18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Czego wstydził się Gombrowicz, co przemilczał Ossendowski. Mroczne tajemnice polskich pisarzy

Bożydar Brakoniecki
Jan Potocki
Jan Potocki Wikipedia Commons
Temu tekstowi będzie przyświecać następująca teza: każdy pisarz ma jakąś swoją tajemnicę. A jak nie ma, to życzliwi apologeci natychmiast mu ją dorobią. Z bardzo prostego powodu - ktoś, kto kształtuje wyobraźnię innych, nie może być transparentny jak zeznanie podatkowe, musi ciekawić, bulwersować, skłaniać do rozważań o sekretach człowieczego bytu.

Pamiętają państwo wiersz Stanisława Barańczaka z tomu "Widokówka z tego świata"? Dotyczy właśnie tego, o czym będzie w tym artykule: "co za blamaż, nie mieć w biografii ani jednego rozwodu, dewiacji, większego nałogu, kuracji psychiatrycznej, burzliwego romansu na boku, pełnokrwistego podcięcia żył...". Wiersz nosi jakże trafny tytuł "Drobnomieszczańskie cnoty" i będzie naszym drogowskazem po realnych i urojonych tajemnicach bohaterów polskiej literatury.

Romantycy i cynicy
Ale nim przystąpimy do śledztwa, zamknijmy sprawę Gombrowicza, którego sekretny "Kronos" po blisko półwieczu ujrzy światło dzienne. Jak wiadomo, pisarz zmarł 25 lipca 1969 r. w Vence i przez dziesięciolecia jego hagiografowie (ci z wyboru i ci z obowiązku) byli święcie przekonani, że nie zostawił po sobie żadnego nie znanego dziś tekstu. Z hagiografami jednak tak bywa, że dowiadują się ostatni. Oto Rita Gombrowicz wydobyła intymny dziennik męża spod łóżka ("trzymałam pod łóżkiem rękopis przez wiele lat") i za kilka dni każdy będzie mógł przeczytać o demonach dręczących duszę autora "Pornografii".

Jakie to demony? Dla nas, którzy wiedzieliśmy i słyszeliśmy już wszystko - wyjątkowo mało straszne. Ale dla Gombrowicza, który podobno najbardziej obawiał się tego, że tow. Gomułka uzna go za wroga socjalizmu - budzące najwyraźniej wielką grozę. Biseksualna mania seksualna, czyli nieustanne uganianie się za kobietami i mężczyznami, napady szału na przemian z depresją, hipochondria, chorobliwe skąpstwo, traktowanie ludzi z pogardą - wszystkie te grzeszki pisarz skrupulatnie notował, wychodząc z założenia, że jako przyszły noblista musi pozostawić po sobie świadectwo. Sęk w tym, że skandalu nie będzie.

Gdyby Gombrowicz kogoś zabił, a zwłoki polał kwasem i zakopał w ogródku, albo gdyby okazał się jednym z członków gangu, który dokonał napadu stulecia, gdyby wreszcie "Kronos" opublikowano tuż po jego śmierci, gdy obyczajowość byłą bardziej purytańska - czytany byłby zapewne z wypiekami na twarzy. Dziś raczej nie zbulwersuje nikogo.

Co tylko dowodzi, że do ujawnienia pisarskich tajemnic trzeba wybrać odpowiedni moment. Reguła dotyczy zresztą całego literackiego panteonu. Na przykład niektórzy badacze Szekspira są przekonani, że gdzieś na świecie, bezpiecznie schowane w ogniotrwałym sejfie, czekają na swój moment jego legendarne zapiski. Inni od lat powtarzają legendę, że niebawem odnajdzie się niepublikowana nigdy, a wzmiankowana przed laty mimochodem książka Salingera. Najbardziej jednak grają na czytelniczych emocjach spece od Thomasa Pynchona, najbardziej tajemniczego pisarza świata, który po prostu ukrył się przed bliźnimi. Jeśli wierzyć ich zapewnieniom, objawi kiedyś przed nami swoje sekrety, zamykając okres ludzkich dziejów zatytułowany "literatura".

Tajemnice polskich pisarzy są oczywiście proporcjonalnie mniejsze do Pynchonowych, ale i im trzeba poświęcić nieco uwagi. Wyprawę zacznijmy u zarania XIX wieku, konkretnie od roku 1815, kiedy ten świat opuścił Jan Nepomucen Potocki, największy oryginał wśród piszących arystokratów, autor słynnego "Rękopisu znalezionego w Saragossie". Nie dość, że prawie nie mówił po polsku, to jeszcze parał się najdziwniejszymi rzeczami: posłował na Sejm Czteroletni, podróżował do Chin, bawił się w masońskie rytuały. Jeśli wierzyć tropicielom spisków, właśnie szantażom druhów spod znaku kielni zawdzięczamy fakt, że Potocki popełnił samobójstwo. Dość zresztą oryginalne: strzelił sobie w głowę kulką odkręconą od srebrnej cukiernicy. Oczywiście tajemnicę - ponoć chodziło o kompromitujące go weksle - zabrał ze sobą do grobu.

Wiek XIX to w ogóle barwny korowód pisarzy z tajemnicami. Wyliczmy: Adam Mickiewicz, z którego intymnych przypadków można by nakręcić niezły dramat erotyczno-psychologiczny (główne role graliby Maryla Wereszczakówna, Andrzej Towiański i Ksawera Deybel), Juliusz Słowacki (wbrew otaczającej go romantycznej aurze był klasycznym burżujem i rentierem, a przysyłane przez matkę pieniądze skrupulatnie pomnażał na paryskiej giełdzie), wreszcie Cyprian Kamil Norwid (małostkowy zbieracz tzw. haków, przed śmiercią w przytułku na przedmieściach Paryża spalił notatki kompromitujące tuzów polskiej emigracji).
Wieszczów wciąż chroni parasol ochronny, sięgnijmy zatem do CV Aleksandra Fredry, popularnego w II połowie XIX wieku komediopisarza, pamiętnikarza i poety. Wydawałoby się, że ten zażywny, wąsaty jegomość nie mógł mieć żadnego kompromitującego sekretu. Żył suto z majątków, lubił karty, trunki i fajkę, bawił się w kapitalistę - współuczestniczył w budowie pierwszej w Galicji linii kolejowej. A jednak coś się znalazło, co już w dwudziestoleciu skrzętnie wyciągnęli na światło dzienne patriotyczni badacze jego losów. Poszło o kombatancki życiorys: jeszcze w 1814 roku Fredro z dumą obnosił na mundurze Krzyż Legii Honorowej, który przypiął mu Napoleon, a już rok później złożył wiernopoddańczy akces zaborcy - konkretnie cesarzowi Franciszkowi I. A jakby tego było mało, wstąpił do loży masońskiej.

Mroki Młodej Polski
Dziś można się śmiać z oskarżeń Fredy o zaprzaństwo narodowe (wspierał później powstanie listopadowe i ruchawkę w 1848 roku), ale potwierdzają tylko tezę, że prawdziwy pisarz musi chodzić w nimbie tajemnicy, im mroczniejszej - tym lepiej. Tak jak Tadeusz Miciński, odkrywany dziś na nowo literat z okresu Młodej Polski, przesiąknięty mistyką, aurą magii i teozofii.
Właśnie owo zbytnie zamiłowanie do duchowych dziwactw przyczyniło się do uznania go przez współczesnych za niespełna rozumu. Cóż bowiem można sądzić o pisarzu, który na serio wyznawał naukę indyjskich magów, wierzył we wszechwładzę szatana nad światem i odprawiał w mieszkaniu dziwaczne gusła, nierzadko w towarzystwie nieskromnych dam?

Najdziwniejsza i najbardziej działająca na wyobraźnię była jednak jego śmierć. Dokończył żywota w 1918 roku w zapomnianej przez Boga wsi Małe Małynicze na Białorusi, napadnięty i zamordowany prawdopodobnie przez na wpół zdziczałych przez wojnę tamtejszych chłopów. Nie brak jednak i takich, którzy przekonują, że za tą tragiczną sprawą stał sam tow. Feliks Dzierżyński, chcący wydobyć od Micińskiego kabalistyczne pisma i formuły, za pomocą których ten komunikował się z Lucyferem. Wyznawcy tej wersji historii regularnie pielgrzymują na grób pisarza pod Czertykowem, aby na miejscu połączyć się z mistrzem i doznać iluminacji. Jeśli usłyszycie kiedyś w białoruskich ostępach frazę Micińskiego: "Schodzę w labirynt podziemny/ u stóp mych morze się roztrąca..." - to na pewno będą oni.

O ile jednak autor "Xięcia Fausta" padł ofiarą autodemonizacji, przypadek Stanisława Brzozowskiego nosi wszelkie znamiona tragizmu. Otóż ten prekursor marksizmu i chrześcijańskiego komunizmu został w 1908 roku oskarżony o współpracę z carską policją polityczną. Sprawa nigdy co prawda nie została wyświetlona do końca, złamała jednak Brzozowskiemu karierę i życie. Do dziś w socjalistach wszelkich odcieni krew się burzy na sam dźwięk nazwiska pisarza, choć wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że był niewinny. Na celowe pomówienie wskazywał Czesław Miłosz, a biografista Brzozowskiego Mieczysław Sroka mówi wręcz o sprytnej intrydze politycznej ochrany, w wyniku której skompromitowano go w oczach współczesnych.

Dla naszych rozważań fakt, czy Brzozowski donosił do cyrkułu, czy nie, nie ma żadnego znaczenia. Samo to, że w życiorysie pisarza widnieje ciemna plama, znakomicie służy bowiem jego sławie, choć minęły właśnie 102 lata od jego śmierci. Ukazują się jego powieści i eseje, wznawiane są szkice na jego temat, a pewne wpływowe lewicowe środowisko nazwało jego imieniem swoje stowarzyszenie. To dziś najprężniejszy ośrodek wskrzeszania legendy autora "Płomieni".

Przy Brzozowskim blado wypada nawet Stanisław Przybyszewski, czołowy polski skandalista doby Młodej Polski, który chodził po świecie mniej więcej w tym samym czasie. W przypadku Przybyszewskiego bowiem wszystko jest prostsze, nawet jego rzekomo diaboliczne sekrety i tajemnice. Wszystko można zmierzyć ilością uwiedzionych niewiast oraz wypitych butelek absyntu i wódki (jeśli wierzyć Boyowi, próbował też narkotyków, ale raczej "bez przekonania"). Nawet jeśli Przybyszewskiemu przydarzyła się kiedykolwiek jakaś soczysta tajemnica, natychmiast ujawniał ją swoim wyznawcom w coraz to bardziej skarykaturyzowanej formie. Gdy poznał Dagny Juel - machnął "De profundis", gdy miał romans z malarką Anielą Pająkówną - wszystko zapisał w "Androgyne", a gdy odbił żonę Kasprowiczowi - powstało "Requiem aeternam". Można powiedzieć, że sekretu nie ma w tym za grosz.
Wojna i tajemnice
Literackie tajemnice II Rzeczypospolitej wyczerpuje za to z nawiązką Witkacy. Ukazują się coraz to nowe jego biografie (ostatnio uzupełnione efekty poszukiwań prof. Janusza Deglera), a o Witkacym wiemy wciąż tyle, ile on sam raczył o sobie powiedzieć. Był carskim oficerem, co nie przeszkadzało mu zostać też bolszewickim komisarzem, potrafił spłodzić sążniste filozoficzne dzieło, a zaraz potem nic niewarte wierszydła, uganiał się z uporem za przyszłą żoną Jadwigą Unrug, by potem zdradzać ją z przypadkowymi - jak sam twierdził - "wycirusami". Nawet w wyborze używek nie był konsekwentny. Wynosił pod niebiosa kokainę, meskalinę i pejotl, ale niejednokrotnie upokarzał się zwykłym samogonem.

Tajemnica goni w jego przypadku tajemnicę. Największą jednak zaserwował ludzkości we wrześniu 1939 roku, gdy Sowieci wkroczyli na teren wschodniej Polski. Według oficjalnej wersji Witkacy popełnił samobójstwo w Jeziorach na Polesiu, wiele wskazuje jednak (wierzyła w to m.in. ostatnia przedwojenna kochanka pisarza Czesława Oknińska-Korzeniowska), że przeżył samobójstwo, a potem zniknął. W ekshumacji w 1994 roku zamiast niego znaleziono szkielet 30-letniej kobiety. Co wspomnianemu już prof. Deglerowi dało powód do cierpkiej uwagi: "To wydarzenie jest kolejnym dowodem na to, że wiedzie on żywot pośmiertny, który polega na tym, że robi nam okrutne dowcipy i kpi sobie z nas z zaświatów". Jednym słowem: cwaniak.

Można iść o zakład, że niejeden z pisarzy wiele by oddał, żeby mieć choć część tajemnic, którymi los tak szczodrze obdarzył Witkacego. Krytyk, poeta, eseista i autor "Pałuby" Karol Irzykowski pisał wręcz o "szczęściarzach, którym sprzyja fortuna".

Nie do końca wiadomo, czy słowa te odnosił do Sergiusza Piaseckiego, autora popularnego przed wojną "Kochanka Wielkiej Niedźwiedzicy" (przemytnik, agent Dwójki, więzień, w czasie okupacji członek wileńskiej AK), czy do siebie samego. Problem w tym, że ekscytujących tajemnic w życiu Karola Irzykowskiego nie ma zbyt wielu. No, może prócz szachów, które tak zawładnęły jego umysłem, że w czasie niemieckiej okupacji współorganizował konspiracyjny turniej szachowy.

Irzykowski zmarł tuż po powstaniu warszawskim, zaledwie kilka miesięcy przez Ferdynandem Antonim Ossendowskim, o którym powiedzenie "najbardziej tajemniczy z polskich pisarzy" wcale nie będzie przesadą. Pal licho jego awanturnicze życie, w którym doświadczył poniewierki i głodu, ale też wzniosłych patriotycznie chwil, gdy walczył z bolszewikami w Azji. Pomińmy też szemraną dyplomatyczną aferę Sissona, w którą się wplątał, kiedy ogłosił, że Lenin jest brytyjskim agentem finansowanym za niemieckie pieniądze. Odpuśćmy nawet jego rzekomy wkład do światowej geografii, gdy przyznał się, że wniósł poprawki do map Morza Chińskiego.

To wszystko można uznać za błahostki przy jego świadectwie, że to jemu krwawy baron von Ungern-Sternberg (ten sam, który uważał się za reinkarnację Czyngis-Chana) powierzył sekret ukrycia wielkiego skarbu (złoto Kołczaka i kosztowności z klasztorów lamów). Przez całe życie Ossendowski podsycał tę historię wśród czytelników, nic więc dziwnego, że jesteśmy skłonni uwierzyć, że gdy zmarł i został pochowany na cmentarzu w Milanówku, NKWD ekshumowało jego zwłoki, by dowiedzieć się, czy nie ma przy nich ukrytych wskazówek co do skarbu Sternberga. Oto potęga pisarskiej tajemnicy!

ORMO i kałasznikow
Na to, co Ossendowski dostał od losu w nadmiarze, inni muszą dopiero zapracować. W powojennej historii polskiej literatury próżno by szukać pisarzy z tajemnicą. Może załapałby się Leopold Tyrmand z tajemniczym epizodem okupacyjnej pracy w bolszewickiej "Prawdzie Komsomolskiej" w Wilnie, Jarosław Iwaszkiewicz, z dumą przechwalający się w "Dziennikach", że romansował z Czesławem Miłoszem w legendarnej celi Konrada u wileńskich bazylianów, czy Jerzy Andrzejewski, zalewający alkoholem kolejne światopoglądowe wolty i homoseksualne podboje. To wyjątki, jakość tajemnic w PRL spadła bowiem dramatycznie.
Do tego stopnia, że przez lata doszukiwano się sekretów w życiu Alfreda Szklarskiego, autora popularnych młodzieżowych powieści o Tomku Wilmowskim. Jego tajemnica okazała się niewarta wyprawki - Szklarski w czasie okupacji pracował w tzw. prasie gadzinowej, m.in. w "Nowym Kurierze Warszawskim", za co odsiedział kilka lat z wyroku władzy ludowej. Podobnie było ze Zbigniewem Nienackim, twórcą popularnego "Pana Samochodzika". On z kolei nieskory był do ujawnienia, że był aktywistą PZPR, ORMO, PRON, że w latach 50. kręcił się przy Urzędzie Bezpieczeństwa, a potem przy SB. Czy można to nazwać pisarskimi tajemnicami z prawdziwego zdarzenia?

Większą satysfakcję mielibyśmy po wzięciu pod lupę życiorysu choćby Zbigniewa Herberta, który lubił popuszczać na swój temat wodze fantazji. Z uporem wmawiał, że walczył w AK, że konspirował w organizacji NIE, że heroicznie unikał kontaktów z SB, choć zachowały się dokumenty, że spotykał się z agentami wielokrotnie. Jeszcze ciekawiej jest w przypadku Ryszarda Kapuścińskiego, króla reportażu, który - jak się okazało - lubił pozmyślać w swoich rzekomo dokumentalnych książkach, nie stronił od płci pięknej i do końca życia pozostał z przekonań ideowym komunistą. Będąc w ogarniętej wojną Angoli, nie odpuścił sobie nawet strzelania z kałasznikowa do wrogów socjalizmu.

Gdyby pisarze nie mieli tajemnic - należałoby je wymyślić dla ich dobra, nie bacząc na ich ideową czy obyczajową wymowę. Można co prawda narzekać na jakość sekretów Herberta czy Kapuścińskiego, ale przynajmniej jakieś były. W przeciwieństwie choćby do niedawno opublikowanego, a anonsowanego jako skandaliczny, "Tajnego dziennika" Mirona Białoszewskiego, który okazał się nudą do kwadratu.

Zresztą dziś, w dobie absolutnej technologicznej jawności, wyrosło pokolenie pisarzy, które nawet nie zna słowa "tajemnica". Jakie zresztą tajemnice mogą mieć Michał Witkowski, Wojciech Kuczok albo Sylwia Chutnik? O najmniejszym cieniu sekretu, jaki pojawi się w ich głowach, przeczytamy następnego dnia na blogach, w recenzjach zaprzyjaźnionych dziennikarzy albo literaci sami nam o nim wyklepią w telewizji. Z taką ochotą, że można niemalże zatęsknić nawet za rewelacjami, które wdowa po Gombrowiczu, w trosce o jego dobre imię, z drżeniem serca przechowywała przez kilkadziesiąt lat pod łóżkiem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Czego wstydził się Gombrowicz, co przemilczał Ossendowski. Mroczne tajemnice polskich pisarzy - Portal i.pl

Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski