18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Julia Hartwig: Dla mnie nikt nie był obcy

Sylwia Hejno
Julia Hartwig z Adamem Wasilewskim, prezydentem Lublina.
Julia Hartwig z Adamem Wasilewskim, prezydentem Lublina. Małgorzata Genca
Z Julią Hartwig, poetką, od wczoraj Honorową Obywatelką Lublina, rozmawia Sylwia Hejno.

Pani mama była prawosławną, a babcia - katoliczką. W jaki sposób ta sytuacja Panią ukształtowała?

Zostałam wychowana w symbiozie narodów i wyznań. Nie musiałam się tego uczyć. W Polsce, niestety, nie zawsze jesteśmy otwarci na "obcych". A ja nigdy nie miałam poczucia, że ktoś jest obcy, ponieważ sama byłam prowadzona zarówno do cerkwi, jak i do kościoła. Zawsze wydawało mi się, że w tej kwestii jesteśmy wszyscy równouprawnieni wobec pana Boga. Moja mama była Rosjanką. Samo to sprawiało, że mój dom był szczególny.

W Pani wierszach mama wydaje się być zagubiona w Lublinie.

Szalenie tęskniła do rodziny. Miała chyba poczucie rosnącego wyobcowania i samotności. Do tego dochodziły różne kłopoty. Nigdy nie byliśmy mocni finansowo. Za to zawsze u nas były książki, czasopisma. Tata kochał literaturę. Gdy kładł się spać, to u węzgłowia czekał jakiś klasyk rosyjski.

Odwiedza Pani czasem stare domy na Staszica i Narutowicza?

Oczywiście. Zachodzę tam, gdy przyjeżdżam z Warszawy. Wiele wspomnień łączy mnie również ze Starym Miastem. Nigdy tam nie mieszkałam, ale bardzo często tamtędy spacerowałam. To było dla mnie miejsce niezwykle tajemnicze. Mieszkali tam przeróżni ludzie. Było mnóstwo sklepików żydowskich, pamiętam beczki ze śledziami na ganku. Urodę Lublina jeszcze mocniej uprzytomnił mi mój brat Edward. Świetnie znał zakamarki Starego Miasta, bo je fotografował. I on pokazał mi podwórza. Były przepiękne, z wewnętrznymi balkonami. To był niezwykły element lubelskiej architektury. Powiedziano mi kiedyś, że jeszcze kilka takich podwórek zostało.
Lubiła Pani zachodzić na ulicę Wieniawską?

To było bardzo częste miejsce moich odwiedzin. Był tam dom mojej przyjaciółki Anny Kamieńskiej. Jej rodzina w jakiś sposób mnie przygarnęła. Razem mieszkały trzy córki i wspaniała matka. Była opiekunem społecznym. Zawsze przychodziła do domu zmęczona, z jakąś historią, którą chciała zrzucić z serca. Miałam oczywiście dom i ojca - matka nie żyła - ale tak się złożyło, że przesiadywałam tam czasem całe dnie. Ojciec miał zakład fotograficzny w głębi hotelu Europa - wtedy nazywał się "Hotel Europejski". Niedaleko był sklep, w którym pięknie pachniało kawą.

Jak zapamiętała Pani słynną "budę" na Narutowicza - fotograficzne atelier brata Edwarda Hartwiga?

To był bardzo skromny zakład. W tej "budzie" spotykała się polska cyganeria, która poczuwała się do pewnej artystycznej wspólnoty. Było tam bardzo malowniczo, w budynku rosło drzewo.

Pani pierwszy samodzielny tom poetycki nosił tytuł "Pożegnania". Teraz ukazuje się wybór wierszy lubelskich "Powroty". Czy to koniec jakiegoś etapu?

Wszystkie ostatnie tytuły od-noszą się do mojej sytuacji we-wnętrznej. Niewątpliwie jest to jakiś powrót. Nie pierwszy - wydałam niedawno prozą książkę "Zawsze powroty". Ja w ogóle wracam. Mieszkaliśmy z mężem (Arturem Międzyrzeckim - przyp. red.) w Stanach, gdzie mogliśmy zostać i doskonale się utrzymać. Ale nie chcieliśmy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski