Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Czerwona kartka dla prezydenta

Kazimierz Pawełek
Jest u nas taki zwyczaj, że prezydenta czy też burmistrza nazywa się ojcem miasta albo włodarzem. Być może bierze się to stąd, że jego pracę ocenia się pod kątem: jak sprawdził się jako dobry gospodarz dbający o powierzony mu majątek i życie mieszkańców grodu, inwestycje, wykorzystanie środków unijnych oraz jak silny i codzienny kontakt miał z obywatelami. Wyborcy traktują bowiem włodarza miasta jako swojego orędownika i chcą go mieć dla siebie. Oczekują, że będzie każdego dnia z nimi, interesując się czystością ulic, regularnością kursowania autobusów miejskich, jakością wody czerpanej z kranów w naszych mieszkaniach oraz wszystkimi innymi bardzo przyziemnymi sprawami, które są jednak bardzo ważne dla mieszkańców.

I taka bywa zdecydowana większość magistrackich włodarzy. Są jednak i tacy, którzy traktują swój mandat jako odskocznię do dalszej kariery politycznej i zamiast zajmowania się tak przyziemnymi sprawami, jak odśnieżanie ulic , wolą brylować w politycznych salonach stolicy czy też odbywać egzotyczne podróże zagraniczne, często dla urojonych korzyści propagandowych swojego miasta, ograniczających się zazwyczaj do niekończących się bankietów na zasadzie: dzisiaj ty mnie gościsz, a jutro przyjedziesz do mnie na rewanż. Nie należy się zatem dziwić, że wyborcy z czasem mają dość takiego lotnego i ulotnego reprezentanta i organizują, jeszcze przed upływem kadencji, referendum odwoławcze.

Właśnie w ubiegłą niedzielę mieszkańcy Łodzi pokazali czerwoną kartkę prezydentowi miasta Jerzemu Kropiwnickiemu i pośrednio Jarosławowi Kaczyńskiemu, który wdał się w jego obronę, nawołując do bojkotu głosowania. Podstawowe zarzuty stawiane Kropiwnickiemu to: brak zainteresowania sprawami miejskimi, spowodowany częstymi wyjazdami poza łódzkie opłotki, w tym zagraniczne. I zapewne nie były to zarzuty bezpodstawne, bowiem ja sam mogę dorzucić do tego swoje obserwacje.

Pełniąc funkcje senatora RP przez cztery lata i z konieczności mieszkając w Warszawie, bardzo często widywałem tam Jerzego Kropiwnickiego. Prezydent Łodzi bywał bowiem często nie tylko w gmachu parlamentu, ale też brał udział w licznych imprezach rocznicowych, politycznych, kulturalnych. Nic dziwnego, był znaczącą osobistością polityczną, z przeszłością rządową, więc bywał tu i tam i ówdzie jako mile widziany gość. Podziwiałem go nawet za wytrwałość i kondycję, bo chociaż odległość z Łodzi do Warszawy nie jest zbyt duża, to jednak częste wyjazdy wymagają sporego zdrowia i samozaparcia. Nie myślałem wtedy o drugiej stronie medalu: skutkach częstej nieobecności w jego mieście. To jednak mogli ocenić i ocenili w referendum mieszkańcy Łodzi, którzy powiedzieli Jerzemu Kropiwnickiemu: panu już dziękujemy…

Podobna historia zdarzyła się w naszym mieście, gdy w poprzednich wyborach samorządowych mieszkańcy Lublina, po dwóch kadencjach, powiedzieli panu Andrzejowi Pruszkowskiemu - dość! Zarzuty były identyczne: częsta nieobecność w mieście spowodowana podróżami zagranicznymi i innymi związanymi z pełnieniem różnych funkcji, może i prestiżowych, ale wymagających częstych wyjazdów. Cóż zrobić, wyborcy są egoistami i swojego ojca miasta pragną mieć wyłącznie dla siebie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski