18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Długi, licytacja i mięso co dwa tygodnie. Powód - chce być uczciwy

Agnieszka Kasperska
W podziemnym szalecie przy Szkolnym Dworze spędza całe dnie. Klientów pyta, jaka jest pogoda na dworze?
W podziemnym szalecie przy Szkolnym Dworze spędza całe dnie. Klientów pyta, jaka jest pogoda na dworze? Agnieszka Kasperska
Bogatym nie zazdrości. Sam nie ma samochodu, ani roweru. Nie ma co jeść. Ale jest uczciwy i nie chce iść na skróty. Brzydzi się oszustwem. I przez to jego długi rosną z miesiąca na miesiąc.

Założył firmę, bo nie mógł znaleźć pracy. Wtedy zaczęły się jego problemy. Im dłużej pracował, tym bardziej rosło zadłużenie. Gdyby jednak zrezygnował z prowadzenia działalności gospodarczej jego rodzina nie miałaby co jeść.

- To jest Biała Podlaska. Tu pracy nie ma - mówi 61-letni Andrzej Kot, rozgrzewając ręcę szklanką gorącej herbaty. Spotykamy się w miejscu nietypowym - w szalecie miejskim, leżącym w wąskiej uliczce z dala od głównego rynku Białej Podlaskiej. Mężczyzna spędza w nim czas od 8 do 18. W soboty nieco krócej. Pracę jako "klozetowy dziadek" rozpoczął w 1995 roku.

- Wcześniej pracowałem jako kierowca. To była dobra, czysta i nieźle płatna praca w nieistniejącym już dziś Społecznym Przedsiębiorstwie Budowlanym - opowiada. - Zawdzięczam jej także to, że mam gdzie mieszkać. Woziłem wtedy beton na fundamenty tego mieszkania, a potem mogłem dzięki temu dostać upragnione gniazdko, 56 metrów kwadratowych.

Po transformacji ustrojowej synowie pomogli wykupić je na własność. Miało być za przysłowiową złotówkę. Wyszło więcej, ale wspólnie dali radę. Wróćmy jednak do lat 90. ubiegłego wieku. Kiedy przedsiębiorstwo padło, Andrzej Kot trafił na bruk. Najpierw była kuroniówka. Półtora roku.

- Myślałem, że szybko znajdę nową pracę. Chodziłem po wszystkich znajomych i po wszystkich firmach. Pytałem. Prosiłem - wspomina. - Miałem jednak pecha, bo to był zły czas dla przedsiębiorców. Padali jak muchy.

O etacie nie było mowy, a pieniądze były potrzebne na gwałt. Żona, z zawodu ekonomista, też straciła pracę. W domu dorastało trzech synów. Najstarszy miał wtedy 15 lat. - Prowadzenie szaletu to nie jest praca marzeń - podkreśla Kot. - Człowiek dochodzi jednak do takiego punktu, że nie może wydziwiać. Bierze to, co jest i cieszy się, że może przynieść do domu parę złotych i ma z czego popłacić rachunki, zrobić zakupy, czy kupić dzieciom zeszyty doszkoły. Trzeba było brać to, co było pod ręką.

Początki nie były zresztą takie złe. Za dzierżawę szaletu miasto brało grosze (dziś jest to 30 złotych miesięcznie). Klientów było sporo. Stawki niewielkie (pisuar 1 zł, kabina 1,5 zł), ale dało się radę utrzymać.

- Co tu dużo mówić, wszystko zmieniło się, gdy Biała Podlaska przestała być miastem wojewódzkim - zauważa mężczyzna. - Wcześniej w urzędowych sprawach zajeżdżało tu wiele osób. Musieli korzystać z toalety. Nie było wyjścia.

Jeszcze gorzej stało się, gdy Polska weszła do Unii Europejskiej i zamknięto granice. - Wcześniej było mnóstwo cudzoziemców. Teraz można ich policzyć na palcach jednej ręki. Oni odeszli. Przyszła bieda. Mało ludzi, to mało pieniędzy - Kot bezradnie rozkłada ręce, a potem wyciąga rejestr przychodów. Dzień po dniu, linijka pod linijką zapisuje w nim dzienny utarg. Zwykle jest to ok. 40 zł. Czasami, jakby swobodniejszym ruchem ręki wpisana jest kwota 60 zł. Najgorzej jest w soboty - zwykle ok. 25 zł.

- Od kilku miesięcy dochód wynosi ok. 940 złotych. W korespondencji z urzędnikami podaję 1450 zł, bo tyle było jeszcze w tamtym roku - mówi Kot. - Za te pieniądze raz na dwa lata odmalowuję cały szalet. Ciągle kupuje też papier toaletowy, mydło, środki czystości. Na życie zostaje niewiele. Stąd moje problemy i długi.

Od wielu lat Andrzej Kot nie płaci składki ZUS. Dług rośnie z miesiąca na miesiąc.

- Prawdę powiedziawszy nie wiem już nawet, jaka to kwota - przyznaje. - I tak nigdy nie będzie mnie stać na jej spłacenie.

- Nie myślał Pan o zmianie pracy? Skoro ta powoduje tak duże problemy... - pytam.

- To jest Biała Podlaska. Tu pracy nie ma Ani przemysłu, ani zakładów żadnych - mówi. - Jasne, że próbowałem, ale co z tego. Nawet synowie, młode chłopaki, nie zagrzali tu miejsca. Wyjechali za chlebem. Trochę próbują nam finansowo pomóc, ale sami mają problemy z utrzymaniem się. Wiadomo, startują w nowym miejscu, bez niczego, praktycznie od zera.

Powodem, dla którego Kot nie znalazł pracy, jest też jego PESEL. - Teoretycznie dyskryminacja ze względu na wiek jest zabroniona. Ale w praktyce ludzi w wieku 50+ nikt nie chce zatrudnić - mówi. - Są za starzy, już nie tak wydajni i częściej chorują.

Sam Kot okazem zdrowia też nie jest. Przeszedł dwa zawały. Ma wszczepione bajpasy. Do tego dochodzą wrzody żołądka i dwunastnicy oraz kamica nerkowa. Jedynym jasnym punktem w historii jego choroby jest wprowadzenie tańszych zamienników leków. Dzięki nim wydatki na leczenie udało się ograniczyć do ok. 60 złotych miesięcznie.

- I tak żyjemy na skraju nędzy - mówi. - To się przekłada na całe nasze życie. Żywimy się głównie zupkami chińskimi. Tak jest najtaniej. Żona gotuje też zupy na kilka dni. Mięso na naszym stole pojawia się dwa - trzy razy w miesiącu.Trzeba sobie jakoś radzić. Człowiek ma różne potrzeby, ale bardzo szybko uczy się je lekceważyć. Musimy przecież jakoś żyć.

W chwili, kiedy wydaje się, że gorzej być już nie może okazuje się jednak, że problemy dopiero się zaczynają.

- Lada moment zlicytują nasze mieszkanie. Wszystko za długi - opowiada Kot.

- Co się wtedy z Wami stanie?

- Żona wyjedzie pewnie do swojego ojca i z nim zamieszka - zamyśla się Kot. - A ja? Pozostaje tylko Mostowa 10.

Nadzieja jednak wciąż jeszcze jest. Może urzędnicy zlitują się? Może ktoś pomoże? Dlatego mężczyzna napisał list do posła Abramowicza (PiS).

- To porządny człowiek - mówi. - Spotkał się ze mną. Porozmawiał. Próbuje pomóc. Nawet w Sejmie o mnie mówił. Zaproponował zniesienie ryczałtowej składki na ZUS dla osób prowadzących własną działalność gospodarczą. Tylko, czy to mnie zdąży jeszcze objąć? - pyta.

Andrzej Kot wie dziś tylko jedno. Nawet, kiedy zabiorą mu mieszkanie jego długi wciąż będą rosły. Szalet prowadzić musi, bo musi też jeść i mieć na leki.

- Zaproponowałem miastu, żeby zamiast dzierżawić mi szalet zatrudnili mnie. Usłyszałem jednak, że to się nie opłaca - mówi. - Trudno. Cieszę się, że chociaż trochę mi pomagają i remonty z zewnątrz budynku robią. Dobre i to.

Oprócz tego, że Kot stara się cieszyć z najmniejszych nawet rzeczy, to żyje w oparciu o jedną zasadę: uczciwość.

- Jak inaczej sam sobie w oczy spojrzę? - pyta. - Dlatego nie chcę, tak jak wielu innych przedsiębiorców z Białej, kupić hektara ziemi, żeby rozliczać się w KRUS-ie. Nie jestem rolnikiem. To jakbym miał z przywilejów dla rolników korzystać?

Nie chce też zakończyć działalności i założyć jej na żonę. Jako osoba rozkręcająca biznes przez dwa lata kobieta mogłaby płacić mniej niż 400 zł ZUS.

- To zwykłe kręcenie. Fikcja! - denerwuje się. - To ja tu pracuję. Tu siedzę całe dni. Więc dlaczego firma ma być na żonę?

Kończymy rozmowę. Panu Andrzejowi znowu skoczyło ciśnienie. Musi wziąć leki. Do okienka podchodzi mężczyzna. Nie ma złotówki. Podaje 20 złotych.

- Panie, nie masz pan drobnych? - pyta pan Andrzej. - Nie mam jak wydać. Ostatni raz widziałem całe 20 złotych w tamtym tygodniu, a potem... zamyśla się. - Żebym ja chociaż pijak był, albo bandyta, ale ja uczciwie od 19 lat pracuję i przez to mam same kłopoty.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski