kosztowała wiele zdrowia.

- Młodzi patrzą dziś na interesy, które robią ludzie z pana pokolenia i mówią sobie: farciarze trafili na czasy, w których rozdawane były karty. Co im pan powie?

- Że to prawda. Ale nie cała prawda. Życie jest tak poukładane, że każdy ma swoje 5 minut. Ale to jest bardzo krótki czas, który trzeba wykorzystać do maksimum, bo więcej się nie powtórzy. Jeśli przyjechał pociąg, a ty bałeś się do niego wsiąść, sam jesteś sobie winny. Życie trwa trzy dni: wczoraj się urodziliśmy, dziś jesteśmy, jutro umrzemy.
 

- Napisze pan to w testamencie?

- Według badań socjologicznych niemal każda fortuna zostaje roztrwoniona w ciągu maksymalnie czterech pokoleń. Dlatego napiszę: „Kochane dzieci, tatuś pozostawił po sobie sporo pieniędzy. Możecie to wszystko wydać, do ostatniego grosza. Bawcie się dobrze”. 
 

 

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak działają oszuści - fałszywe SMS "od najbliższych"

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Biznesmen Krzysztof Mielewczyk nie żyje. W wywiadzie mówił, że ciągle jest w drodze... - Gazeta Pomorska

Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski