Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

„Dzwonię, żeby sprawdzić, czy pan żyje”. Jak wygląda codzienność na oddziale onkologicznym?

Anna Chlebus
Anna Chlebus
Łukasz Kaczanowski / Polska Press
Samo południe. Centrum miasta roi się od samochodów, życiem jak zwykle tętni 3 maja i Plac Litewski. Kilkanaście metrów dalej jest za to zupełnie cicho. Zupełnie jakby cały budynek Kliniki Chirurgii Onkologicznej był otulony dźwiękoszczelną watą. Po spokojnej klatce schodowej między oddziałami niosą się zupełnie surrealistyczne dźwięki jednego z nokturnów Chopina. Wychodzę na korytarz i już wiem, skąd dochodzą - to Michał Iwanek gra na pianinie ustawionym w korytarzu, a wokół niego zbierają się pacjenci. Każdemu z nich towarzyszy stojak z kroplówką warujący przy nodze niczym wierny pies. Za oknem codziennie ten sam widok, zmieniają się tylko pory roku. Tutaj życie płynie inaczej.

Wyrok 12 miesięcy pozbawienia wolności

- To, że się pacjent dowiaduje o chorobie to jest jedna rzecz - mówi profesor Wojciech Polkowski, chirurg onkolog. - Zupełnie druga sprawa to hospitalizacja, której czas zależy od sposobu terapii pacjenta. Kiedy to kwestia operacji, to pobyt zajmie najwyżej kilka dni, chemia - podobnie. Ale chorzy leczeni radioterapią muszą być na oddziale cały czas - to nieraz pobyty wielomiesięczne, nawet do roku.

Kiedy wyobrażam sobie, że z dnia na dzień miałabym dostać informację "od jutra zostawiasz całe swoje życie i wracasz do niego pod koniec 2023", aż ciarki przechodzą mi po plecach. Problem z poradzeniem sobie z własną chorobą to jedno, ale izolacja od bliskich, od społeczności, od własnego życia - to już zupełnie co innego. Doświadczyliśmy tego nieprzyjemnego uczucia podczas lockdownów – jednak w nieporównywalnie mniejszym zakresie i natężeniu. Nam przecież często towarzyszyła rodzina, a poza tym byliśmy we własnych gościnnych i przytulnych czterech ścianach – a mimo to nie było to dla nas nic łatwego.

Oswoić potwora strachu

- Często się zdarza, że pacjenci zwyczajnie nie wierzą swoim emocjom, starają się jakoś je w sobie zdusić, w imię źle pojętego radzenia sobie chcą na siłę od nich odcinać i od tego wariują im procesy poznawcze - mówi psycholożka Agnieszka Weremczuk. Tymczasem ta reakcja jest zdecydowanie adekwatna do sytuacji, bardzo na miejscu. Przy nowotworach bezsilność, lęk, strach, beznadzieja - one po prostu na niektórych etapach są i będą. Zupełnie naturalnie.

Słowo klucz to tutaj psychosomatyka – ostateczny dowód na to, że rozdzielanie ciała i umysłu to niekoniecznie trafiony koncept. Chodzi o choroby, które są pośrednio spowodowane przez nasz sposób emocjonalnego przetwarzania rzeczywistości. Już starożytni zwracali na to uwagę – według Galena kobiety melancholijne zapadały na raka piersi znacznie częściej. Tą koncepcję w latach 80. przypieczętował Temoshok ustanawiając „osobowość typu C” – pewien typ ludzi, którzy dzielą te same cechy i częściej zapadają na raka. Jak pisze Jacek Olszewski, to często osoby bardzo bierne, bezradne, tłumiące w sobie negatywne emocje. Z punktu widzenia relacji świetnie się z nimi współpracuje, bo nie brak im uprzejmości i w razie czego zawsze się poświęcą lub wezmą całą winę na siebie – ale z negatywnymi wewnętrznymi skutkami zostają zupełnie same. Z czysto psychologicznego punktu widzenia cechuje je skłonność do samotnictwa, a także wypieranie swoich emocji i zaprzeczanie im – i te trzy czynniki są uważane za mogące być odpowiedzialne za rozwój raka.

- To tłumienie w sobie jest zdecydowanie najgorsze – mówi Bohdan, który za sobą ma wygraną batalię z białaczką. - Trzeba się z nimi spotkać, pozwolić sobie je odczuć i dać odejść.

Stara miłość nie rdzewieje

Kiedy się przejdzie przez ten stan, nagle okazuje się, że mamy w ręku olbrzymie zasoby zupełnie niedostępne dla wszystkich "zwykłych" ludzi - jedyne, czego na oddziale z pewnością nie brakuje, to czas. Nagle okazuje się, że zaniedbane przez lata pasje, ukochane hobby, które gdzieś zniknęły powracają na swoje miejsce.

- Każdy z nas głęboko w środku wie co mu służy, a co niekoniecznie. Tyle, że w zwykłym, dosyć szybkim zwykle rytmie życia jest trudno z owej wiedzy jakoś skorzystać - bo rodzina, bo stresy, bo praca, bo dom... a my sami zawsze na ostatnim miejscu. Czasem wystarczy jedno moje pytanie - co pani kiedyś sprawiało radość? I jakaś szufladka w mózgu nagle się otwiera i wraca stara miłość, niosąc odsiecz - opowiada psycholożka.

To, na co ludzie nagle odnajdują czas podczas pobytu na oddziale to też życie duchowe.

- Wiadomo, że na samym początku rozmawia się z pacjentami o tym pozbawieniu kontaktu z zewnętrznym światem - mówi ks. Michał Gałus, kapelan SPSK1. - Jednak zdarzają się niesamowite przemiany. Im dłużej ktoś na takim oddziale przebywa, tym większego nabiera dystansu do pozostawionej za drzwiami szpitala codzienności. Dzieje się w nim potężne przewartościowanie.

Już nic nie będzie tak samo – ale może być lepsze

Na szczęście psychologia jest po naszej stronie – badania jednoznacznie wykazują, że tego typu zdarzenie o charakterze traumatycznym może pociągać za sobą nie tylko negatywne, ale także paradoksalnie pozytywne skutki.

- Występowanie pozytywnych zmian po traumie określane jest mianem potraumatycznego wzrostu lub rozwoju (posttraumatic growth) – pisze prof. dr hab. Nina Ogińska Bulik z Instytutu Psychologii Uniwersytetu Łódzkiego. - Obejmuje on między innymi bardziej pozytywne spostrzeganie własnej osoby, głębsze relacje z innymi, docenianie życia i zmiany w sferze duchowej. W wyniku tych wszystkich podjętych działań mających na celu poradzenie sobie z doświadczonym zdarzeniem człowiek może przejawiać wyższy niż przed traumą poziom funkcjonowania.

„Dzwonię, żeby sprawdzić, czy pan żyje”

Bohdanowi lekarze nie dawali nawet pół roku życia.

- Dostałem wtedy niesamowitego „kopa” do działania – opowiada. Teraz, z perspektywy czasu, już spokojnie. - Medycznie byłem już, jak to się mówi, „wyzerowany”, jechałem praktycznie na samej adrenalinie. Z dnia na dzień przestałem się bać, czułem taką wielką moc, że mogę wszystko. Dociskałem mnóstwo zawodowych rzeczy, spędzałem czas z moją dziewczyną Gosią, która bardzo mnie wtedy wspierała, mając cały czas z tyłu głowy tykający zegar. Kiedy w końcu otrzymałem informację, że pojawiła się jakaś eksperymentalna metoda leczenia, to pani, która do mnie dzwoniła praktycznie chciała sprawdzić, czy ja w ogóle jeszcze żyje.

Technologia w medycynie od tamtego czasu bardzo się rozwinęła – wtedy, 15 lat temu jego choroba była całkowicie śmiertelna. Teraz, przy odpowiednio wczesnym wykryciu jest duża szansa na wyjście z niej.

- Wtedy cały mój „power”, który ładowałem w życie przekierowałem w walkę. To, że się udało z ta terapią, to był ślepy traf – albo cud. Szanse 50/50. Jednego dnia moja śledziona była 100 razy większa niż powinna być, miałem brzuch jak kobieta w 6 miesiącu ciąży. Potem sama się zmniejszyła do zwykłych rozmiarów – takie rzeczy potrafi ludzki organizm.

Powrót do życia

Kim jest człowiek opuszczający mury tej pustelni – oddziału onkologii?

- Powiem szczerze, że pierwszy rok po wyjściu to okres czasem trudniejszy niż samo leczenie – mówi Bohdan. - Ciało wyniszczone, stabilność psychiczna żadna, w tym powrocie do rzeczywistości rachunek za prąd potrafi wykończyć – normalne problemy urastają do rangi niewykonalnych. Ale masz coś w sobie, czego nie miałeś wcześniej – przestajesz się bać. To bardzo paradoksalne, ale badania to potwierdzają – kiedy zaakceptujesz śmierć, żyjesz dłużej.

od 7 lat
Wideo

21 kwietnia II tura wyborów. Ciekawe pojedynki

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski