Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Bliżej, ale wciąż za daleko

Jan Pleszczyński
Kiedyś, w okresie późnego, a potem schyłkowego PRL, dużo jeździłem pociągami. Szczególnie w czasie wakacji. Potworny tłok był wtedy normą. Rzadko kiedy udawało mi się zdobyć miejsce siedzące, a jeśli nawet się udało, to na krótko, bo zaraz pojawiał się ktoś, kto rzeczywiście musiał usiąść. Ja mogłem sobie kilka godzin postać. I szczerze mówiąc, specjalnie mi to nie przeszkadzało.

Podróże pociągami, które pieszczotliwie zwaliśmy "Strzałą Południa" albo "Włóczęgą Północy", dostarczały wielu wrażeń, sprzyjały ciekawym rozmowom i nawiązywaniu znajomości. Z sentymentem wspominam 14-godzinną podróż z Wrocławia do Olsztyna. Cieszyłem się, gdy wreszcie udało mi się opuścić z trudem wywalczone miejsce w ubikacji, a po kilku następnych godzinach przeniosłem się z łącznika pomiędzy wagonami do zatłoczonego korytarza wypełnionego papierosowym dymem. Sam zresztą wtedy paliłem - jak prawie wszyscy. Takie czasy.

Przypomniałem sobie tamte beztroskie lata w ostatnią sobotę, w autobusie Lublin - Świdnik. Podróż trwała dokładnie, z zegarkiem w ręku, dwie godziny, a ja cały czas stałem na jednej nodze. Dosłownie, nie w przenośni. Kilka minut na lewej, potem hop, zmiana, kilka minut na prawej i tak w kółko. I tak miałem szczęście, że w ogóle udało mi się wejść. Gdyby nie to, że drzwi autobusu znalazły się dokładnie przed moim nosem, pewnie bym się nie dostał. Z powrotem było już znacznie lepiej. Tylko godzina, za to w komfortowych warunkach - stałem na obu nogach i nikt nie wisiał na moim plecaku.

Oczywiście to z powodu lotniska wybrałem się na tę ekstremalną, patrząc z dzisiejszej, a nie peerelowskiej perspektywy, wyprawę. I nie żałuję. Tak jak nie żałowałem wielu godzin przed telewizorem, które spędziłem podczas piłkarskich mistrzostw Europy, choć piłką nożną w ogóle się nie interesuję. Nie przypuszczam bowiem, żebym dożył sportowej imprezy tej rangi organizowanej w Polsce (no, chyba że zorganizujemy zimową olimpiadę, która zamieni Tatry w lunapark) i nie sądzę też, żebym doczekał kolejnego wydarzenia o takim znaczeniu cywilizacyjnym dla Lublina.

Bo największym minusem naszego miasta są odległości. Oczywiście nie chodzi o odległości wewnętrzne - tu wszędzie można dojść, albo podjechać komunikacją miejską. Chodzi o to, że z Lublina daleko jest wszędzie: w góry, nad morze, na Mazury, do Krakowa, a nawet do Warszawy. Dlatego teraz czekam na przyzwoite połączenia kolejowe i przyzwoite drogi.

Lotnisko bardzo przybliżyło nam Europę, ale do Polski wciąż jest bardzo daleko.

Możesz wiedzieć więcej! Kliknij i zarejestruj się: www.kurierlubelski.pl/piano

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski