18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ciotka Stacha, cichy piewca miasta

Ewa Czerwińska
Dorota Rolińska, stomatolog z mężem i synkiem Łukaszem.
Dorota Rolińska, stomatolog z mężem i synkiem Łukaszem. Ewa Czerwińska
O tym, jak Stanisława Lewandowska-Paulowa kochała Lublin i jak o nim pisała, i dlaczego warto słuchać ludzi, którzy za chwilę odejdą, a także o duchach starego grodu i sile tradycji z Dorotą Rolińską rozmawia Ewa Czerwińska.

Kim była Stanisława Lewandowska-Paul?
Przede wszystkim kochaną ciocią babcią. Opiekowała się mną przez znaczną część mojego dzieciństwa, pomagała mamie, która wcześnie została wdową. Ciocia Stacha nie miała dzieci, a więc i wnuków. Całą uwagę i miłość dała mnie. Była wulkanem energii. Niesamowicie pogodna, pełna życia. Odprowadzała mnie do przedszkola, potem szkoły podstawowej, a po lekcjach do kółka plastycznego w domu kultury przy Grodzkiej. Chodziłyśmy po Starym Mieście - poznałam wszystkie ulice, place. Zaglądałyśmy do bram, kamienic - ciocia znała historię każdej z nich. Dziś ją podziwiam: Nie mając samochodu, przemierzała codziennie wiele kilometrów. Nie było dla niej ani mrozu, ani deszczu, ani upału. Uwielbiała chodzić. Opowiadała mi różne historie z dziejów miasta - o rajcach, mieszczanach, rzemieślnikach, dawnym handlu… Była świetnym opowiadaczem i historykiem. Również wiele pisała, między innymi o Reju, który chwalił spokojną wieś, a jednocześnie był strasznym pieniaczem i wciąż się sądził. Napisała też artykuł o szesnastowiecznych mieszczkach, które w kościele krzyżem leżały, a poza nim wcale nie prowadziły się cnotliwie. Zabierała mnie też do archiwum państwowego, gdzie przesiadywałyśmy w kurzu starych ksiąg. Pamiętam ten specyficzny zapach.

Tam pracowała?
Ciocia Stacha była świetnym tłumaczem z łaciny i greki. Nawet u schyłku życia, jako schorowana staruszka, zgadzała się przekładać różne teksty, zawsze jednak bezpłatnie, a szczególnie na hasło KUL. Przychodzili do niej nawet profesorowie. Swoją wiedzę oddawała ludziom. Po wojnie dostała propozycję pracy na KUL, ale odmówiła. Rozczarowała się nowym porządkiem, jaki wprowadzono w Polsce po wojnie. Chciała pozostać na uboczu. Dlatego skryła się w archiwum państwowym. To jej zupełnie wystarczało. A nawet ta praca, ze starymi dokumentami, które tłumaczyła, sygnując je nazwiskiem S. Paulowa, dawała jej wielką satysfakcję. Lubiła tłumaczyć. To ona przełożyła z łaciny między innymi tekst o nadaniu Lublinowi przez Władysława Łokietka prawa magdeburskiego. Myślę, że przez jej ręce przeszło mnóstwo dokumentów. Była takim cichym piewcą dziejów miasta, zafascynowana Lublinem. Zawsze powtarzała, że jest piękny. Nie wyobrażała sobie życia gdzie indziej. Zanurzała się w stare teksty, sama też pisała. Kiedyś podarowała mi swój wiersz "Stary Lublin nocą", przepisany przez nią ręcznie pięknym, kaligraficznym pismem.

O czym napisała?
Oczywiście o duchach starego grodu. Dawnych mieszkańcach - sukienniczce, co w safianowych trzewiczkach biegła rankiem do fary, o radczyniach rozprawiających na Rynku, cechmistrzach, pocztach pańskich i mistrzach w sztukach. Zacytuję pani koniec: "Gdzie są dzisiaj ci wszyscy, co tak strojnie i zbrojnie ulicami grodu naszego chodzili? Gdzie panowie rajcy, którzy w pięknym ratuszu radzili? Gdzie rycerze, co puklerzem swych piersi granic ojczystych bronili? Gdy przyszła trwoga? Odeszli w zaświaty"

A pod tekstem: "Wierszyk własny dla swojej kochanej Dorotki napisała ciocia babcia Stanisława Paulowa". Szkoda, że nie pisała wierszy dla dzieci.
Ciocia lubiła to, co robi i to jej wystarczało. Była rodzoną siostrą mojego dziadka Mieczysława Lewandowskiego, profesora Akademii Rolniczej, weterynarza i zamiłowanego koniarza. Przed wojną skończyła urszulanki, a w czasie okupacji zajmowała się tajnym nauczaniem. Uczyła w majątkach Lubelszczyzny, głównie związana była z rodziną Wiatrowskich mieszkających w Józwowie. Na cztery lata przed śmiercią Stacha, bo tak nazywała ją rodzina, chciała raz jeszcze zobaczyć tamte strony. Pojechałyśmy we trzy, razem z moją mama. Żyła tam jeszcze Rózia, służąca z przed-wojennych czasów, ale miejsce już całkiem inne… Ciocia go nie poznała. No, ale jaki wór z opowieściami się wtedy rozwiązał!
Pamięta je Pani?
Nie bardzo. Jakieś resztki historii o Leopoldowie, gdzie rodzina spędzała wakacje. O niemieckich okupantach, którzy wtargnęli do dworu… Wtedy byłam bardzo młoda, nie miałam czasu, nie przywiązywałam wagi do tych historii. Dziś bardzo tego żałuję. Dziś miałabym czas. Przepadło.

Ale więzi, jakie łączyły rodzinę, były silne. Siła tradycji.
Wszyscy sobie nawzajem pomagali. Ciocia Stacha nie szczędziła sił dla wszystkich, którzy prosili ją o pomoc. Czasem myślę, że takich ludzi już nie ma. To ona także - z myślą o rodzinie - spisała dzieje Lewandowskich. Mój dziadek był jej ukochanym braciszkiem. Stacha opiekowała się nim. Kochali się bardzo. Lewandowscy herbu Dołęga byli właścicielami mająteczku Boże Przepychy koło Omiecin na Mazowszu. Przed pierwszą wojną przywędrował na Lubelszczyznę Leon Lewandowski, powstaniec 1863 roku. Zarządzał majątkiem hrabiego Potockiego w Turowie, a potem zamieszkał w dobrach księżnej Czetwertyńskiej w Kopinie koło Parczewa. Poślubił Henrykę Schroder, pochodzenia węgierskiego. I oni właśnie mieli pięcioro dzieci, w tym moją ciocię babcię Stachę. Podczas wojny 1915 roku rodzina została ewakuowana do Rosji. Zatrzymała się w miasteczku Gorodnia na Ukrainie. Z tamtych czasów został zeszyt z poezją spisaną przez matkę Stachy. Rodzina wróciła na Lubelszczyznę w 1918 roku. Kazimierz został pracownikiem kolei w Lublinie, pomocnikiem zawiadowcy stacji Lublin. Do 1939 roku piastował wysokie stanowisko jako kontroler przewozów. Mieszkał z rodziną w jednym z dwóch kolejarskich domów przy ulicy Nowy Świat. W czasie okupacji działał w AK.

Dla Stachy wojna stała się osobistym dramatem, bo zginął wówczas jej ukochany. Po wojnie wyszła za mąż. Pierwsze małżeństwo było porażką. Trwało krótko. Ciocia nie chciała o nim za wiele mówić. Potem wyszła za mąż za Stanisława Paula. Pochodził z Poznania, był inżynierem rolnictwa. To była jej wielka miłość.

Słyszałam, że Pani i mąż Marcin Roliński, prawnik, spotkaliście się dzięki historii.
Wszystko zaczęło się od tego, że mąż interesował się historią, a ja miałam wiele rodzinnych pamiątek. Dzieje naszych rodzin się splatają. Mój teść Zbigniew Roliński i mojej mamy rodzina Perczyńskich mieli w XVII wieku wspólnego antenata. Z biegiem lat drogi genealogiczne się rozbiegły. Wiemy, że nasz wspólny prapradziad nazywał się Dominik Perczyński i był chirurgiem drugiej klasy krajowej. Funkcję tę pełnił na dworze Węgleńskich w Siedliszczu koło Chełma. Węgleńscy byli także właścicicielami dworku na Węglinie. Syn Dominika przez 35 lat piastował urząd burmistrza Kraśnika. Opowiadała o tym Marcinowi jego babcia Jadwiga. Te historie bardzo go zaintrygowały i postanowił dotrzeć i zbadać rodzinne korzenie. Był wtedy na czwartym roku prawa.

A jak się poznaliście?
Po prostu zadzwonił do mojej mamy, chcąc ustalić więzy pokrewieństwa. Odwiedził nas. No i tak to się zaczęło.

Zróbmy razem wystawę!

Po raz drugi zapraszamy Was do zajrzenia do rodzinnych albumów. Nie tak dawno Wasze cenne rodzinne fotografie podziwialiśmy na wystawie "Lublinianie w obiektywie Hartwigów". Dla wielu z Was było to wzruszające wydarzenie, bo w dodatku ekspozycję w galerii Prospero i na Placu Litewskim poprzedziły opowieści o losach portretowanych lublinian, publikowane na łamach Kuriera.

Sukces tamtej wystawy spowodował, że idziemy za ciosem. I - tak jak poprzednim razem - wespół z Bartłomiejem Bułtowiczem, właścicielem galerii Prospero oraz Radiem Lublin zapraszamy: stwórzmy razem "Sagi Lubelszczyzny" - wystawę, która prezentowałaby nasze rodziny na przestrzeni ostatnich 170 lat. Interesują nas fotografie ze wszystkich części regionu - także z Zamojszczyzny, Chełmszczyzny, południowego Podlasia. Ciekawi jesteśmy tych Waszych rodzinnych portretów. Czekamy na zdjęcia dla was ważne i pamiątkowe, stare i nowe - po zrobieniu odbitek oddamy je właścicielom. Będziemy również opisywać Wasze historie (jak ta powyżej).

Na zdjęcia czeka w Galerii Prospero, Krakowskie Przedmieście 52, Bartłomiej Bułtowicz. Ewa Czerwińska i Agnieszka Czyżewska z RL - na Wasze opowieści.

Owocem tej zbiórki będzie nie tylko wystawa. Zamierzamy wydać także album.

Ewa Czerwińska

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski