Rozpoczął się w środę, zakończy się 22 maja i w opinii sporej rzeszy krytyków jest imponującym żywotnością dowodem, że przynajmniej pod względem jakości sztuki filmowej Europa bije na głowę Amerykę. Tę rywalizację dwóch filmowych światów widać zresztą na tegorocznym Cannes na każdym kroku. Co tylko potwierdza tezę, że w coraz bardziej globalnym świecie obu kinematografiom wciąż daleko do unifikacji.
CZYTAJ TEŻ: De Niro szefem jury festiwalu w Cannes
Festiwalowych gości wita co prawda wysmakowany plakat, z którego uśmiecha się tajemniczo Faye Dunaway, symbol amerykańskiego kina (zdjęcie Dunaway wykonał w 1970 r. Jerry Schatzberg, notabene zdobywca canneńskiej Złotej Palmy za film "Strach na wróble"), a z kolei jury przewodzi uosabiający blichtr Hollywoodu Robert De Niro. Ale to właśnie De Niro na poprzedzającej festiwal konferencji prasowej oświadczył kurtuazyjnie, że "takich filmów jak w Cannes raczej nie miałaby okazji obejrzeć za oceanem". Żeby było pikantniej, jego słowom towarzyszył wieszany właśnie wypasiony baner Renault, jednego z głównych partnerów filmowej fety. A także - dodajmy - tej firmy, która stawia sobie za cel popieranie francuskiego kina (tylko w 2010 r. samochody motoryzacyjnego weterana pojawiły się w 150 filmach wyprodukowanych w Europie i - co ciekawe - w żadnym nakręconym w Ameryce).
Idźmy dalej: proporcje co do miejsca pochodzenia na liście 20 konkursowych filmów też wypadają na korzyść Starego Świata. To zresztą tendencja, która trwa od lat. Powody niechęci jankesów do pokazywania swoich filmów w Europie próbował wyjaśnić w 2004 r. Michael Moore, kiedy to zapisał się w annałach kina jako ostatni Amerykanin triumfujący na Lazurowym Wybrzeżu (uznanie jury zyskał wówczas jego kontrowersyjny, dokumentalny atak na politykę George'a W. Busha zatytułowany "Fahrenheit 9/11"). - Europejskie kino jest intelektualne, czego nie można powiedzieć o amerykańskim. To dwa różne światy i nie znam żadnego Amerykanina, który zdążyłby przeczytać napisy na filmie sprowadzonym spoza Stanów - mówił w wywiadzie dla "New Yorkera", za co zresztą spotkał go ostracyzm ze strony filmowego lobby.
Polska reprezentowana jest w Cannes fabułą Urszuli Antoniak, rolą Jerzego Stuhra u boku filmowego papieża i szpanerskimi kozakami Milli Jovovich
Pełną świadomość tej odwiecznej wojenki miał zapewne Woody Allen, którego "Midnight in Paris" otworzył w tym roku konkursowe pokazy. Może dlatego reżyser zdobył się na uprzejmy gest i - mając świadomość swej roli dyplomaty - zaangażował do jednej z ról Carlę Bruni, żonę prezydenta Francji. Pokaz zgrabnej komedyjki, której akcja kręci się wokół perypetii rodziny wyjeżdżającej do Paryża w interesach, został ciepło przyjęty przez festiwalową publikę. A każde pojawienie się pięknej prezydentowej na ekranie wywoływało aprobujące pomruki. Allen zgrabnie wykonał miły gest w stronę gospodarzy festiwalu, ale na laury raczej nie ma co liczyć, co tylko potwierdza coraz słabszą formę nowojorskiego maga filmu.
O Złotą Palmę powalczą bowiem jego konkurenci. Stawce - w zgodnej opinii speców od zakulisowych spekulacji - przewodzi Duńczyk Lars von Trier, który do Cannes przywiózł w tym roku "Melancholię" z prawdziwie gwiazdorską obsadą. W filmie grają m.in. Kirsten Dunst, Charlotte Gainsbourg, John Hurt i Kiefer Sutherland, a rzecz opowiada o końcu świata czekającym nas za sprawą ogromnej planety, która po milionach lat uśpienia nagle wychynęła zza Słońca i pędzi w kierunku Ziemi. Zagrożona jest ludzkość, a przede wszystkim goście ekskluzywnego przyjęcia weselnego w wielkiej posiadłości współczesnych burżujów.
(...)
Lucjan Strzyga
Więcej przeczytasz w weekendowym wydaniu dziennika "Polska" lub w serwisie prasa24.pl
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na Twitterze!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?