Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Człowiek z marzeń. Recenzja filmu "Oni" w reż. Paolo Sorrentino

Mariusz Załuski
Mariusz Załuski
Tandeciarstwo pożera nas co dnia. I to wszędzie, w życiu naszym codziennym, w mediach, w kulturze pop... Dlaczego więc nie miałoby nas pożreć w polityce? Przecież tu też zawsze cwany sprzedawca marzeń wygra z mężem stanu. A pan Silvio Berlusconi sprzedawcą był wybitnym, genialnym wprost mistrzem arcytrudnej sztuki sprzedawania.

Tandeciarstwo i pustka świata, w którym elity przeszły w łapy sprzedawców to jeden z ciekawszych motywów „Onych”, filmu wytęsknionego, bo w końcu wielki Paolo Sorrentino zabrał się za wielkiego Silvio Berlusconiego, a raczej za to, jak to się stało, że taki facet zaczarował naród ważnego europejskiego kraju tak bardzo, że wcisnął mu co chciał. I to z tym upiornym sztucznym uśmiechem na sztucznej, gładkiej buźce pod sztucznym owłosieniem. Co się więc stało z tym narodem? Tylko, że co do filmu, to cóż... Są takie produkcje, na które przesadnie nie liczymy, a potem wychodzimy z kina, jakby nas ktoś w główkę walnął solidnie. I są takie, na które ostrzymy sobie ząbki od dawna, a wychodzimy z kina jakoś tak niemrawo... I tak niestety jest z „Onymi”.

A niby jest wszystko, co powinno. Jest świetny motyw tandeciarstwia świata sprzedawców marzeń, w którym wciska się ludziom mieszkanie albo polityka zgrabnie grając ich aspiracjami i tęsknotami. Jest mocny motyw starości w świecie kultu młodości, starości, której nie sposób pokonać, nawet jak się ma władzę pana Silvia. Jest szyderczy opis funkcjonowania dworu, pełnego wazeliniarzy, nadwornych artystów i mentalnych akrobatów. Jest cudnie pokazana cała ta histeria ludu, która sprawiła, że sam wyhodował sobie potwora i ustawił go na czubku piramidy. Jest wreszcie kilka scen cudnych, bo Sorrentino opowiada klipowo, gdzie trzeba jest wulgarny, gdzie trzeba zmysłowy, ma nosa do muzyki i właściwie wszystkiego filmowego.

Tyle że całość wpada w mielizny i dłużyzny, bo to, co oglądamy w Polsce to jakaś dziwaczna wersja - skrócone dwie pełnowymiarowe części i sklejone w jedną, długaśną. A do tego ekranowe mądrości w pewnej chwili wpadać zaczynają w oczywistości, a my czujemy się trochę tak, jak ci połykacze ładnie opakowanych banałów w filmie. Ta dziwaczna wersja sprawia zresztą, że film jest przełamany. W pierwszej części głównym herosem jest pan Morra, który stara się dotrzeć w orbitę Berlusconiego, w drugiej już tylko sam Berlusconi.

Tak więc oglądamy ten moment dziejowy, kiedy pan Silvio, już w wieku mocno emerytalnym, kombinuje, jak wrócić na polityczny szczyt. Goni władzę, bo ta daje wszystko, łącznie z bunga-bunga. A jego gonią wszyscy ci, którzy chcieliby się przy nim choć troszkę ogrzać... Superwłocha gra, jak zwykle arcymistrzowsko, Toni Servillo, którego ostatnio oglądaliśmy w „Dziewczynie we mgle”. Tu jest takim Berlusconim, że pan Silvio mógłby się uczyć.

Pospieszny do kultury

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Człowiek z marzeń. Recenzja filmu "Oni" w reż. Paolo Sorrentino - Nowości Dziennik Toruński

Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski