Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Igor Tuleya. Sędzia, który skazał "doktora G.", a oskarżył służby IV RP

Michał Wróblewski
Wojciech Barczyński/Polskapresse
Skazał dr. G. Potem na ławie oskarżonych posadził Centralne Biuro Antykorupcyjne, dziecko PiS. Później media i politycy wydali za niego wyrok na IV RP. A na końcu o nim zapomniano- o sędzim Igorze Tulei pisze Michał Wróblewski.

Igor Tuleya. Sędzia, który wyjawił prawdziwe oblicze CBA i działań prokuratury. Głos trzeciej władzy". Brzmi jak zdanie wyjęte wprost z wyborczej ulotki jakiegoś polityka, który chce uwodzić prawniczą przeszłością i kompetencjami. Ale to nie to. To opis strony na Facebooku - obecnie jednej z trzech - poświęconej sędziemu Tulei, prowadzonej - jak łatwo można wywnioskować - przez jego fanów. Kliknięć "lubię to": łącznie prawie cztery tysiące.

To jedyny sędzia w Polsce, który doczekał się internetowego fanklubu. Wcześniej podobnych stron było osiem. Głosy poparcia, wyrazy uwielbienia. Sława. Popularnością w mediach społecznościowych o podobnej skali pochwalić się może jedynie Anna Maria Wesołowska, sędzina znana głównie dzięki telewizyjnemu programowi, którego jest gwiazdą. Ale to inna kategoria. Sędzia Tuleya gwiazdą nie jest. Sędzia Tuleya gwiazdą był. Dla jednych swego czasu najjaśniejszą wśród sędziowskich elit, dla innych - spadającą. Dziś w mediach go nie ma. Jeszcze niecały rok temu z nich nie wychodził.

"Fakty po Faktach", pusta sala sądowa, kamera, światło i on. W todze, w dzień, w którym nikt w sądzie nie pracuje. Profesjonalna sesja w "Gazecie Wyborczej"? Nie ma problemu: złoty łańcuch z orzełkiem na piersi, powaga, demonstracja siły trzeciej władzy. Wywiad i okładka. Teraz mało kto o nim pamięta. Tak jakby zgasł. A przecież to on - dokładnie 10 miesięcy temu - wydał wyrok państwu rządzonemu przez braci Kaczyńskich.

Prawo i sprawiedliwość

Początek roku był jego. 4 stycznia, piątek. Nieznany wcześniej szerszej publiczności sędzia podrzuca bombę mediom, które pod koniec tygodnia zwykle nie mają za bardzo o czym pisać: politycy pakują bagaże, wracają do domów. Tego dnia Igor Tuleya, rzecznik Sądu Okręgowego w Warszawie, trafia na języki. Rozdzwaniają się telefony, w telewizjach informacyjnych czerwone paski zmieniają się z żółtymi. Niepozorny na pierwszy rzut oka młody prawnik w stylowych okularach trafia na telewizyjne ekrany i ogłasza wyrok w jednej z najgłośniejszych spraw ostatnich lat: oskarżony o korupcję legendarny już doktor G., przez wielu uważany za uosobienie działań służb w tzw. IV RP, zostaje skazany. Rok więzienia w zawieszeniu, ponad 70 tysięcy złotych grzywny. Kajdanki i czarny pasek na twarzy. Zwycięża prawo i sprawiedliwość.

W tym momencie powinna zapaść kurtyna. Nie zapada. Rozpoczyna się show. Woda na młyn wszystkich tych, dla których IV RP była recydywą najgorszych czasów. Takich, które łatwo zdefiniować w myślach, trudniej wyrazić słowem. Bo przesada, bo przecież demokracja, bo prawica zakrzyczy i sprowadzi do absurdu. Słowo "stalinizm", wyłączając najzagorzalszych przeciwników rządów lat 2005-2007, z trudem przechodzi komukolwiek przez gardło. Dzięki sędziemu Tulei wybite jest w niemal każdym nagłówku. Nie ma już tabu. O wyroku, jaki zapadł w sprawie G., mało kto już pamięta. Nie ma powodu. Właśnie został wydany wyrok na IV Rzeczpospolitą. "Sąd nad IV RP", jak pisały media. Wyrok wydany państwu, w którym służby działały jak za Stalina.

Oto wzorzec

"Przesłuchiwania nocne budzą jednoznaczne skojarzenia nawet nie z latami osiemdziesiątymi, ale z przesłuchaniami z lat czterdziestych i z początku lat pięćdziesiątych, w czasach największego stalinizmu" - orzeka sędzia Tuleya w mowie uzasadniającej wyrok dla skazanego za korupcję kardiochirurga. Sprawa ta miała być dowodem na skuteczność działania służb specjalnych za czasów rządów PiS. Okazała się puszką Pandory. Gwoździem do politycznej trumny, jakby powiedział jeden z tych, którzy IV RP wówczas współtworzyli. Którzy byli jej symbolem, czarnym snem elit.

Tuleya w mowie końcowej wskazywał na metody, jakimi kierowane przez Mariusza Kamińskiego, dziś posła PiS i szefa struktur tej partii w Warszawie, Centralne Biuro Antykorupcyjne posługiwało się, by wydobyć od świadków zeznania. Określił je - co w świetle słów wypowiedzianych później brzmi jak eufemizm - jako "niestandardowe". Wymienił m.in. przesłuchania, które miały trwać od wczesnych godzin wieczornych aż do świtu dnia następnego. Wielogodzinne, męczące, prowadzone jedno po drugim.

Słynny film, na którym widać, jak funkcjonariusze CBA wyprowadzają doktora G. w kajdankach, określił Tuleya jako fałszywy i zmanipulowany ("z pewnością robił go kiepski reżyser"). Dla sędziego sprawa była jasna: CBA rażąco przekraczało swoje uprawnienia. Nagminnie. Podobnie jak prokuratorzy, którzy zbierali materiały mające w sposób jednoznaczny świadczyć o winie doktora G. Sędzia Tuleya złożył więc zawiadomienie. Ale niejedyne. Do prokuratury zwrócił się także w innej kwestii: składania fałszywych zeznań przez świadków w sprawie G. Tych, którzy mieli doktora korumpować ("plączą się w zeznaniach"). Ale o tym mówiło się mniej. Słowa klucze były trzy: służby, stalinizm, IV RP. To ostatnie dodały sobie media. I politycy, wśród których byli i tacy, którzy mówili o sędzi: " oto wzorzec nowoczesnego patriotyzmu".

Inni, głównie z obozu PiS, którzy zawarli pierwszy i jedyny w tej kadencji sojusz z uznanymi za zdrajców posłami Solidarnej Polski, śpiewali jednym chórem: Tuleya to polityk w przebraniu, publicysta w todze, sługus władzy, który w sposób nieuprawniony ujawnia metody działania służb specjalnych. Który nie ma mandatu do formułowania tak jednoznacznych opinii na temat CBA. Którego zamiast glorii i chwały winna czekać dyscyplinarka. Natychmiast, już. Sędzia Tuleya nadal wydaje wyroki.

Wraca pan jeszcze do tamtych wydarzeń? - pytam Igora Tuleyę. - Dziś? Rzadko. Od lipca, czyli od chwili, kiedy złożyłem pisemne uzasadnienie odnośnie do wyroku w sprawie doktora G., właściwie bardzo rzadko. Starałem się zamknąć ten etap w życiu. Teraz czekam na wyrok w sądzie odwoławczym. Ale nie śledzę jakoś szczególnie tej sprawy, robię swoje.
- A wtedy?
- Czułem się mocny. Zainteresowanie mediów, polityków, społeczeństwa, skierowane w moim kierunku, nie paraliżowało mnie, choć mogło się tak wydawać. Ale było zupełnie odwrotnie: czułem się pozytywnie nakręcony.
- Adrenalina?
- Po prostu przekonanie, że robię to, co powinienem. Choć muszę przyznać, że ta cała sytuacja, ta nagonka, którą wobec mnie nakręcano, niesłusznie, nie spływała po mnie jak woda po kaczce. Ostro wtedy schudłem.
- Dziś postąpiłby pan tak samo? Użył tych samych słów, tych samych porównań?
- Nie mam wątpliwości, że zrobiłbym tak samo. Środowisko prawnicze mocno się wtedy podzieliło, ale do dziś jestem przekonany, że to ja miałem rację. Metody urzędników CBA, które wtedy naświetliłem, wymagały napiętnowania. I jednoznacznego, prostego opisu. Tylko tak można trafić do ludzi. Nie wyszedłem poza standardowe ramy. A nagonka polityków czy części mediów wobec mnie? Panie redaktorze, punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Politycy oceniali mnie tak, jak było im wygodnie. Mieli prawo.

Sędziemu, któremu przełożeni tuż po ogłoszeniu wyroku i słynnych słowach o stalinizmie zabronili wypowiadać się na ten temat w mediach, odebrali funkcję, którą - jak twierdzi - szczerze lubił.

- Tęskni pan za tym? Rzecznik prasowy, reprezentacyjna pozycja…
- Tak. Brakuje mi tych emocji. Rozmów, kontaktów z dziennikarzami - przyznaje Tuleya.
- Dziś telefony od dziennikarzy jeszcze pan odbiera? Wywiady, komentarze?
- Interesują się mną głównie dziennikarze związani z prawicowymi mediami. Przychodzą na rozprawy, pytają wciąż o to samo.

Daj człowieka, przodek się znajdzie

"To samo" ciągnie się za sędzią - jak sam przyznaje - od czasu wyroku, jaki Tuleya wydał w sprawie Janusza Kaczmarka. Kaczmarek to były prokurator krajowy i minister spraw wewnętrznych i administracji w rządzie PiS. W 2007 r. podejrzany o przeciek w słynnej aferze gruntowej i zdradę tajemnicy państwowej. Zatrzymany w końcu przez ABW. Tuleya stwierdził wówczas: zatrzymanie było bezzasadne i nieprawidłowe. Zdaniem wielu to był moment, w którym kariera Igora Tulei wjechała na nowe tory. Nabrała przyśpieszenia. Ale sędzia zebrał rykoszetem. Zaczęto o nim mówić, pisać. W końcu i prześwietlać.

Styczeń 2013. Kilka dni po wydaniu wyroku w sprawie doktora G. na stronie internetowej tygodnika "Do Rzeczy" pojawia się tekst: "Sędzia z matką w SB orzeka w sprawach lustracyjnych". Autor: Cezary Gmyz. Ten, który dwa miesiące wcześniej rozpalił emocje tekstem o trotylu na wraku tupolewa, znów wkłada kij w mrowisko. O Igorze Tulei pisze tak: Pochodzi z rodziny resortowej. Jego matka pracowała w Milicji Obywatelskiej. Później w SB. Igor Tuleya orzeka w sprawach lustracyjnych, więc pada pytanie: czy aby na pewno zachowuje bezstronność w osądach? I kolejne: czy przeszłość rodziców wpływa na ich dzieci? Rozpętuje się burza w mediach: jedni linczują Gmyza za "grzebanie w życiorysach", drudzy zarzucają Tulei, że ma czelność moralizować o stalinizmie i zarzucać demokratycznym organom państwa totalitarne ciągotki.

Tuleya jest niewzruszony. - Ta publikacja nie była dla mnie zaskoczeniem. Nie mam z tym problemu. Przy okazji sprawy Kaczmarka już wyciekały takie informacje - mówi.
- Spojrzenia ludzi na ulicy jeszcze pan czuje?
- Już mniej. Może raz w tygodniu ktoś podejdzie, pozdrowi...
- Pogrozi?
- Już nie. O sprawie klamki zapomniałem.
Sędzia wspomina sytuację, kiedy wchodząc do mieszkania, zauważył, że ktoś wysmarował mu czymś drzwi. I dał mu sygnał: "Wiemy, gdzie mieszkasz".

Marzył o karierze piłkarskiej. Kiedyś, w dzieciństwie. Później chciał być lekarzem. Dziś ma 43 lata, choć nazywano go już Dziadem. Mawia: - Bycie prawnikiem nie jest najfajniejszą rzeczą, jaką można robić w życiu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Igor Tuleya. Sędzia, który skazał "doktora G.", a oskarżył służby IV RP - Portal i.pl

Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski