A może by tak wakacje spędzić choć raz inaczej? Nie zwiedzać z tłumem i wśród tłumu wyznaczonym szlakiem, nie robić zdjęć na akord przez szybę leniwie posuwającego się autokaru, ominąć hotelowe baseny, zapomnieć o komfortowym all inclusive? Spędzić ten czas oryginalnie i ekstremalnie. Aż podskoczy adrenalina. Może by tak przez dwa tygodnie przedzierać się przez las deszczowy i maczetą torować sobie drogę, opędzać się od owadów, strącać z ramion pająki i polować za pomocą „plujki”? Albo prawie dwa tygodnie iść w upale przez pustynię, by zdobyć wulkan? Spływać jedną z najniebezpieczniejszych rzek Zambezią albo zwiedzić brazylijskie fawele, dzielnice biedoty, o złej sławie?
- W turystyce powstał nowy trend. Ludzie pytają o niszowe, oryginalne i ekstremalne wyprawy - mówi Marta Wójcik z lubelskiego biura podróży Family Tours. - Chcą więcej wrażeń, emocji. Potrzebują nowych doznań. Nie wystarczy im zwykłe zwiedzanie. Szukają czegoś niezwykłego.
Spać pod gołym niebem, zajrzeć tam, gdzie innym się nie udaje dotrzeć. Przeżyć przygodę, balansować na granicy bezpieczeństwa, poczuć emocje i strach. „Autentyzm niedostępny na all inclusive” - to jedno z haseł biur oferujących nietypowe podróże.
Z aparatem po fawelach
Marek Śliwka, maratończyk i podróżnik, nazywa siebie zawodowym włóczęgą. Przyznaje ze wstydem, że nie był tylko w Somalii, reszta świata nie ma dla niego tajemnic. 21 lat temu założył nietypowe biuro podróży. - Bo niszowe i ambitne. My nie zwiedzamy, a podglądamy świat. Docieramy tam, gdzie nie dolatują czartery z masową turystyką, z tłumami w klapkach. Wymyśla wyprawy dla odważnych i prawdziwych pasjonatów, których popycha ciekawość i nie mają barier, by podróżować. To, co kiedyś dziwiło, teraz staje się nurtem, trendem, rzeką, niektórzy nią płyną, inni stoją na brzegu i przyglądają się - opowiada o nietypowych podróżach.
Z Markiem Śliwką wybrać się można do brazylijskich faweli, o których mówi się, że to dzielnice biedoty i gangów, a „gringo” (w krajach Ameryki Łacińskiej oznacza cudzoziemca, białego) nie jest mile widziany. Śliwka nie zgadza się z tą opinią: - Fawele są przyjazne turystom. Od wielu lat organizujemy tam wyprawy. Nikomu nic się nie stało. Wycieczka odbywa się wyznaczoną trasą. Odwiedza się wybraną rodzinę. Miejscowi sprzedają pamiątki, a gangi i kieszonkowcy mają przykazane, by siedzieć cicho, bo z turystyki można świetnie żyć.
Nikt jednak nie próbuje skręcić w bok i pobłądzić w pajęczynie uliczek. Co by się mogło wydarzyć? Biura podróży próbują oswajać fawele. Przekonują, że to nie tylko domy z dykty i blachy, że stają się dzielnicami cyganerii artystycznej, a swoje domy stawiają tam artyści. Choć wycieczka do faweli zazwyczaj jest fakultatywna, wybierają ją wszyscy uczestnicy. Frekwencja jest 100-procentowa. Śliwka zaprzecza, że żądni sensacji turyści zwiedzają dzielnice po to, by przyjrzeć się, jak wygląda skrajna bieda. - Bzdura, to media kreują taki wizerunek. To nie jest fanaberia bogaczy.
Maria Wróblewska, wice prezes Terra Brasilis, Fundacji Kultury Brazylijskiej ma odmienne zdanie. Wróblewska w Brazylii była kilkakrotnie, po fawelach oprowadzał ją miejscowy przewodnik, o dzielnicach biedy pisała pracę magisterską. - Jestem przeciwna „favela-tour‘om“ organizowanym na kształt safari przez duże biura podróży. Ludzie bogaci, gnuśni, wjeżdżają tam w jeepach, by zobaczyć jak się żyje w slumsach. Odwiedzają kilka miejsc i wracają do hoteli. Mieszkańcy faweli skarżą się, że są często fotografowani wbrew woli, czują,że turyści żerują na nich. Ta inwazja z zewnątrz może im przeszkadzać. Im więcej wycieczek do Rio, tym coraz więcej do faweli. Ta moda na wypady do slumsów trwa od wielu lat. Zgadzam się, że turystyka ma siłę. Wycieczki do faweli mają sens tylko wtedy, gdy dzięki pieniądzom turystów poprawią się warunki życia tubylców, a przewodnikami będą miejscowi.
Maria Wróblewska zwraca uwagę, na bezpieczeństwo. - Pamiętajmy, że mimo wielu działań policji to są wciąż dość niebezpieczne miejsca. Może nie tak niebezpieczne jak w latach 90. Na pewno nikt samotnie nie powinien tam chodzić.
Wczasy w Syrii i Afganistanie
Coraz trudniej wymyślać ekstremalne i niebanalne wyprawy, bo świat stał się wielką wioską globalną, a turyści próbują wedrzeć się dosłownie wszędzie. Jeszcze dwa lata temu na topie były wyprawy do Iraku i Afganistanu. Chętnych nie brakowało.
Turystyka wojenna to trend ostatnich kilku lat. Światowe media donoszą, że powstają biura, które organizują wyjazdy do miejsc konfliktów. Jedno z rosyjskich biur wysyła chętnych do ogarniętej wojną Syrii. Jeszcze nie tak dawno modna była targana konfliktem wewnętrznym Ukraina.
Biegaj, zwiedzaj, maszeruj
Dla tych, którym nie wystarczą proste, asfaltowe drogi i monotonne krajobrazy, ale na wojnę jednak się nie wybierają, doskonała opcja na wakacje to program „Biegaj i zwiedzaj”. Do wyboru: maraton w 50-stopniowym upale po wulkanach Etiopii, po mroźnej Antarktydzie czy w 40-stopniowym mrozie po zamarzniętym Bajkale na Syberii, w Patagonii pod wiatr i za kołem polarnym w płn.-zach. Kanadzie. Można w czasie jednej wyprawy odbyć dwa maratony, po Antarktydzie i Ameryce Południowej. To wyprawy tylko dla twardzieli. Marek Śliwka, organizator maratonów, zapowiada ból i łzy z niemocy, ale i radości. Najlepsi zdobędą koronę, jeżeli przebiegną w ciągu 7 lat 7 maratonów na 7 kontynentach. Do tej pory mordercze biegi ukończyło kilka osób.
Kto lubi maszerować, powinien pojechać do Papui Zachodniej na trekking po lesie deszczowym. Torować drogę, wycinając maczetami chaszcze i liany, spać w namiotach albo w chatkach na drzewie razem z mieszkańcami plemion Korowajów i Kombajów. Turyści zanim postawią tam swoją stopę, są szkoleni, jak powinni się zachować, jakich gestów nie wolno im używać, by nie obrazić tubylców i nie doszło do konfliktu. To jedne z najbardziej wyizolowanych i najmniej poznanych grup etnicznych. Korowajowie i Kombajowie zwani „ludźmi drzew” odwiedzani są rzadko przez białych, więc to my jesteśmy dla nich atrakcją. Dziennie piechurzy maszerują od czterech do sześciu godzin, z przerwą na postój i sesję fotograficzną.
Gdzie Polak jeszcze nie był
- To, co organizujemy, to nie są wycieczki, to są wyprawy, logistycznie dopracowane, duże przedsięwzięcia. I nie są dla każdego - zastrzega Artur Urbański z klubu podróżników Torre.pl. Wymogi są jasne: zdrowie fizyczne na medal i trzeba być pewnym swoich sił. Już w listopadzie ośmiu śmiałków wybierze się na trekking po upalnej Saharze, by po dwunastu dniach dojść do wygasłego wulkanu Emi Koussi na 3415 m n.p.m. To najwyższy szczyt Sahary. - Nigdy dotąd niezdobyty przez Polaka - zaznacza Urbański. „Przez osiem dni wędrujemy przez masyw wulkanu Emi Koussi. Wędrujemy polami lawy, pośród przeróżnych wulkanicznych form, mijając guelty i oazy. Do przejścia jest ok. 180 km. Wyjście z poziomu ok. 500 m n.p.m. Pierwsze dwa dni idziemy pięknym saharyjskim szlakiem pośród diun Ourty i kanionem Laoua. Docieramy na krawędź kaldery Ehi Korra. Szczyt osiągamy w 11-12 dniu trekkingu. Podczas trekkingu mamy do dyspozycji trzy wielbłądy z poganiaczami do niesienia sprzętu wyprawy. Rzeczy osobiste, wodę niosą sami uczestnicy” - czytamy na stronie organizatora.
Dla tych, którzy nie przepadają za upałem, a wolą wodne orzeźwienie, czeka w sercu afrykańskiego buszu niebezpieczny i trudny spływ pontonami kanionem rzeki Zambezi. Trasy do przepłynięcia o skali trudności III-V (w sześciostopniowej skali) o nazwach: Terminator, Schody do Nieba, Dzień Sądu Ostatecznego, Pralka, Diabelska Spłuczka. Organizatorzy reklamują,że to rafting wyjątkowy i najsłynniejszy na świecie. Spływ trwa 3 dni i do przepłynięcia jest ok. 70 km.
Dla spragnionych saharyjskich krajobrazów organizowana jest 18-dniowa wyprawa po północnym Czadzie. Po pustyni uczestnicy poruszają się samochodami. Najkrótszy odcinek do pokonania ma ponad 3 tys. km. Z czym się muszą zmierzyć? Najbliższy szpital jest oddalony trzy dni drogi samochodem. Na większości obszaru nie ma łączności, benzyny, domostw. Benzyna w beczkach musi być wcześniej rozwieziona i bezpiecznie przed szabrownikami przechowana. By poruszać się po Czadzie, trzeba mieć stos papierów i zgodę władz, a także szefów klanów, by można było wjechać na ich terytorium. Trzeba uważać na skorpiony, bo to również ich szlak wędrówek. Każdy uczestnik ma swoją wodę, żywność i obowiązkowo - telefon sanitarny.
Podglądać polarników
Ci, którzy wolą chłód od upału, nie lubią aż tak ekstremalnych przygód, a cenią oryginalność, mogą wybrać się na Antarktydę albo na Grenlandię. To ostatnio popularne kierunki na ekspedycje dla ciekawych świata mieszczuchów. Popłynąć tam, gdzie zimno i wietrznie, gdzie docierają nieliczni. Kilkudniowe plenery fotograficzne na Grenlandii to ciekawa opcja, do tego połączona z warsztatami z profesjonalnymi artystami fotografikami. Ale jeszcze ciekawiej jest na pokładzie lodołamacza, który wypływa z Argentyny przez przylądek Horn, cieśninę Drake, tam, gdzie wznoszą się góry lodowe, do bazy polarników na Antarktydzie. Pasażerowie podziwiają lodowce, podglądają wieloryby, foki, uchatki, drapieżne i cętkowane lamparty morskie, krabojady i zaglądają do bazy polarników. - Wycieczki organizowane są w okresie arktycznego lata, czyli w listopadzie - zachęca Ewa Guzowska z lubelskiego oddziału Logostour.
Czysta moc i nieziemska wysokość
Miłośnicy przestrzeni i szybkich lotów mają okazję poczuć, jak ich ciało w momencie startu wgniatane jest w fotel. Uczucie ponoć bardzo przyjemne. Gdy znudzi ich zwiedzanie Czech, mogą przelecieć się myśliwcem MiG 15, a w Rosji MiG 29. Co czeka śmiałka, który wejdzie na pokład odrzutowego myśliwca? Po pokonaniu bariery dźwięku rozpoczyna się seria manewrów lotniczych: skręty, zwroty bojowe, pętle, odwrócone zwroty bojowe, strome wznoszenia, pikowanie, ostre skręty i tail-slide tzw. „opadanie liściem”. Ale zanim rozpocznie się lot, pasażer przechodzi podstawkowe testy medyczne, włącznie z mierzeniem ciśnienia oraz kilkugodzinne szkolenie i rozmowę z pilotem. Potem wystarczy założyć specjalne obuwie, rękawice, kask ochronny i kombinezon. I rozpocząć przygodę życia, pt. „Czysta moc i nieziemska wysokość”. Odważniejsi mogą spróbować swych sił jako piloci i przejąć stery. W ofercie również lot „Na krawędź kosmosu”. Na pokładzie myśliwca dosięgnąć można 21 km nad poziomem morza. Stąd widać już krzywiznę ziemi. Na koniec wręczany jest certyfikat z lotu z podpisem pilota. Dobry i oryginalny, ale dość drogi. 20 min na pokładzie MiG 29 kosztuje od 40 tys zł. Głównymi klientami są obcokrajowcy, ale i Polacy.
Dla kogo?
Wiek ani zawód nie grają tu roli, by udać się w świat - uważa Marek Śliwka. - Na ekstremalne wyprawy jeżdżą również kasjerzy, listonosze, nauczyciele. Ludzie, którzy nie zarabiają dużo, ale potrafią kilkanaście lat chodzić w jednej jesionce, by zbierać pieniądze na wyprawy.
Andrzej Trembaczowski, który od wielu lat uprawia survival, wyraźnie podkreśla, że do takich podróży trzeba być przygotowanym fizycznie i psychicznie. - To są dość ryzykowne wyprawy. Ważne jest też, byśmy sprawdzili, czy wszystko jest przygotowane, czy organizator dobrze zaplanował taką ekspedycję.
Noc Kultury 2016 w Lublinie (ZDJĘCIA, WIDEO, RELACJA)
Noc Kultury 2016. Ulica Kowalska czyli RetroMania [ZDJĘCIA, WIDEO]
Noc Kultury 2016. Pokaz fire show [ZDJĘCIA, WIDEO]
The Cranberries w Lublinie: Publiczność dopisała (ZDJĘCIA)
4. PKO Półmaraton Solidarności z rekordem frekwencji. Najlepsi znów Kenijczycy (ZDJĘCIA, WIDEO)
Dzień otwarty w lubelskim schronisku (ZDJĘCIA)
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?