Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Historia kuców felińskich: Przepis na konia, czyli naukowcy plus królik

Sławomir Skomra
Historia kuców felińskich momentami przypomina film science fiction. Nadal robi wrażenie, mimo że od tych wydarzeń minęło kilkadziesiąt lat. Profesor Ewald Sasimowski postanowił spełnić marzenia tysięcy ludzi żyjących w Polsce Ludowej, a pomógł mu w tym niepozorny królik, który przyjechał z Anglii.

Brzmi to wszystko fantastycznie i bardzo ładna to legenda. Zwłaszcza ta część o króliku - mówię o narodzinach kuców felińskich do profesora Uniwersytetu Przyrodniczego w Lublinie Ryszarda Kolstrunga. - To nie jest legenda. To prawda. Choć cała historia jest o wiele bardziej skomplikowana - odpowiada tajemniczo naukowiec.

Edward Gierek a koń ludowy

Tę opowieść trzeba zacząć w Polsce od lat 70. ubiegłego wieku. Władzę przejął Edward Gierek i jako I sekretarz PZPR na początku swoich rządów lekko uchylił żelazną kurtynę. Gierek na pewno nigdy się nie domyślał tego, że jego polityka wywarła wpływ na polską hodowlę koni.

Uchylona kurtyna wpuściła do naszego kraju lekki powiew Zachodu. Polacy zapragnęli żyć choć trochę tak, jak widzieli to na amerykańskich filmach. A tam jeździło się konno. Co więcej, robili to nie tylko dorośli, ale też dzieci.

Tymczasem z jazdą konną w PRL był problem. Posiadanie konia wierzchowego też nie było proste. Istniały oczywiście hodowle, stadniny i stajnie, ale rękę na nich trzymało państwo. A temu zależało raczej na koniach szlachetnych, jak araby, a nie na powszechnym uprawianiu sportu.

Niemal zupełnie bez szans byli rodzice, którzy zapragnęli posłać dzieci na lekcje jazdy konnej i zawody sportowe - tak, jak widzieli to w kinie. Tych przeszkód państwo nie robiło, po prostu w Polsce nie było koni, na których dzieci mogłyby skakać przez przeszkody. Przecież trzeba do tego zwierząt odpowiednich rozmiarów i o odpowiednim temperamencie.

Koni nie było. Ale był prof. Ewald Sasimowski z ówczesnej Akademii Rolniczej w Lublinie.

Dwóch naukowców

Zaznaczmy jeszcze jedną rzecz bardzo wyraźnie. Kuc to nie to samo co kucyk. Kuc to koń, tyle że mierzący w kłębie maksymalnie 148 cm. Takie rozróżnienie wprowadzono w jeździectwie sportowym, a następnie przejęli je hodowcy koni.

Prof. Ewald Sasimowski wraz ze swoimi współpracownikami z zakładu hodowli koni AR dostrzegł, że w narodzie jest chęć nauczenia dzieci jeździectwa. Widział też, że nie ma u nas odpowiednich koni. Co innego na Zachodzie, gdzie dzieci i młodzież mogły brać udział w zawodach na np. kucach walijskich.

- Dlatego prof. Sasimowski rozpoczął pracę nad wyhodowaniem rodzimej rasy koni odpowiednich dla dzieci i młodzieży - mówi prof. Ryszard Kolstrung, jeden z uczniów prof. Sasimowskiego.

Krzyżowanie ze sobą koni to nie jest żmudne siedzenie przy mikroskopie operując probówkami. Kojarzy się ze sobą odpowiednie egzemplarze zwierząt, które miały pożądane cechy. Tą właśnie metodą prof. Sasimowski tak starał się dobierać klacze i ogiery, żeby ich potomstwo - będące mieszanką genów - spełniło oczekiwania.

- Próbował z kucem szetlandzkim, konikiem polskim czy konikiem biłgorajskim. Ten ostatni to spuścizna po hodowli hetmana Jana Zamoyskiego. Pochodziły z zoo w Zamościu - opowiada prof. Kolstrung.

Efekty jednak nie były zadowalające. - Ale profesor się nie poddał. Miał jeszcze jednego asa w rękawie, a lekko uniesiona żelazna kurtyna pozwoliła mu go użyć - wspomina prof. Kolstrung.

Tym asem był prof. Władysław Bielański z ówczesnej Akademii Rolniczej w Krakowie. Miał on kontakty z naukowcami w Cambridge. A tam z kolei były kuce walijskie.

I w tym momencie tej historii pojawia się właśnie królik.

Szarak i Sopelek

- Angielscy naukowcy wypłukali z klaczy kuca walijskiego zarodki i umieścili je w samicy królika. Tak zarodki zostały przetransportowane do Krakowa - opowiada prof. Kolstrung. - Dziś zrobilibyśmy to zupełnie inaczej. Użylibyśmy inkubatora zapewniającego stałą temperaturę, w którym byłyby schłodzone zarodki. Jednak w tamtych czasach za inkubator do transportu musiał posłużyć nam królik. Nikt wówczas nie słyszał o takich cudach techniki, jakimi dysponujemy dzisiaj - mówi prof. Kolstrung.

W Krakowie zarodki zostały przeniesione do klaczy i po krótkim czasie na świat przyszły dwa ogiery walijskie.

To wszystko mogłoby wskazywać, że naukowcy chyba nie mają poczucia humoru. Jednak akurat ci mieli i to spore. Ogierki otrzymały imiona: Szarak i Sopelek.

Pochodzenia imienia pierwszego konia można się domyślać - od królika. Ale imię Sopelek? To nawiązanie do klaczy, która urodziła źrebięta. Była ona pierwszym w Polsce koniem... urodzonym z mrożonego nasienia.

Randka w sianie

Szarak i Sopelek przyjechały do Lublina i po pokryciu swoich wybranek stały się założycielami rasy kuców felińskich. Sukces przyszedł dosyć szybko, bo już w połowie lat 80. XX wieku naukowcy z Lublina mogli powiedzieć, że osiągnęli sukces.

- Mieliśmy taki pomysł, żeby na cześć profesora nazwać te konie „sasinkami”, ale przyjęło się, że nowe rasy nazywa się od miejsc, w których powstały. Skoro te konie wyhodowaliśmy na Felinie, to kuce też są felińskie - wspomina prof. Kolstrung i charakteryzuje tę rasę: - Mają 125 - 132 cm wzrostu w kłębie, choć dopuszczalne są nawet spore odstępstwa. Nigdy jednak kuc feliński nie był wyższy niż 140 cm. Budową mają przypominać konia rasy szlachetnej. Mają być miniaturą konia wierzchowego. Muszą być wytrzymałe, zdają egzamin nawet w zaprzęgu. Mają być silne, odważne, ale jednocześnie nieagresywne i dające sobą kierować. Ich żywy temperament nie może górować nad zrównoważonym charakterem. Przecież ta rasa powstała z myślą o nauce jazdy dzieci i jako konie rekreacyjne. Dopuszczalne są różne umaszczenia, nawet bardzo rzadkie, jak maść srokata czy tarantowata.

Dziesięć lat temu prof. Kolstrung szacował populację kuców felińskich na około 800 sztuk w Polsce. To jednak tylko konie oficjalnie zgłoszone. Dziś jest ich też około 800. Tylko na Felinie w gospodarstwie pomocniczym Uniwersytetu Przyrodniczego jest stado liczące ponad 20 sztuk.

Na świat przychodzą nowe kuce i nie zawsze z rodziców będących takimi końmi. Naukowcy kojarzą ze sobą różne konie, żeby źrebię jak najbardziej odpowiadało wzorcowi. Jeśli klacz ma za dużo cech koni prymitywnych, to „zestawia” się ją z ogierem krwi szlachetnej. Innym razem trzeba zastosować odwrotny zabieg. I nie zawsze jest to prosta operacja.

- Różnice wysokości między końmi sięgają czasami nawet 40 centymetrów - mówi prof. Kolstrung.

To oznacza, że zwierzętom trzeba trochę ułatwić spółkowanie. Jeśli ogier jest za wysoki, to umieszcza się go w wykopanym dołku, żeby mógł dosięgnąć klaczy. Innym razem ogiera trzeba wprowadzić na podest.

Idealne dla dzieci

Kuce felińskie dzięki swoim rozmiarom i charakterowi znakomicie sprawdzają się w agroturystyce. Można nie tylko na nich jeździć, ale ciągną też niewielkie powozy.

Te konie nadają się także do prowadzenia zajęć z hipoterapii.

Pensjonat El-Tan w Laskach prowadzi zajęcia z hipoterapii właśnie na kucach felińskich.

- Raptem mam dwie klacze, ale mogę spokojnie powiedzieć, że kuce felińskie w hipoterapii sprawdzają się bardzo dobrze. Są spokojne, zrównoważone. Są zupełnie inne niż dajmy na to hucuły, które jednak są końmi z charakterem i potrafią coś zbroić - mówi Katarzyna Lorenz, hipoterapeutka z pensjonatu El-Tan.

Kuce wyhodowane w Lublinie mają jeszcze jedną zaletę. Nie są trudne w utrzymaniu.

- Pod tym względem bardziej górują w nich geny ras prymitywnych niż szlachetnych. Nie są bardzo wymagające. Moje klacze przebywają na dworze, stoją na sianie i trawie - opowiada Lorenz.

Walka z Zachodem po raz drugi

W najlepszych czasach, czyli jakieś 15 lat temu , w gospodarstwie UP na świat przychodziło kilkanaście kuców felińskich rocznie. Teraz jest to kilka sztuk.

Decyduje o tym zapotrzebowanie rynku. Obecnie kuce z Felina straciły na popularności wśród młodych sportowców. Rodzice inwestujący w sukcesy swoich dzieci wybierają konie z Zachodu. Dzieje się tak, bo tam kuce sportowe są ciągle doskonalone. Między sobą tak się dobiera konie, żeby źrebię było jak najlepiej przystosowane np. do skoków przez przeszkody. Z kucami felińskimi tak się nie robi i przegrywają konkurencję na jeździeckim rynku.

Jednak wkrótce kuce felińskie będą miały okazję udowodnić swoją wartość. 8 maja w Bychawie odbędzie się ogólnopolski czempionat kuców.

- Będą startowały też kuce felińskie i liczę, że w kilku konkurencjach wygrają z zachodnimi końmi - mówi prof. Kolstrung.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski