Imprezę pomyślano w ten sposób, że w ogromnej sali stołówkowej miały przygrywać do tańca, na zmianę, dwa zespoły, natomiast w pomieszczeniach na piętrze zaplanowano klasyczną dyskotekę z dwoma prezenterami. Do końca nie wiadomo było, które z liczących się w kraju grup uda się załatwić organizatorom. Ostatecznie dogadano się z SBB (ta zresztą nazwa jeszcze nie obowiązywała trio: Skrzek - Apostolis - Piotrowski znane było jako Silesian Blues Band bądź jako grupa Niemena) i lokalna grupa rockowa - Budka Suflera.
Pamiętam, że Suflerzy bardziej przerażeni byli perspektywą konfrontacji z muzykami ze Śląska aniżeli spotkaniem ze studentami, których należało przede wszystkim dobrze rozbawić. Już po pierwszych dwóch godzinach żywej „muzyki” okazało się, że te dwa rockowe bandy świetnie się uzupełniają. Doszło nawet do tego, że publiczność w trakcie występu SBB, chóralnym skandowaniem domagała się powrotu na estradę lublinian. I absolutnie nie była to nadmierna sympatia, która w tego rodzaju okolicznościach towarzyszy „słabszemu”, ale po prostu przejaw autentycznego uznania.
Być może przemawia przeze mnie lokalny patriotyzm, ale te same standardy rockowe w rodzaju „I’m going home” (Ten Years After) w wykonaniu obu grup wydawały mi się - i chyba były - bardziej rasowe i autentyczne w interpretacji Suflerów. Przede wszystkim na głowę Skrzeka jako wokalistę bił Cugowski, Andrzej Ziółkowski na gitarze nie ustępował Apostolisowi, grał zresztą inaczej (w opinii muzyków i mojej również to najlepszy gitarzysta solowy w historii zespołu) - a pamiętajmy, że barw Budki Suflera na tym instrumencie broniło kilku znakomitych muzyków: Krzysztof Brozi, Jan Borysewicz, Andrzej Sidło, Krzysztof Mandziara. Jedynie sekcja rytmiczna Budki wyraźnie ustępowała „maszynie”: Piotrowski - Skrzek, pierwszego zresztą okrzyknięto wtedy polskim Cobhamem, drugiego zaś Jack'iem Bruce’m.
Natomiast dopiero później okazało się co sobą reprezentują jako twórcy repertuaru, Józef Skrzek i Romuald Lipko.
Po imprezie w „Chatce Żaka” chciałem namówić Józefa Skrzeka na wywiad dla radia, interesowała mnie przyszłość byłej grupy Czesława Niemena. Odmówił, powiedział jedynie, że jego kapela wiele dokona w najbliższych miesiącach.
Na hasło „Niemen” pojawiała się na jego twarzy nienawiść, którą odbierałem jako siłę napędową przyszłej artystycznej zemsty. Nie znam okoliczności rozstania Niemena ze Skrzekiem nadal jednak twierdzę, że razem nagrali swoje dwie najlepsze płyty. Skrzek zresztą tak był pochłonięty planami, że kiedy zapytałem o lubelski zespół, machnął tylko ręką. Tymczasem dla Budki Suflera było to przełomowe estradowe spotkanie okazało się bowiem, że diabeł nie taki straszny. Nazajutrz toczyliśmy gorące rozmowy o ewentualnych nagraniach, gdzie i z kim nagrywać. Lubelska Rozgłośnia dysponowała znakomitymi studiami, ale praktycznie bez aparatury rejestrującej, która gwarantowałaby przyzwoite nagranie. Myśleliśmy o warszawskim realizatorze- Sławomirze Pietrzykowskim, który w tamtym czasie realizował większość nagrań polskich zespołów. Ale kto by amatorską, nikomu nie znaną Budkę Suflera wpuścił do warszawskiego studia. Pozostawał jedynie Lublin. Drugi problem, to własny repertuar, muzycy wykonywali kilka swoich utworów z partiami wokalnymi po angielsku, ale chyba tylko Cugowski wiedział o czym śpiewa. Były to raczej tzw. „ryby” dla autora przyszłego tekstu. Ponadto nie bardzo wierzyli w te swoje kompozycje, które dopiero potem okazały się wielkimi przebojami między innymi „CIEŃ WIELKIEJ GÓRY”.
Ale pamiętajmy, że największym także brakowało wiary we własne możliwości twórcze Beatlesi i Rolling Stonesi rozpoczynali również od zapożyczonego repertuaru. Powiedziałem o tym Cugowskiemu obiecując wyszukanie utworów na płytach możliwych dla nas do adaptacji. Akurat dotarł do mnie najnowszy album Bill’a Withers’a, który szalenie podobał się podczas targów „MIDEM” w Cannes (relację z jego występu przekazał wtedy nawet pr. II naszej TV, Withers wykonywał swój największy przebój „Harlem”). Na tej jego nowej płycie znajdowała się kompozycja „AIN’T NO SUNSHINE”, bardzo piękny temat łatwy jednocześnie do powtórzenia w naszych warunkach studyjnych. Ciekaw byłem, czy spodoba się muzykom Budki Suflera. Zmartwiłem się tylko słuchają Radia Luksemburg, że i inni także dostrzegali walory tej kompozycji (opracował ją po swojemu Michael Jackson i wylansował potem na duży przebój za oceanem, który u nas- na „szczęście”- nie chwycił). Wyjątki widać potwierdzają regułę, gdyż nie tylko moim zdaniem opracowanie znanego już wszystkim ogólnie przeboju, to wręcz samobójstwo, o czym m.in. przekonała się ostatnio Eleni w przypadku „Moonlight Shadow”.
Jak działają oszuści - fałszywe SMS "od najbliższych"
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?