Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

„Gra o tron” w Polsce, czyli co by było, gdyby J.R.R. Martin sprzedał prawa do ekranizacji Polakom

Paweł Szałankiewicz
Kadr z serialu „Gra o tron”
Kadr z serialu „Gra o tron” materiały HBO
„Gra o tron” w Polsce? Jak wyglądałby kultowy serial fantasy w polskiej wersji? Reżyser? Oczywiście Okił Khamidow. Serial będzie kręcony m.in. w Malborku, Gnieźnie oraz w Krakowie. W rolach głównych m.in. Tomasz Karolak (który ma monopol na tego typu produkcje), Borys Szyc, Piotr Adamczyk, Agnieszka Dygant, Tomasz Kot, Andrzej Grabowski oraz Bogusław Linda. Tak mogłoby to wyglądać, gdyby to właśnie Polacy zabrali się za kręcenie największego dziś telewizyjnego hitu HBO. Aha, no i prawa do ekranizacji nabyłaby telewizja Polsat. Jakim cudem? A więc było to tak…

W 2000 roku szpiedzy Zygmunta Solorza-Żaka, którego telewizja Polsat wypracowała sobie już ugruntowaną pozycję na rynku telewizyjnym, dowiedzieli się, że ruszają zdjęcia do superprodukcji fantasy na podstawie prozy Andrzeja Sapkowskiego - „Wiedźmin”. Kinowa produkcja miała potem przeobrazić się w serial, który w kilkunastu odcinkach widzowie będą mogli zobaczyć na antenie TVP. Z racji tego, że Polsat właśnie zaczynał zdobywać pole w świecie produkcji seriali, uznano, że trzeba to przebić.

Już wcześniej rozważano ekranizację książek Sapkowskiego, ale najwyraźniej ktoś już ubiegł ekipę Solorza. Trzeba było więc zrobić coś, co przebije „Wiedźmina” i będzie jeszcze bardziej wciągającą sagą. Problem jednak był jeden – finanse. Co prawda w Polsacie nie narzekano na ich brak (w końcu to były złote lata tej stacji), niemniej nie chciano wydawać więcej, niż jest to potrzebne. Należało więc znaleźć historię, która nie będzie zbyt droga przy zakupie praw do ekranizacji, ani też droga w realizacji, niemniej miało to być w klimacie fantasy.

Jeden z researcherów Polsatu znalazł rozwiązanie. W dalekiej Ameryce żył sobie pewien wciąż niedoceniany autor fantasy – George Martin (skrót R.R. jeszcze wtedy nie obowiązywał), którego „Pieśń lodu i ognia” zapoczątkowana kilka lat wcześniej nie robiła szału na rynku i gościowi zwyczajnie brakowało pieniędzy. Szybko udało się z nim skontaktować i dobić interesu. Martin zgodził się na sprzedaż praw do ekranizacji pierwszej części swojej sagi - „Gry o tron”, za 1 mln. Dopiero po podpisaniu dokumentów i wylocie z Warszawy zorientował się, że zamiast 1 mln dolarów dostał 1 mln zł, co przy ówczesnym kursie dawało mu trochę ponad 250 tys. dolarów. Martin wielokrotnie później pomstował na Polaków aż do momentu, kiedy praw do ekranizacji całej sagi nie odkupiło HBO, a co więcej, prosiło go o współpracę przy tworzeniu serialu. Od tamtej pory swojego polskiego epizodu nie wspominał tym bardziej, że w pamięci nadal miał to, co stworzyli Polacy (w duchu dziękował wszystkim bogom, w tym o Wielu Twarzach za to, że produkcja nigdy nie wyjrzała poza ten mały kraj, a internet, który jest przepastnym archiwum wszystkiego, co kompromitujące, solidarnie przemilczał ten temat).

A Polacy stworzyli coś, o co krytycy filmowi spierali się jeszcze przez wiele lat. Mianowicie co było gorsze: „Wiedźmin” czy „Gra o tron”, które, jak zgodnie zresztą uznano, pod wieloma względami były do siebie wręcz podobne. Obydwie produkcje były bardzo budżetowe, gra aktorska nawet nie pozostawiała wiele do życzenia, chyba że miało to być życzenie śmierci, a efekty specjalne lepiej wyglądały w produkcjach Eda Wooda. Ale po kolei…

Zygmunt Solorz-Żak był szczęśliwy, że udało mu się tak tanio odkupić prawa do ekranizacji pierwszej części „Pieśni lodu i ognia”. Co prawda nie zabezpieczono się na ewentualny sukces ekranizacji i nie zaklepano sobie praw do kolejnych tomów, ale zawsze można było resztę wymyślić sobie samemu i rozwinąć świat Westeros w dowolnym kierunku. Co ważniejsze, elementy pasujące do konwencji fantasy zaczęły się rozwijać dopiero w późniejszych tomach, choć to też Solorza nie przerażało – było ich jak na lekarstwo. Więc w tej kwestii można było trochę zaoszczędzić, ale tylko trochę. Reszta była już tylko kwestią kreatywnego podejścia do realizacji serialu.

Jak wspomniano wcześniej, produkcja była budżetowa. Uznano, że nie warto aż tak ryzykować i wydawać kilkudziesięciu milionów złotych na coś, co może przecież się nie przyjąć, choć wyjątkowo nie chciano oszczędzać na aktorach. Główne role mieli dostać najpopularniejsi wtedy polscy aktorzy.

Problem w tym, że nikt wcześniej nawet nie sprawdził, jak wielu aktorów musiałoby to być. Przed zakupem praw nie zadawano sobie sprawy z tego, jak wielu bohaterów wykreował George Martin. Stąd też, by nie zbankrutować już w przedbiegach, obok takich aktorów, jak Borys Szyc, Piotr Adamczyk, Agnieszka Dygant, Tomasz Kot, Andrzej Grabowski oraz Bogusław Linda, zatrudniono ówczesne gwiazdy Polsatu – Krzysztofa Ibisza, Zygmunta Chajzera, Włodzimierza i Macieja Zientarskiego, Macieja Rocka, Jacka Cygana, Wojciecha Malajkata czy Piotra Gąsowskiego. Z czasem rozważano dołączenie do ekipy aktorskiej wschodzącą gwiazdę Idola – Kubę Wojewódzkiego w roli Tyriona Lannistera ze względu na naturalnie cięty język, ale problemem był wzrost showmana. Uznano natomiast, że idealną osobą do odgrywania roli Ceresei będzie Dorota Rabaczewska, znana później jako Doda. Reżyserem całości zdecydowano się natomiast wybrać święcącego sukcesy w Polsacie, a który zadebiutował serialem „Świat według Kiepskich”, a z czasem miał jeszcze bardziej zasłynąć z takich dzieł, jak „Pierwsza miłość”, „Dlaczego ja?”, „Trudne sprawy” czy „Pamiętników z wakacji”.

Już po premierze pierwszych odcinków recenzenci byli zgodni co do jednego – dobór aktorów być może i częściowo był dobry, ale role, które im przypisano, już nie, choć z pewnymi wyjątkami. Według recenzentów bardzo dobrze w roli Roberta Baratheona sprawdził się Andrzej Grabowski. „Był jurny niczym Ferdek Kiepski, ale pił z taką samą pasją wina, jak i Mocne Fulle. Momentami trudno było odróżnić pod wpływem którego alkoholu akurat jest” - pisano. Wspomniana Rabaczewska palsowała do Cersei zaledwie tylko urodą, bo „… aktorsko była tak samo dobra, jak jej związek z Radkiem Majdanem” - krytykowano.

Nie pozostawiono suchej nitki natomiast na Borysie Szycu, który grał brata Cersei – Jaimiego, Bogusławie Lindzie (Ned Stark), Krzysztofie Ibiszu (Petyr „Littlefinger” Baelish), Piotrze Gąsowskim (Lord Varys), Jacku Cyganie (niewymieniony w czołówce mężczyzna, któremu już w pierwszym odcinku Ned Stark ściął głowę), czy Macieju Rocku (Robb Stark). Doceniono natomiast charyzmę Zygmunta Chajzera, któremu przypisano niewdzięczną rolę Hodora, choć jego występy podsumowano krótkim, ale dźwięcznym „Zonkiem”. Jak zresztą później pisano, w niektórych rolach kot Zonk mógłby się o wiele lepiej spisać…

To nie jedyne zło, jakie podkreślali krytycy. Ci doczepili się mocno do słynnych wilkorów, które były towarzyszami dzieci Starków. Jak zauważono, w wersji książkowej były to potężne zwierzęta, wzrostem sięgające do połowy dorosłego człowieka, natomiast w serialu wykorzystano wersję zdecydowanie oszczędną. Nie wygenerowano ich komputerowo, nie wysilono się nawet na pozyskanie wytresowanych wilków. „Psy już chyba fazie castingu musiały być mocno niedożywione, co oznacza, że wzięto je prosto z ulicy. Wilkor Brana Starka przypominał krzyżówkę chihuahua z bokserem, natomiast zwierzę Jona Snowa najwyraźniej było bękartem mopsa i boston terriera. Jedynie „wilkor” Sansy Stark prezentował się jako tako, a był to zwyczajny kundel, po którego minie było widać, że na planie jest zupełnie przypadkiem, ale przynajmniej go dobrze karmili”.

Jeszcze gorzej oceniono natomiast smoki, które w jednej ze scen wykluły się z „przypominających zdecydowanie strusie jaj”. „Zdecydowanie twórcy musieli nie traktować poważnie nikogo, skoro mityczne smoki przypominały gumowe zabawki ze sklepów dla dzieci. Nawet przy produkcji „Wiedźmina” wysilono się na efekt komputerowy. Nędzny, ale to i tak było coś!”.

To jednak, czego najbardziej się czepiano, to fabuła. W pierwowzorze zawiła, pełna intryg, a przy tym bardzo wciągająca. W polskiej produkcji była, jak podkreślali recenzenci „Zawiła niczym dialogi w serialu „Klan”, wciągająca jak „Wiesio Show”, a intrygi były tak zmyślne i nieprzewidywalne, jak lista przebojów w Disco Relax” - rozpisywali się krytycy.

Zwracano również na lokacje, w których rozgrywała się akcja. Obok Malborku, Gniezna czy Krakowa, co nawet chwalono, mocno krytykowano „wiejskie pejzaże z polami kukurydzy” czy też mur, którego strzegła Nocna Straż, a którego makietę najwyraźniej postawiono na granicy Sosnowca, bo też w niektórych ujęciach w tle było widać budynki, które mogły, choć nie musiały przypominać tego miasta.

Serial, który rozplanowano na dwa sezony, zdjęto z ramówki Polsatu po zaledwie szóstym odcinku. Reżyserskie wersje tej produkcji do dziś są białymi krukami, za które kolekcjonerzy są w stanie zapłacić ogromne pieniądze. Jedna z plotek głosi nawet, że niejaki Krzysztof I., kiedy jego kariera telewizyjna ostro wyhamowała po takich programach, jak „Bar”, „Dwa światy” czy „Życiowa szansa”, rozprowadził wiele kopii tego serialu, co znacząco przyczyniło się do poprawienia jego standardu życia, a jak niektórzy twierdzą, w ramach dżentelmeńskiej umowy pozwolono mu wrócić na szklany ekran „byleby już tego cholerstwa nikomu więcej nie pokazywał”, jak cytował jeden z plotkarskich portali.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: „Gra o tron” w Polsce, czyli co by było, gdyby J.R.R. Martin sprzedał prawa do ekranizacji Polakom - Dziennik Zachodni

Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski