Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Cierpią bardziej niż my, bo nie potrafią rozumieć. Reportaż wojenny Dmytro Antoniuka [Część XVIII]

Dmytro Antoniuk

Wojna dotyczy nie tylko ludzi

Wiosna-lato 2022: koty i psy

Wojna dotyczy nie tylko ludzi. Kiedy pomyślę o tym, ile lasów i zwierząt już straciliśmy, ile fauny rzecznej i morskiej zginęło w wybuchach bomb, ile ziemi zatruło paliwo wylane z przewróconych czołgów i ciężarówek, to mnie mdli. Z drugiej strony są inne stworzenia, które cierpią. I cierpią pewnie bardziej niż my, bo nie potrafią zrozumieć, co się dzieje i nie potrafią się przed tym uchronić. To są nasze zwierzaki. Przede wszystkim są to koty i psy, ale także wszelkie inne stworzenia, które mamy w naszych domach.

Blogerka z Charkowa, niemogąca opuścić miasta, które każdego dnia i każdej nocy jest pod ostrzałem, pisze, że jej ptak zaczyna dziko trzepotać skrzydłami podczas kolejnego ataku rakietowego. Inni donoszą, że ich ryby w akwariach w takich momentach chaotycznie pędzą z boku na bok. A nasze zwierzęta są naprawdę bezbronne, jak dzieci. Na widok ich cierpienia nawet żołnierze na linii frontu nie mogą powstrzymać łez.

Właśnie teraz przeczytałem post jednego z naszych obrońców, do którego w okopie przypałętał się szczeniak, a podczas ostrzału wczepiał się w jego nogi.

Znana medyk, która ratuje naszych żołnierzy od 2014 roku, opublikowała na swojej stronie zdjęcie psa, który schował się gdzieś pod jej łóżkiem, gdy rozległy się wybuchy. Wygląd zwierzęcia tak wiele mówi... Nie szczeka, nie warczy, ani nie wyje. Jednym spojrzeniem woła o ratunek i pomoc.

Inna moja dobra znajoma, U., zabrała już z frontu uroczego, czarnego psa, którego nazwała Tanczyk (mały czołg). Wyobraź sobie, ona – obywatelka innego, bogatego, zachodniego kraju – porzuciła wszystko, gdy w lutym rozpoczął się atak, by przyjechać na Ukrainę. Pogrążyła się w wolontariacie, objeżdżając całą linię frontu i wielokrotnie narażając własne życie. Teraz zabiera Tanczika do domu, do swojego kraju, gdzie chce na jakiś czas wrócić, aby odzyskać siły po niekończących się podróżach na linię frontu i eksplozjach. Ale jednocześnie zabrała ze wschodu innego psa i na własny koszt kazała go dokładnie zbadać weterynarzowi.

U. pisze, że jest pod wrażeniem stosunku żołnierzy na froncie do zwierząt. Jedną z najbardziej nieoczekiwanych próśb, jakie od nich otrzymała, były środki odstraszające kleszcze i robaki. Chłopaki, pod ciągłym ostrzałem, biorą w ręce koty i małe psy, które próbują ukryć się przed otaczającym horrorem gdzieś pod ich kamizelkami kuloodpornymi. Nasączają je specjalnymi roztworami, a wraz z jedzeniem podają im leki przeciw robakom. I wszystko to, gdy każda chwila może być ostatnią. Właściwie jest w tym coś religijnego, jak przyznaje U. I dodam tylko, że jest to kwintesencja samego życia. Opieka nad mniejszymi, bezbronnymi, jak niemowlęta, wzmaga miłość, a wraz z nią życie, oddalając mrok śmierci.

Kotka mieszka z nami od dziesięciu lat. Była żona przyniosła ją z ulicy, tą małą czarną kulę, nie znajdując matki. Karmiliśmy ją z pipety, ona spała w futrzanej czapce, myliśmy jej oczy. Kotka ma na imię Kycia (Kotka) - nie mogłem wymyślić nic bardziej oryginalnego. Kiedy na Kijów spadły pierwsze bomby, nie mieliśmy wątpliwości, czy zabrać ją ze sobą, czy nie. Bo to członek rodziny. Ale może mieliśmy wygodniejsze warunki dla wyjazdu? Bo w Buczy, już po jej uwolnieniu, w jednym mieszkaniu został znaleziony martwy kot, leżący na rozrzuconej pościeli dziecięcego łóżeczka. To straszna śmierć. Nie wiemy jednak, w jakich okolicznościach właściciele tego mieszkania wyjechali.

Kycia wszystko rozumiała. Kiedy w pierwszych dniach marca uciekaliśmy przed alarmem lotniczym do piwnicy na Padole, ona, biedactwo, ze strachu obsikała mnie. Teraz jest już przyzwyczajona do syren, tak jak my. Nie budzi się nawet, kiedy zaczynają wyć za oknem.

Mniej więcej miesiąc temu zadzwoniła do mnie znajoma i zapytała, czy mogę pomóc pani N. w Puszczy-Wodycy pod Kijowem. Trzyma w domu, w jednopokojowym mieszkaniu, ponad trzydzieści kotów, które żywi na własny koszt, utraciwszy przy tym pracę. Dobra koleżanka, wolontariuszka O. dała mi kilka paczek karmy dla kotów, a ja zawiozłem je pani N. Wysypała jedzenie prosto na chodnik, a koty ustawiły się w kolejce, łapczywie zjadając smakołyki. W tym samym czasie pokazała mi kotkę, którą znalazła gdzieś pod płotem, a której oczy były wybite... Znowu wyleczyła ją na własny koszt. To łagodne zwierzę, które teraz wszędzie węszy, ponieważ nos stał się jej jedynym pomocnikiem w poruszaniu się po otaczającym świecie. Być może kotka została zraniony przez marcowe wybuchy, kiedy Moskale bezlitośnie ostrzeliwali Puszcza-Wodycię.

Wśród kotów pani N. jest wiele domowych, które zostały po prostu porzucone przez ludzi uciekających przed walkami. Bardzo lubię przyjeżdzać do niej z pomocą, którą już otrzymuję od kilku życzliwych i troskliwych osób.

Po dowiedzeniu się o mojej spontanicznej pomocy Pani N., rodzice zaproponowali kolejne miejsce, w którym warto pomóc. Przed wojną często jeździli do przytułku Best Friends w pobliżu wsi Fasowa, która znajduje się nieopodal szosy żytomierskiej. W lutym i marcu nieprzyjaciel nie dotarł do wsi, lecz ostrzelał ją. Przytułek, co ważne, znajduje się kilka kilometrów od Fasowej, pod lasem. Wróg zrzucił na niego bomby z samolotu, a następnie ostrzelał go z gradów. Specjalnie zabito zwierzęta. W pobliżu nie było żołnierzy. W przytułku mieszkało wówczas około 800 psów, kotów, koni, szopów, a nawet wilków. Teraz została połowa. Spłonęło wiele zagród. Te zwierzęta, które przeżyły, uciekły.

Dojeżdżamy do przytułku. Jeszcze przed bramą spotyka nas kilka psów, które szczekają na obcych, ale szybko się zamykają i dają się głaskać. Za bramą znajduje się kilka dużych ogrodzeń. Po prawej były wilki, ale po ostrzale uciekły i teraz mieszkają tam dwa duże psy rasy Alabai. Wyglądają bardzo groźnie i bez przerwy głośno na nas szczekają. Zwłaszcza samiec. Pan S., który tu pracuje, mówi, że znaleziono ich w rozbitych domach. A ten większy Alabai nie pozwalał się zbliżyć nikomu oprócz niego. Tylko pan S. wchodzi do ich zagrody, aby je nakarmić. Wszyscy inni się boją.

W pobliżu szczeka kilka mniejszych psów, ale nie tak groźnie. Proszą o uwagę. Podchodzimy, gładzimy je przez kraty. Przed wojną przyjeżdżało tu wielu ochotników, by wyprowadzać zwierzęta w pobliskim lesie i na polu. Teraz niestety nie ma nikogo. Pies bez łapy kuśtyka w naszą stronę, a kawałek dalej ochryple szczeka stary pies, prosząc, żebym też do niego podszedł. W głębi przytułku znajdują się zagrody z licznymi kotami. Przywieziono je ze zniszczonych Siewierodoniecka i Lisiczańska. Są też kocięta. Można zabrać dowolne zwierzęta. Pracownicy przytułku tylko do tego zachęcają.

Właścicielka Best Friends opowiada nam straszną historię z przytułku dla zwierząt w Borodiance. Jego dyrektorka po prostu uciekła w pierwszych dniach wojny, zabierając ze sobą klucze do klatek i wybiegów. I przez ponad miesiąc nie prosiła nikogo o opiekę nad zwierzętami. Niestety, zginęły strasznie długą śmiercią z odwodnienia i głodu. Gdy miasto zostało wyzwolone, z przytułku wywożono na taczkach martwe koty i psy... A ta pani dyrektor nadal zajmuje się zwierzętami, jakby nic się nie stało, a nawet zaoferowała opiekę weterynaryjną dla Best Friends, ale właścicielka mówi, że „jej noga tu nigdy nie postanie”.

Borodianka miała jednak również historię ze szczęśliwym zakończeniem. W jednym z wieżowców trafionych pociskami rosyjskich samolotów, już na początku kwietnia ratownicy zobaczyli żywą rudę kotkę, chowającą się na krawędzi zawalonej podłogi mieszkania. Nie wiadomo, jak przeżyła bez wody i jedzenia. Ratownicy nazwali ją Szafką - na cześć ocalałych mebli i dokarmili ją. Znaleziono również właścicielkę kotki, która twierdziła, że kotka ma na imię Gloria. Początkowo nie chcieli jej oddać zwierzęcia, oskarżając ją o pozostawienie Szafki-Glorii własnemu losowi, ale w końcu zwrócili ją dziewczynie.

Opowiadają też o Rottweilerze Tysonie, którego właściciele wywieźli samochodem z jednej z okupowanych wsi w obwodzie kijowskim. Rosjanie, na żytomierskiej autostradzie, otworzyli ogień do samochodu wybuchowymi kulami. W przedziale pasażerskim siedziały trzy dorosłe osoby i usłyszały, jak pies zaczął szczekać na tylnym siedzeniu: kula trafiła go w tylną łapę. Gdyby Tysona tam nie było, ten strzał trafiłby w kierowcę. Pies go uratował. Ocalenie samego Rottweilera wymagało jednak aż dwóch operacji, ponieważ omal nie wykrwawił się na śmierć.

Kiedy wyjeżdżamy, Alabai już nie szczekają, patrzą na nas z zainteresowaniem i bawią się między sobą. Wrócę tu z pomocą, bo zawsze znajduję tu prawdziwą wdzięczność tych naszych małych przyjaciół. I myślę sobie: oby te zwierzęta nie musiały już słyszeć odgłosów eksplozji...

od 12 lat
Wideo

Wybory samorządowe 2024 - II tura

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski