Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Grzegorz Religa: Nie ścigałem się z ojcem

Redakcja
Grzegorz Religa.
Grzegorz Religa. Bartłomiej Ryży/Polskapresse
Mijają 24 lata, od dnia prof. Zbigniew Religa dokonał pierwszej w Polsce, udanej transplantacji serca. Z Grzegorzem Religą, kardiochirurgiem, synem prof. Zbigniewa Religii, rozmawia Dorota Kowalska.

Dzisiaj mijają 24 lata, od dnia kiedy Pana ojciec dokonał pierwszej w Polsce, udanej transplantacji serca. Pamięta Pan ten dzień?

Nie, choć miałem wtedy 16 lat. Przez mgłę pamiętam to, co się działo później: cały ten szum medialny: wywiady, artykuły. Były opinie hurraoptymistyczne, ale były też bardzo wrogie, zarówno ze strony społeczeństwa, jaki i kolegów lekarzy. Niektórzy krytykowali ojca. Może dlatego, że ich wiedza nie obejmowała czegoś tak abstrakcyjnego wówczas jak przeszczepy, zwłaszcza serca. Część zawsze jest przeciwna wszystkiemu i wszystkim, zwłaszcza, gdy się im udaje zrobić coś wyjątkowego.

Ojciec przejmował się tą krytyką?

Każdy się przejmuje, kiedy inni ciosają mu na głowie kołki. Ale to w żaden sposób nie wpływało na to, co robił. Zdawał sobie sprawę, że idzie słuszną drogą.

Brakuje go Panu?

Brakuje.

Przecież profesora i tak nigdy nie było w domu. Pan w Warszawie, on w Zabrzu zajęty pacjentami i swoją pracą, która była dla niego pasją. Pewnie miał Pan do niego o to pretensje.
Brakowało mi go wtedy, nawet bardziej niż teraz. Był nawet taki głupi okres w moim życiu, gdy miałem do niego żal, że praca i pacjenci są dla niego tak ważni. Myślałem wtedy: ważniejsi niż my, rodzina. Potem wiele rzeczy zrozumiałem. Zresztą, całe moje dzieciństwo takie było: rodzice ciężko pracowali, a ja wracałem ze szkoły do pustego domu. Uznałem wreszcie, że tak musi być, że tak właśnie wygląda życie. Ale mieliśmy z ojcem wspólne pasje: nikt o tym nie wie, ale to ja nauczyłem go łowić ryby, a mnie dziadek, ojciec ojca.

Chodziliście też pewnie razem na mecze. Pana ojciec był zapalonym kibicem Górnika Zabrze.

Pech chciał, że kibicujemy, to znaczy kibicowaliśmy, dwóm przeciwnym drużynom: on Górnikowi Zabrze, ja Legi Warszawa, ale oglądaliśmy razem mecze. Dużo wtedy rozmawialiśmy. Brakuje mi zwłaszcza tych rozmów. Zawsze mogłem się go poradzić i jako lekarza, i jako człowieka. Był mądry. Bardzo tolerancyjny. Ani w pracy, ani w domu nie wymuszał na innych swojego zdania. Pozwalał podejmować decyzje, chociaż jeśli uważał, że robię coś nie tak, mówił: Głupio robisz. Ale pozwał mi samemu podejmować decyzje. Ewentualnie potem radził, jak wydostać się z kłopotów, w które się na własne życzenie wpakowałem.

Odradzał Panu medycynę?

Nie. Myślę, że był nawet zadowolony z tego, że idę w jego ślady. Ale moja decyzja była autonomiczna, poparta sporym doświadczeniem. Zanim dostałem się na studia, pracowałem w szpitalu jako sanitariusz, i widziałem tę pracę od najgorszej strony. Mimo to zdecydowałem, żeby zostać lekarzem.

Nie bał się Pan, że będzie cały czas porównywany do ojca.

Bałem. Ale nic na to nie poradzę. Nie zmienię nazwiska.

Sam się Pan nie porównuje do profesora? Nie próbuje z nim ścigać?

Nie. I to wynika z rozsądku. Nie mam żadnych szans. Nie tylko dlatego, że był tak wspaniały, ale dlatego, że żyjemy w innym świecie. Kardiochirurgia przeszła z etapu mistrzów, którzy umieli pewne rzeczy i uczyli innych, na etap normalnej, rutynowej pracy.

I tym samym kardiochirurgia została obdarta z mistycyzmu.

Też mi tego szkoda. Ale tak, kardiochirurgia nie jest już tak romantyczna. Stała się jedną ze specjalności w medycynie, którą można rutynowo wykonywać z całkiem dobrymi wynikami. Oczywiście, cały czas coś nowego się dzieje, trwają prace nad sztucznym sercem. Częściowo kontynuuję to, co zapoczątkował ojciec: zajmuję się kardiochirurgią, mechanicznym wspomaganiem serca, ale pracuję już na innym etapie. Mogę jedynie rozwijać to, co on rozpoczął.

Co Pana zdaniem sprawiło, że Pana ojciec, prof. Religa, doszedł tak daleko, że był tak doskonałym lekarzem i wspaniałym człowiekiem?

Trzy cechy: nieprawdopodobna wręcz pracowitość, tolerancja i szacunek dla ludzi. Nigdy nie miało znaczenia, czy rozmawia z profesorem, z salową czy prostym pacjentem. Szanował ludzi, a nie ich tytuły czy stanowiska.

To chyba jednak za mało, aby osiągnąć w życiu tak wiele. Profesor miał w sobie pasję.

Zdecydowanie miał wizję. Umiał planować i dążył do celu. Wielkie wrażenie zrobiła na nim kardiochirurgia w USA i chciał ten amerykański model przenieść do Polski. Przede wszystkim walczył z tym, że w Polsce lekarz jest prowadzony za rączkę przez ordynatora i pracuje na jego konto.

Dlatego uciekł z Warszawy do prowincjonalnego Zabrza, i właśnie tam dokonał pierwszego przeszczepu serca.

To prawda. Ale w Zabrzu ojciec dał swobodę ludziom, którzy pracowali na swój własny rachunek, a nie pod jego dyktando i na jego konto. I dzięki temu stało się to, czego chwilę wcześniej trochę żałowaliśmy: wykształcił wielu lekarzy i kardiochirurgia, razem z transplantacjami, sztucznymi komorami etc. z wiedzy tajemnej dla wtajemniczonych stała się metodą rutynowo stosowaną w Polsce w wielu ośrodkach.

Profesor mówił mi, że właśnie po to poszedł do polityki - bo w kardiologii zrobił już wszystko, co się dało. Wielu ludzi miało mu za złe, że skusił go stołek ministra zdrowia w rządzie Jarosława Kaczyńskiego.

On miał wizję, że uratuje służbę zdrowia. Nie poszedł w politykę po to, żeby występować w TV i gadać głupoty.

A Pan nie miał żalu, że ojciec znowu będzie na świeczniku? I jak ktoś rzuci w profesora błotem, to i Panu może się oberwać?

Trochę tak, na początku, bo nie rozumiałem, po co to robi. Nie ze wszystkimi wyborami ojca się zgadzałem. Ale potem zrozumiałem, jaki sobie wyznaczył kolejny cel. Nie miało dla niego żadnego znaczenia, czy będzie naprawiać tę służbę zdrowia z PiS, czy z PO. On nie był politykiem. Chciał coś zrobić dla medycyny w Polsce i w pewnym momencie życia zrozumiał, że jedyną drogą jest wejście do polityki, że nie da się tego załatwić z sali operacyjnej. Można to nazwać poświęceniem, bo myślę, że zdecydowanie wolałby jeździć na ryby, niż chodzić do Sejmu. On nie musiał robić kariery, bo zrobił ją wcześniej.

Jako genialny lekarz był pod szczególną ochroną mediów. Jako polityk stał się obiektem obstrzału. On sam opowiadał, jak wychodził z alkoholizmu.

To nie było przyjemne. Ale kiedy ojciec szedł w politykę, spodziewał się, że będą grzebać w jego życiu. Nie mogli mu wyciągnąć ani łapówek, ani załatwiania, jedynie to, więc pewnie postanowił uprzedzić fakty. Ale nie mam o tym nic do powiedzenia. Jak pracowaliśmy razem, ten problem nie istniał.

Jakie są Pana zawodowe marzenia, bo pewnie jak ojciec takie Pan ma?

Przeszczepy są najlepszą metoda leczenia skrajnej niewydolności serca, ale jest ona ograniczona do iluś tam przypadków. Jeśli uda nam się stworzyć naprawdę dobre sztuczne serce, to będziemy mieli na półce sto, tysiąc, milion serc. I tylu uratowanych ludzi. To jest mój cel.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski