Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Fredro bez eksperymentów. Spektakl z okazji Międzynarodowego Dnia Teatru

Andrzej Z. Kowalczyk
materiał organizatora
Scena Fundacji Kresy 2000 zaprezentowała „Śluby panieńskie” Aleksandra Fredry w reżyserii Stefana Szmidta i Alicji Jachiewicz.

Jednego można było być pewnym z góry – tego, że zobaczymy spektakl traktujący tekst z szacunkiem. Wcześniejsze realizacje Fundacji Kresy 2000 upewniały, iż dla Stefana Szmidta i Alicji Jachiewicz, a także dla innych współpracujących z tą sceną reżyserów, klasyka jest wartością, którą należy cenić i szanować, nie zaś jedynie pretekstem do popisywania się „wizjami” i uwspółcześnianiem sztuk na siłę. W tym teatrze klasyków się nie nicuje, nie dopisuje się im tego, czego sami nie napisali. Krótko mówiąc: kiedy wystawia się „Śluby panieńskie”, to jest to Fredro, a nie przedstawienie określane jako „według” lub „na motywach”. Owszem – takie podejście jest dziś dość rzadkie, niemniej jednak – czy to się komuś podoba, czy nie – taki teatr jeszcze istnieje i warto czasami o tym przypominać. A Międzynarodowy Dzień Teatru, kiedy mocniej niż zazwyczaj uświadamiamy sobie różnorodność tej dziedziny sztuki, jest ku temu bardzo dobrą okazją.

Owo przekonanie, od którego rozpocząłem poprzedni akapit, znalazło pełne potwierdzenie. Wybrałem się na Fredrę i Fredrę otrzymałem. Co jednak nie znaczy, że do spektaklu nie mam żadnych zastrzeżeń. Zwłaszcza do strony aktorskiej. Owszem, Alicja Jachiewicz (Pani Dobrójska) i Stefan Szmidt (Radost) prowadzą swoje postacie stylowo, bardzo konsekwentnie i z dużym wyczuciem. Nie starają się „przykryć” ról młodszych koleżanek i kolegów, z czym – biorąc pod uwagę ich ogromne doświadczenie sceniczne – nie mieliby przecież żadnych problemów. Ale to byłoby wbrew Fredrze. Wątpliwości natomiast mogą budzić role Damiana Kreta (Gustaw) i Zbigniewa Dziducha (Albin). Pierwszy z nich niepotrzebnie chyba nadużywa chwytów rodem z filmowej burleski, bo tylko częściowo uzasadnia to trzpiotowatość granej przezeń postaci. Drugi zaś sprawia wrażenie, że bliżej mu do ataku apopleksji, niźli uschnięcia z miłości, a o Albinie można powiedzieć wiele, ale na pewno nie to, że jest typem choleryka. Za to role dziewcząt to cudo. Magdalena Maścianica (Aniela) i Natalia Matuszek (Klara) stworzyły wręcz okazowe postacie Fredrowskich bohaterek. Obie piękne, obdarzone naturalną siłą komiczną i potrafiące z niej korzystać, nienaganne w każdym słowie, ruchu i geście. Gdy pojawiają się na scenie naprawdę nie sposób oderwać od nich oczu. Tak znakomitą „dziewczęcą” role Fredrowską po raz ostatni widziałem w Lublinie, gdy Helenę w „Panu Jowialskim” grała Grażyna Jakubecka.

Realizacja Stefana Szmidta i Alicji Jachiewicz nie zachwyci zapewne wszystkich widzów; zwłaszcza tych, którzy w teatrze poszukują eksperymentu i rozmaitych nowinek. Uważam jednak, iż warto było ją zobaczyć, bo stosowna doza teatralnego „konserwatyzmu” może być całkiem zdrowa. A zobaczenie ról Magdaleny Maścianicy i Natalii Matuszek naprawdę wzbogaca doświadczenia teatralne.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski