Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Hades to nasze życie - Elżbieta i Lech Cwalinowie

Dorota Krupińska
Dla nich Hades to więcej niż restauracja. To zawód, pasja, sens życia. W 2006 roku dostali Nagrodę Artystyczną Miasta Lublina za upowszechnianie kultury. Z Elżbietą i Lechem Cwalinami rozmawia Dorota Krupińska

Jak się poznaliście?

Elżbieta Cwalina: Na szkolnym korytarzu. Obydwoje chodziliśmy do liceum im. S. Staszica w Lublinie. To taka szkolna miłość.

Hades, teraz przy ul. Grodzkiej, wcześniej na Peowiaków, ma już 30 lat z okładem. Jak to się zaczęło?
EC: Nikt się nie spodziewał, że nasze życie potoczy się w tym kierunku. Skończyłam romanistykę na KUL, w trudnym czasie. Pracę magisterską obroniłam 15 grudnia 1981 roku, dwa dni po wprowadzeniu stanu wojennego. Byłam tylko ja, koleżanka i komisja egzaminacyjna. Dookoła wojsko i milicja. Leszek, już mój mąż, czekał na ulicy z prezentem. To był słownik francusko-francuski, w pięknej płóciennej oprawie, kupiony w antykwariacie - albo na pocieszenie, albo z gratulacjami, jak mówił. KUL nie miał dobrych notowań u ówczesnej władzy. Kurator ostrzegał, że po takiej uczelni będę pracować gdzieś na prowincji. Ale znalazłam posadę w Szkole Podstawowej nr 28 w Lublinie. Byłam nauczycielką od wszystkiego, tylko nie od francuskiego. Języka uczyłam za to w empiku na Grażyny, przez 10 lat. Nasze życie diametralnie zmieniło się, gdy spotkaliśmy kolegę ze szkoły, Janka Orzechowskiego, który właśnie wrócił z Niemiec i zaproponował nam rozkręcenie wspólnego interesu. Pomyśleliśmy, czemu nie. I tak w 1984 roku założyliśmy w piwnicy Lubelskiego Domu Kultury przy ul. Peowiaków (wtedy Pstrowskiego) bar kategorii III. Zajmowaliśmy na początku malutkie pomieszczenie.

Jaki mieliście pomysł na ten życiowy biznes?
Lech Cwalina: Praktycznie żaden. Janek skończył prawo i szkołę filmową w Łodzi, ja miałem trochę doświadczenia w branży, bo na studiach działałem w klubie Szprycha, a potem w Arcusie. Ale nic nie wiedzieliśmy o kuchni. Improwizowaliśmy. Sprzedawaliśmy flaki po włosku, zrazy warzywne. To były czasy pustych półek w sklepach. W obiegu były kartki żywnościowe. Kiedy organizowaliśmy imprezę dla studentów, oni zbierali kartki na wołowinę z kością, żebyśmy mogli pójść do sklepu i ją kupić.

EC: Próbowałam do menu wprowadzić tarty. Nauczyłam się je przyrządzać od lektorów z Francji, którzy przebywali w Lublinie. Niestety, nie przyjęły się, popularniejsza była pizza. Ale nie chcieliśmy opierać się wyłącznie na gastronomii. W tym czasie powstał w Lublinie ośrodek Alliance Francaise. Wspólnie zaczęliśmy organizować w Hadesie koncerty muzyki francuskiej.

LC: Niestety, było nam dość ciasno. Dopiero w 1989 przejęliśmy wszystkie piwnice od Lubelskiego Domu Kultury i rozwinęliśmy skrzydła. Założyliśmy Disco Bar Hades, potem Restaurację - Klub Towarzyski Hades i urządziliśmy Kawiarnię Artystyczną. Dołączył do nas nowy współwłaściciel, Włodek Orzechowski, brat Janka. Wziął na siebie sprawy ekonomiczne. Mieliśmy do dyspozycji siedem sal. Mogliśmy wreszcie zapraszać artystów. Był rok 1992. Na oficjalne otwarcie Kawiarni Artystycznej zaprosiliśmy Ewę Bem.

EC: Mąż bardzo lubi Krystynę Prońko, więc i ją zaprosiliśmy. Po występie wręczył jej naręcza bzu, a w zasadzie to wyciął dla niej kilka krzaków z ul. Sikorskiego. I tak to się zaczęło. Potem zrodziły się kolejne pomysły. Zamieniliśmy hadesowe korytarze w galerię sztuki. Pierwszy wernisaż to była wystawa fotografii Leszka Mądzika. U nas też odbył się I Wschodni Salon Sztuki.

Słyszałam o festiwalu śledzi...
EC: To było wydarzenie artystyczno-kulinarne. Śledzie były na półmiskach, w piosenkach, wierszach, na obrazach. W 2010 r. zrobiliśmy wielką wystawę śledziowych obrazów w Ośrodku Brama Grodzka-Teatr NN. Malowali je dla nas m.in.: Andrzej Antoni Widelski, Piotr Łucjan, Marek Andała, cała plejada lubelskich artystów.

Lata 90. to jazz w Hadesie. I takie nazwiska jak Namysłowski, Urbaniak, Stańko.

LC: Pomyśleliśmy, dlaczego by nie zaprosić do Lublina muzyków jazzowych. Dodam, że jazzmani wtedy jeszcze nie wymagali dużych honorariów. Mogliśmy sobie na to pozwolić. Tak powstał Hades Jazz Festiwal. Było w sumie 17 edycji. Dużo serca wkładaliśmy w ich przygotowanie.

Z Hadesem splata się historia Lubelskiej Federacji Bardów.
EC: Federacja powstała w klubie Kotłownia, ale przenieśli się do nas. Pierwszy koncert w Kawiarni Artystycznej odbył się w 1999 r. Spędziliśmy 10 lat w podziemiach Hadesu razem z bardami: Jankiem Kondrakiem, Marcinem Różyckim, Piotrem Selimem, Pawłem Odorowiczem i resztą tej znakomitej konstelacji. Publiczność ich uwielbiała. My też. To była ważna dekada w naszym życiu.

Bywanie w Hadesie było wtedy bardzo modne. Wydawaliście słynne karty członkowskie. Ile osób je otrzymało?
LC: Około 5 tysięcy. Na początku znajomi: artyści, dziennikarze, adwokaci, lekarze. Pomysł zrodził się jeszcze w barze kawowym, gdy jeden z gości stale się awanturował. Ustaliliśmy, że takie osoby nie powinny być wpuszczane. On z kolei przyniósł informacje z Wydziału Handlu, że nie mamy prawa go nie wpuszczać.

Jako pierwsza knajpa w Lublinie mieliśmy stół bilardowy. Było wtedy w mieście tylko dwóch ludzi, którzy umieli grać w bilard: pewien znany playboy i jego kolega biznesmen. To był używany stół, kupiony z ogłoszenia, od komendy policji w Lublinie. Dorobiliśmy nową płytę kamienną, z idealną płaszczyzną, równą co do 0,001 milimetra.

Hades w klasztornych piwnicach istnieje do 2010 r. Z powodu remontu Centrum Kultury musieliście wyprowadzić się na Grodzką.

Nie brakuje Wam tamtego miejsca?
EC: Brakuje tamtej przestrzeni. Na Grodzkiej nie mogę organizować dużych koncertów i wernisaży. Jest ciasno. Piwnice miały niepowtarzalny urok, ale miejsce, w którym jesteśmy teraz, także ma klimat, dobrą energię i piękną historię, związaną z pierwszą „Szeroką 28”, założoną przez Piotra Pleskaczyńskiego. Restauracja ma dobrą lokalizację. Mieści się przy ulicy, która tętni życiem. Wciąż organizujemy koncerty i spotkania, jak „Salon ludzi ciekawych”, prowadzony przez Grzegorza Józefczuka. Kontynuujemy tradycje Hadesu i Szerokiej 28, bo jesteśmy stąd, z Lublina i sprawy tego miasta są nam bliskie. Dlatego jest nam po drodze z Ośrodkiem Brama Grodzka-Teatr NN, sąsiadem z tej samej kamienicy.

Policzyliście wszystkie koncerty i wydarzenia kulturalne?
EC: Myślę, że odbyło się w Hadesie kilka tysięcy różnego typu wydarzeń. Byli u nas Nigel Kennedy i Cesaria Evora. Czterokrotnie gościliśmy Richarda Galliano, jednego z najlepszych akordeonistów świata. Występował Borys Somerschaf. Przy okazji organizacji koncertów Borysa poznałam Krzysia Bielewicza, zwanego Łysolem (jest właścicielem zakładu fryzjerskiego o tej nazwie, na miasteczku uniwersyteckim) i śpiewa w chórze Kairos. Wspólnie zorganizowaliśmy kilka naprawdę dużych wydarzeń muzycznych. Zapraszaliśmy artystów, których sami lubimy słuchać.

LC: Był też u nas Adam Makowicz, ale nie chciał zagrać na naszym pianinie, bo było tak rozklekotane. To nas skłoniło do kupienia nowego, yamahy. Należy wspomnieć jeszcze o wigiliach, które organizowaliśmy w Hadesie. Piękne spotkania. Robiliśmy je dla przyjaciół, artystów.

Gwiazdy bywają kapryśne. Jakieś anegdoty?
EC: Nigel Kennedy zażyczył sobie, żeby wyjechać po niego mercedesem klasy S. Wynajęłam więc odpowiedni samochód. Niestety, Nigel nie uprzedził mnie, że przyjedzie z dwoma olbrzymimi psami. Bałam się, że zniszczą wnętrze mercedesa, a ja nie wypłacę się firmie wypożyczającej. Z kolei Cesaria Evora paliła strasznie dużo papierosów. W hotelu Lublinianka, w którym mieszkała, wyłączono więc czujki przeciwpożarowe. Lubiła siedzieć w ogródku przy hotelu. Paliła i obserwowała to, co się dzieje wokół niej. Poprosiła, żebym ją zabrała na targ. Pojechałyśmy na Bronowice. Szukała tam ubrań dla siebie. Wywołała niemałą sensację, bo akurat w tamtym miejscu stał billboard, który reklamował jej koncert. Oczywiście wokół niej zbiegł się tłum.

Hades to nie tylko sztuka, ale i znakomita kuchnia.
EC: Sami lubimy dobrze zjeść. Szukamy przepisów w starych książkach kucharskich. Przywiązujemy wagę nie tylko do smaku, danie ma być pięknie podane. Wygraliśmy wiele konkursów na Europejskich Festiwalach Smaków, organizowanych w Lublinie, szczególną satysfakcję miałam z pierwszego miejsca w konkurencji „Prowansja nad Bugiem”.

LC: Częstym gościem był u nas Kazimierz Grześkowiak, znakomity artysta i równie świetny kucharz. Golonka a la Grześkowiak wciąż jest w naszym menu. A na YouTube można zobaczyć filmik, jak Kazio tę golonkę przygotowuje w hadesowej kuchni, w niebieskim emaliowanym garnku.

Tatar też wszedł do menu. Odbyło się nawet misterium tatara.
EC: Tak, tatar występuje w wielu wersjach. To już prawdziwe wariacje, włącznie z tatarem argentyńskim, choć przyznam, że nie wiem, czy w Argentynie jada się tatara.

Poza Pani słynnym chrzanem z miodem, a Pana pigwówką, serwujecie jeszcze inne dania „autorskie”?
EC: Mąż wymyślił pyszne pomidorki zielone w zalewie korzennej i wędzony biały ser. Ja od 15 lat piekę ciasteczka słone, tzw. wernisażowe, które podaję gościom przybyłym na wystawę. To już tradycja.

Ciasteczko sprzyja kontemplacji sztuki?
EC: Sądzę, że tak. Na wystawie czy po koncercie ludzie chcą jeszcze przez chwilę zatrzymać w sobie wrażenia, posiedzieć, podyskutować. Stąd to symboliczne ciasteczko. Po koncertach zapraszamy na tematyczne kolacje. Po występie flamenco są dania kuchni hiszpańskiej, po koncercie romansów rosyjskich - kuchni rosyjskiej. Ale najbardziej inspiruje mnie kuchnia francuska, jest doskonała.

Często jeździcie do Francji?
EC: Ale nie tak często, jak byśmy chcieli. Wszystko nas tam zachwyca: kultura, malarstwo, literatura. Zachwycam się widokami, urzekają mnie kolory. Podpatruję wnętrza restauracji. Odwiedzam pchle targi. Miałam przyjemność poznania Juliette Greco.

LC: Lubimy jeździć nad ocean, w okolice Bordeaux, blisko Hiszpanii. 100 km pięknych, piaszczystych i pustych plaż. Bajeczne miejsce.

Wszędzie razem, w pracy, w domu, w podróży. Jak to wytrzymujecie?
EC: Nie jest łatwo. Spieramy się i wspieramy, kłócimy, ale najczęściej osiągamy kompromis. Hades to nasze życie. Tu nawiązaliśmy wiele przyjaźni, które trwają do dziś.

LC: Życie restauratora w ogóle nie jest proste! Zmienia się moda i podejście do jedzenia. Kiedyś na stu klientów dwóch było wegetarianami, dziś na dziesięć dwie osoby są weganami, trzy wegetarianami, inni są uczuleni na gluten lub laktozę albo proszą o koszerne dania.

Nie myśleliście o wydaniu książki. Hades to już kawał historii.
LC: Myśleliśmy o tym, ale to dość kosztowne przedsięwzięcie. Szukamy funduszy. No i autor musi mieć lekkie i dobre pióro, żeby nie zanudzić czytelnika. Na temat Hadesu powstały już trzy prace magisterskie. Nie licząc gazetki Hadesowej, którą przez lata wydawaliśmy.

EC: Z tym miejscem związało się wielu artystów, którzy gdzieś w świecie mówią, że grali lub jedli w Hadesie. To miłe. Przed laty gościliśmy Lecha Wałęsę, wpisał się do księgi gości. Potem ten jego autograf fotografowali sobie na pamiątkę różni ludzie, na przykład profesor z Japonii, która prowadziła w Lublinie warsztaty z kaligrafii.

Rodzinne miasto Was docenia?
LC: Otrzymaliśmy Nagrodę Artystyczną Miasta i nagrodę Angelusa. We dwoje mamy trzy medale od trzech prezydentów Lublina: Bobrzyka, Pruszkowskiego i Żuka.

Rozmawiała Dorota Krupińska

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski