Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Domy tymczasowe dla zwierząt. Kawałek podłogi, trochę serca

Sylwia Hejno
Katarzyna Stec i jej tymczasowiczka suczka Gosia odebrana z pseudohodowli
Katarzyna Stec i jej tymczasowiczka suczka Gosia odebrana z pseudohodowli Anna Kurkiewicz
Bez nich organizacje niosące pomoc zwierzętom nie mogłyby działać. Domy tymczasowe są im potrzebne jak powietrze. A dla psa czy kota nawet nie ma porównania ze schroniskiem.

Widzisz zwierzę w potrzebie, szukasz w sieci pobliskiej organizacji, dzwonisz, wolontariusze przyjeżdżają na miejsce. Jeśli mogą, od razu zabierają psa czy kota, leczą go, potem w internecie pojawiają się ogłoszenia o adopcji. Happy end: znajduje się dom. Przypuśćmy jednak, że pewnego dnia w słuchawce w końcu padnie: „Przepraszamy, ale nie możemy przyjąć żadnego nowego zwierzęcia, nie mamy dokąd”. Działacze potwierdzają jednogłośnie: dramatycznie brakuje domów tymczasowych. To miejsca, gdzie uratowane zwierzę może dojść do siebie, przejść rekonwalescencję, nauczyć się życia w mieszkaniu albo po prostu poczekać aż znajdzie opiekuna.

- Niestety ludziom zazwyczaj się wydaje, że mamy schroniska czy przechowalnie. Tymczasem cały system pomocy opiera się na domach tymczasowych, bez nich nie byłoby jak pomagać - wyjaśnia Dagmara Niedźwiedź, wolontariuszka Fundacji Ex Lege i opiekunka stadka zwierząt, z którego część przebywa u niej „na tymczasie”. Na co dzień pracuje, zwierzętom pomaga po godzinach. - Wielu ludzi nie rozumie, że jesteśmy zwykłymi osobami, które mają mnóstwo obowiązków, tak jak oni. Jeździmy na interwencje po pracy albo w wolne dni, widzimy mnóstwo zwierzaków, od losu których serce pęka i za każdym razem się zastanawiamy, co my z tym uratowanym psem czy kotem potem zrobimy - mówi pani Dagmara. Często wolontariusze zabierają ocaleńców do siebie.

W przedpokoju grzecznie śpi suczka Bryłka, która pewnego dnia się przybłąkała. Stałymi domownikami jest jeszcze czwórka przygarniętych kotów. Tymczasowo w mieszkaniu w niewielkim bloku pod Lublinem gościła jeszcze niedawno szóstka zwierzaków: kotka Mela i piątka jej dzieci. Czyli jedenaście zwierząt. Kocięta cudownie odmienione pod troskliwą opieką Dagmary znalazły domy, została Mela, której towarzyszy teraz inna kotka, Perełka. Stan aktualny: siedem zwierząt. Dagmara przyznaje, że na początku potrzebna była adaptacja, potem zwierzęta szybko zaakceptowały swoją obecność. - Wszystko jest kwestią organizacji. Ale przecież nie ma obowiązku, żeby od razu brać całą gromadkę. Jeśli ktoś dałby dom tymczasowy jednemu psu albo jednemu kotu, to już jest to ogromna pomoc. Na ogół nie szkodzi, jeśli w domu już są zwierzęta. Przypadki, że nie da się ich nauczyć tolerancji, to rzadkość. Zawsze też dobiera się zwierzę do możliwości danej osoby - podkreśla.

Jak wam nie przykro?

„W bloku zwierzę się męczy” - to chyba koronne stwierdzenie. - A w schronisku albo na łańcuchu to niby się nie męczy? - odpowiada Katarzyna Stec, która wspólnie z mężem, Erwinem od dawna prowadzi dom tymczasowy. Jak mnóstwo ludzi, mieszkają na osiedlu, w kawalerce. Pracują na zmiany i wspierają się w codziennej opiece. Dla zwierzęcia, jak tłumaczy Katarzyna, jest to dodatkowy plus, bo przyzwyczaja się do warunków, w jakich prawdopodobnie zamieszka. Takie właśnie domy, u prywatnych osób, są na wagę złota.

Na stałe żyją z nimi dwa przygarnięte koty, u nóg kręci się tymczasowiczka Gosia, malutka sunia pekińczyka uratowana przez Fundację Ex Lege z pseudohodowli. Na pierwszy rzut oka wygląda na staruszkę, choć ma zaledwie kilka lat. Tak została wyeksploatowana, aby oszczędny Kowalski mógł się pochwalić „rasowym” szczeniakiem. Maleńka psina musiała rodzić jak maszyna, trzęsąc się z zimna i cierpiąc głód w skandalicznych warunkach. Gdy trafiła do Kasi i Erwina, nie znała świata poza małym, brudnym, rozwalającym się kojcem. - Na spacerze płoszy ją wszystko, co rusz ze strachu kładzie się na ziemi. Staram się ją przyzwyczaić ją do tego, że spacery są codziennym rytuałem, żeby poczuła się na zewnątrz na tyle bezpiecznie, aby załatwiać wszystkie potrzeby. Wiem, że to tylko kwesta czasu. I cierpliwości - uważa Katarzyna Stec.

Gosia wskakuje na wersalkę - nauczyła się tego niedawno - i wtula się w opiekunkę. Wcześniej u Katarzyny gościła inna tymczasowiczka, Szyszka, okrutnie sfilcowana i śmierdząca, również ofiara pseudohodowcy masowo produkującego modne rasy. Kiedy Szyszka, przerażona do niemożliwości, trafiła do Kasi, potrzebowała paru dni spokoju przed wizytą u psiego fryzjera, który doprowadził ją do ładu. Kasia pamięta pomruki i rzucane półgębkiem przykre uwagi przechodniów. - W końcu się zdenerwowałam, podeszłam do człowieka, który mnie skomentował i wytłumaczyłam, czemu pies tak wygląda, że został interwencyjnie odebrany i u mnie ma wydobrzeć. Przeprosił mnie. Tylko skoro ludzie uważali, że tak zaniedbałam psa, to dlaczego nie zainterweniowali wprost, czemu wszystko, na co się zdobyli, to jakieś docinki pod nosem? - zastanawia się.

Z całego stada zwierząt, któremu Kasia i Erwin pomogli, szczególnie wspominają Lakiego, zupełnie przeciętnego kundla. Gdy Kasia o nim opowiada, na jej twarzy maluje się wzruszenie. Czy nie przeżywają rozstania z podopiecznymi, którym poświęcili tyle czasu? - Znajomi często pytają nas, czy nie jest nam przykro. Oczywiście, że jest. Ale nie można myśleć w tych kategoriach, „nie pomogę, bo będzie mi potem przykro”. Wiem, że w miejsce tych uratowanych zwierząt przyjdą kolejne potrzebujące i to się liczy - odpowiada.

Monika Dudek „tymczasuje” koty z Fundacji Felis, pomaga też zwierzętom na własną rękę. Mieszka pod Lublinem. - Ludzie cały czas zwożą z sąsiednich miejscowości koty, bo uważają, że „ktoś” się nimi zajmie. No i tym kimś jestem ja - mówi z nutką goryczy.

W jej domu mieszkały już: koty, psy, kocięta i szczenięta, jej własne, jak i te „na wylocie”. Podobnie jak u Katarzyny i Dagmary, zwierzęta przewijają się cały czas, praktycznie nie zdarza jej się nie mieć tymczaso-wiczów. Monika żałuje, że ludzie często nie potrafią właściwie zareagować, gdy widzą zwierzę w potrzebie. - Piszą apele na Facebooku, że na przykład gdzieś siedzi trzymiesięczny, porzucony kot i rozpaczliwie miauczy, a już nie pomyślą, żeby go złapać i chociaż na kilka godzin przetrzymać w piwnicy, zanim ktoś po niego przyjedzie. Inna sprawa, że co to za wysiłek wziąć jednego kota do mieszkania, zrobić mu zdjęcia, ogłosić do adopcji? Każdy może to zrobić, nawet jeśli już ma w domu zwierzę, no chyba że ma psa, o którym wie, że kompletnie nie toleruje kotów, ale to się zdarza sporadycznie. Ludzie lubią uważać, że tak jest, a nawet nie próbują.

Czy trudno jej rozstać się z podopiecznym, któremu poświęciła czas, leczyła albo odchowała od małego? Monika kiwa głową, bywa to piekielnie trudne. - Ale wiem, że to konieczne, żeby mogły przyjść następne zwierzaki, które potrzebują pomocy.

Prześwietla chętnych do adopcji. Nauczyła się już wierzyć własnej intuicji. Czasem jednak wie, co odpowiedzieć po pierwszych zdaniach. Ostatnio zadzwonił ktoś w sprawie kota. Opowiadał, jak jego poprzedni uwielbiał przesiadywać na balkonie. Zapytała, czy jest osiatkowany - nie. Dopytała więc, które piętro - dziewiąte. Czy balkon zostanie osiatkowany - po co? Rozmowa się skończyła, nie po to kota ratowała.

Śledząc fejsbukowe wydarzenia, łatwo odkryć magiczną prawidłowość - wystarczy, żeby pies był w typie rasy, a kot na przykład rudy bądź długowłosy, żeby pojawił się tłum zainteresowanych, przynajmniej deklaratywnie. Kundle i burasy, a już w szczególności starsze, odpadają w tym wyścigu w przedbiegach. Właśnie dlatego Monice Dudek tak mocno w serce zapadł Kajtek, mały, starszy podpalany kundelek, jakich milion, który w dodatku porusza się po żabiemu, bo ma problemy ze stawami. Gdy został znaleziony w szczerym polu, był zwinięty w kłębek i zamarzał. Ktoś po latach pozbył się staruszka jak kłopotliwego rupiecia. Takie historie zdarzają się cały czas. Monika odwiedza Kajtka w hoteliku i trzyma z całych sił kciuki, aby znalazł dom, chociaż tymczasowy. Jej mieszkanie już pęka w szwach. - To takie niesprawiedliwe, gdy stare, schorowane zwierzę cierpi w samotności. On tak cudownie odżywa, gdy jest blisko człowieka - mówi.

Powąchajmy się

Aby zostać domem tymczasowym, wystarczy kawałek podłogi i trochę czasu. Niektórzy wprawdzie decydują się, aby na przykład jedzenie czy weterynarza opłacać samemu w ramach dodatkowego wsparcia, ale brak takich finansów nie jest żadnym problemem. Po spisaniu umowy na tymczasową opiekę, organizacje zapewniają wszystko, co potrzebne - karmę, zabawki, żwirek, opiekę weterynaryjną. W razie potrzeby pomoc behawiorysty.

- Wystarczy być odpowiedzialną osobą i mieć trochę chęci - mówią Monika Grzegorczyk, Olga Murat i Katarzyna Żywar, wolontariuszki i inspektorki lubelskiej sekcji Chełmskiej Straży Ochrony Zwierząt. Wszystkie pracują, mają zwierzęta swoje, na ogół też tymczasowe, non stop odbierają dramatyczne telefony z prośbą o pomoc. Aby jej udzielić, często muszą same niemal błagać o przetrzymanie zwierzęcia, niekiedy na kilka dni lub godzin. Chociaż w kuchni albo w łazience, gdy jest podbramkowa sytuacja. W zwykłych okolicznościach przejściowa opieka powinna trwać dotąd, aż się znajdzie ktoś na stałe. Idealny dom tymczasowy to taki, który nagle nie wyrzuci zwierzaka, bo coś się komuś odwidziało, uprzedzi odpowiednio wcześniej o wyjeździe i wykaże się cierpliwością, gdy zwierzę nie ma jeszcze pewnych nawyków, albo jest na początku zestresowane.

Pod opieką ChSOZ znajduje się m.in. Happy, starsza bokserka. Obecnie wygląda zupełnie zwyczajnie, gdyby nie to, że jest taka filigranowa. W domu tymczasowym u Katarzyny Żywar zmieniła się nie do poznania. Gdy została znaleziona, spała na worku, w którym znajdowały się zamarznięte zwłoki innego psa, prawdopodobnie jej towarzysza. Był dwudziestostopniowy mróz, a ona była tak wychudzona, że nie mogła stać o własnych siłach. Dziś Happy nabrała ciała i ufnie podstawia pyszczek do głaskania. W swoją tymczasową opiekunkę, jest wpatrzona jak w obrazek. Coraz śmielej chodzi na spacery. Nie miałaby szans na taką przemianę w schronisku, o ile w ogóle by przeżyła. - Dom tymczasowy dla takich zwierząt, jak Happy to sprawa życia lub śmierci. Na początku bała się własnego cienia, trzeba było ją wynosić na dwór. Potrzebowała opieki człowieka, który by nauczył ją normalnie funkcjonować, aby w przyszłości mogła znaleźć dom - mówi Katarzyna Żywar.

Jak dotąd w sprawie stałej adopcji Happy przyszły dwie ankiety. Na jej wydarzeniu na Facebooku jest ponad tysiąc dwieście osób, które się zadeklarowały jako zainteresowane lub aktywnie biorące w udział. - Niestety, to często jest regułą, a juz zwłaszcza w bardziej „niepozornych” przypadkach niż ten Happy: hurraoptymizm, gdy jedziemy ratować zwierzaka, a potem brak domu tymczasowego, nie wspominając o stałym - mówią wolontariuszki.

Jednak dzięki poruszającej historii Happy udało się zebrać więcej funduszy niż trzeba, za zgodą darczyńców zostaną one skierowane na pomoc innym zwierzętom. Ich milcząca większość to byle jakie, bezpańskie lub przypięte łańcuchami kundle, to bure koty, które - szczególnie w małych miejscowościach, choć nie tylko - na przemian mnożą się i giną. Dla wielu takich „niewidzialnych” zwierząt tymczasowy opiekun to po prostu szansa na życie.

Na tę formę coraz chętniej otwierają się schroniska. Paula Wyszyńska, behawiorystka, zajmuje się psami w schronisku w Nowodworze. Wychodzą na regularne spacery z wolontariuszami, część z nich czeka na dom u tymczasowych opiekunów: - To najlepsza forma opieki - uważa - Takie domy są szczególnie potrzebne zwierzętom wylęknionym, które w schroniskowych warunkach by sobie nie poradziły. Ale także szczeniakom, aby mogły prawidłowo się rozwijać. Dla nich zima jest wyjątkowo trudnym okresem, ponieważ nie mają w pełni wykształconej sierści. Podobnie potrzebujące są psy starsze. W domu tymczasowym łatwiej też zwierzę przyzwyczaić do różnych bodźców, np. do spacerujących ludzi, do dzieci, do innych zwierząt, wtedy ma większe szanse na adopcję.

Behawiorystka podkreśla, że nasze zwierzaki często potrafią okazać nowemu domownikowi więcej tolerancji niż byśmy je o to podejrzewali. Aby to ułatwić, trzeba się powstrzymać przed pewnymi zachowaniami, które w dobrej wierze lubimy uskuteczniać. Paula Wyszyńska odradza, aby np. stawiać zwierzęta obok siebie i czekać na ich reakcje, bądź przy pierwszym kontakcie brać kota na ręce i podstawiać psu pod nos. Wtedy osiągniemy tylko jedno: niemal murowaną awanturę. - Zwierzęta poznają świat przez węch, dlatego pierwszego dnia możemy je odizolować, choćby w osobnych pokojach. Warto też im wymienić posłania lub ściereczki przesiąknięte zapachem. Wtedy to właściwe poznanie będzie przebiegać o wiele spokojniej - podpowiada.

Kolejna sprawa: wolontariusze z fundacji czy schroniska dobierają zwierzę do danego opiekuna. Na ogół potrafią wskazać np. psa, który toleruje koty, kota, który akceptuje psy, psa, który nie reaguje na inne psy itd. Dom tymczasowy może być też dobrym rozwiązaniem dla osób, które chciałyby mieć zwierzę, ale nie wiedzą, czy poradzą sobie z takim zobowiązaniem na stałe.

Zwierzęta: wspólna sprawa

Zdaniem dr Małgorzaty Steć, etyka i psychologa, za los zwierząt, które udomowiliśmy odpowiadamy, jednak unikamy tej świadomości. - Człowiek ma tendencję do filtrowania przykrych informacji. Wolimy na przykład wierzyć, że brudny pies, który biegnie poboczem, pewnie gdzieś mieszka i tylko sobie radośnie spaceruje. Gdybyśmy przyjęli do wiadomości, że ktoś go porzucił, wiązałoby się to z szeregiem obligacji, a to niewygodne. Jeśli jakoś tę sytuację zracjonalizuję, to nie muszę interweniować - tłumaczy - Wyobraźmy sobie, że pytamy wszystkich Polaków, czy leży im na sercu los zwierząt. Znakomita większość odpowiedziałaby, że tak. Ale gdyby nawet część tych ludzi wzięła pod dach choć jedno potrzebujące zwierzę, problem by zniknął - podsumowuje dr Małgorzata Steć.

Coraz częściej mówi się o masowej sterylizacji, która w połączeniu z promocją domów tymczasowych mogłaby odmienić los niechcianych zwierząt. Wedle szacunkowych danych kampanii Wyrzucone.pl są ich w Polsce trzy miliony, z czego w schroniskach przebywa ponad sto tysięcy. Ostatni raport NIK o stanie ochrony zwierząt nie nastraja optymistycznie. Ponad 80 proc. schronisk nie zapewnia odpowiednich warunków z powodu przepełnienia. W większości z nich nie ma mowy o wybiegach albo o choć kawałku miękkiego legowiska. Potrzeba systemowej zmiany jest dla prozwierzęcych działaczy oczywistością.

- Od schronisk-molochów, które są traumatyczne i często nie zapewniają nawet podstawowych potrzeb, należy bezwzględnie odchodzić. Gdyby udało się zmniejszyć liczbę zwierząt sterylizacją, funkcję schronisk z powodzeniem mogłyby przejąć małe przytuliska, azyle i domy tymczasowe - podkreśla Katarzyna Drelich z Fundacji Felis.

Jak zostać domem tymczasowym?
1. Zastanów się, jakie masz możliwości - czy masz już zwierzę, jaki jest jego charakter, z jakim towarzyszem się odnajdzie. Przeanalizuj swój plan dnia, czy możesz np. wyjść na dodatkowy spacer, podjąć się opieki nad zwierzęciem młodym lub wymagającym długotrwałego leczenia.
2. Zorientuj się. Domów tymczasowych szukają fundacje, lokalni działacze i niektóre schroniska.
3. Podpisz umowę domu tymczasowego, gdy jest wymagana. Nie obrażaj się, gdy trzeba odpowiedzieć na rozmaite pytania. To dla dobra zwierzaka.
4. Bądź wyrozumiały, gdy początkowo zwierzę będzie zestresowane lub nie ma pewnych nawyków.
5. Daj zwierzęciu tyle czasu u siebie, ile będzie trzeba, aby znaleźć stałego opiekuna.
Na tymczasową opiekę przez cały czas czekają psy, koty, a nawet gryzonie. Organizacje najczęściej zapewniają wyżywienie i weterynarza.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski