Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kamil Cywka, autor "Bękarta": Wychowywaliśmy się z kluczami na szyjach

Sylwia Hejno
Kamil Cywka, autor "Bękarta"
Kamil Cywka, autor "Bękarta" Sylwia Hejno
Na Bronowicach można było zyskać szacunek kumpli na dwa sposoby: albo dobrze się biłeś, albo dobrze grałeś w piłkę, ja raczej dobrze grałem w piłkę - opowiada Kamil Cywka. O dzielnicy, którą niegdyś nawet radiowozy odwiedzały z obawą, napisał książkę pt. "Bękart".

Pisze Pan, że gdyby można było zamykać ludzi za twarz, to na Bronowicach z lat 90. stałyby same pustostany.
W latach wczesnego kapitalizmu na ulicach roiło się od subkultur - punków, hiphopowców, metalowców, skinów - szczególnie oni byli widoczni i budzili grozę. Chłopaki z mojego bloku byli zresztą skinheadami i powiedzmy, że pilnowali porządku na dzielnicy. Robotnicze osiedla, takie jak Bronowice czy szczególnie Tatary, oberwały najmocniej na przemianach, poupadały zakłady, m.in. Daewoo, a młodsze pokolenia dorastały już w, nieraz skrajnej, biedzie. Wychowywaliśmy się z kluczami na szyjach. Zasady ustalała starszyzna placowa, czyli chłopaki kilka, kilkanaście lat starsi, którzy przesiadywali na ławkach. Blokowiska były szare, na każdym kroku widać było pijaków… Dzieciaki od rana do wieczora szalały na dworze, a kiedy o dwudziestej drugiej mama wołała przez balkon, z każdego kąta odpowiadało "zaraz". Tego świata, o którym opowiada moja książka, już nie ma, zamiast placów są odgrodzone placyki, zamiast skwerów - parkingi.

Wyczuwam nutkę nostalgii. Pan tęskni?
Na Bronowicach można było zyskać szacunek kumpli na dwa sposoby: albo dobrze grałeś w piłkę, albo dobrze się biłeś, ja raczej dobrze grałem w piłkę. Choć zabrzmi to dziwnie, to pomimo tego wszystkiego uważam, że miałem szczęśliwe dzieciństwo. Pamiętam na przykład stare polskie złote, które można było znaleźć w paczce chipsów, szczyt technologii, jaką był Pegasus i pomimo że przeżyłem wiele chwil trudnych, to nie mogę myśleć o tamtym okresie wyłącznie źle. To był inny, na swój sposób piękny czas, który dzieciaki przeżywały na podwórkach, a nie przed komputerami.

Koledzy i sąsiedzi nie mieli za złe wywlekania brudów?
Pierwsze reakcje na "Bękarta" były rzeczywiście mieszane, przy czym może jeden procent zainteresowanych pofatygował się, żeby przeczytać książkę. Na okładce nie ma niestety opisu, że akcja dzieje się w latach 1994-2006, jest natomiast informacja, że Mateusz Stawicki wychowuje się na jednej z najniebezpieczniejszych dzielnic Lublina. Niektórzy się poobrażali, bo przecież Bronowice są takie przyjemne i żadne sensacje się nie dzieją… Zarzucano mi, że oczerniam mieszkańców i dzielnicę, że nie doceniam pozytywów. A ja je jak najbardziej doceniam, dlatego o tej dzielnicy napisałem, z tym, że tamten okres był właśnie taki. Co ciekawe, lokalnie zostałem przyjęty raczej ciepło, miałem nawet bardzo sympatyczne spotkanie autorskie w Ochotniczym Hufcu Pracy, burza rozpętała się w internecie. Myślę, że ona minie, jak tylko ludzie przeczytają "Bękarta".

Krwawe zabójstwo w hotelu "Polonia", śmierć Zbyszka, którego zwłoki leżały spokojnie na skwerku - to część tamtej codzienności?
To autentyczne wydarzenia, podobnie jak dziewięćdziesiąt procent całej książki. Pobicia, kradzieże, rozboje i inne tego typu historie były na porządku dziennym. Ale pomimo tego, że większość sytuacji poprzenosiłem z życia w skali 1:1, to nie da się ich interpretować dosłownie, ponieważ zostaje tych dziesięć procent fikcji. Często ktoś się mnie pyta o to, którą jest postacią, mówię, że żadną, bo po prostu nie mogłem sobie pozwolić na to, żeby czyjeś życie opisać zupełnie bez ogródek. Pozmieniałem imiona, cechy bohaterów, szczegóły z ich życia, czasem zlepiłem kilka osób w jedną.

Czy uczniowie podstawówek mogą aż tak bardzo się nienawidzić, że przychodzą z kijem bejsbolowym na rekolekcje? Skąd to się wzięło?
Genezy konfliktu nie znam, mało który małolat zresztą w to wnikał, po prostu brał kamień i rzucał w przeciwną bandę, bo tak trzeba. W naszych głowach ta nienawiść istniała od początku świata, była sytuacją zastaną, z którą każdy musiał się zmierzyć, a przynależność określało to, po której stronie ulicy się mieszkało. Miałem tego pecha, że mój blok znajdował się przy dwupasmówce, na umownej granicy, czyli w samym epicentrum wojny między szkołą trzydziestą pierwszą a trzydziestą trzecią. Kościół teoretycznie był terenem neutralnym, uczniowie spotykali się w nim w czasie rekolekcji, usadzeni po dwóch przeciwnych stronach, ale atmosfera była tak gęsta, że można ją było kroić nożem. Dwie duże grupy w jednym miejscu to murowana rozróba. Regularnie lała się krew i nigdy nie przeszłoby mi przez myśl, aby zapuścić się za ulicę. Pierwsze pytanie, które wtedy by padło to: "z której jesteś szkoły?". Oczywiście była to czysta formalność, bo skoro nikt mnie nie zna, to wiadomo, że nie z tej, co trzeba.

Trudno było spokojnie wysiedzieć po swoich stronach ulicy?
Trudno. Poza wymierzaniem sprawiedliwości za wkroczenie na nie swój teren, były też swego rodzaju wojenki podjazdowe. Grupki kilkunastu osób wybierały się na stronę przeciwną w poszukiwaniu kogoś, kogo można stłuc. Najlepiej na rolkach albo rowerach, żeby szybko uciec. Zdarzały się też wjazdy z innych dzielnic, ale wtedy lali jak leci.


Policja spała?

Interweniowała w ostateczności, gdy ktoś z sąsiadów już nie wytrzymał i zadzwonił. Nie było tak, jak dzisiaj, gdy radiowozy wciąż jeżdżą i patrolują ulice.

Czy to były złe dzieciaki, te stojące pod klatkami?
Właśnie nie. Wszystko zależy od środowiska, kiedy idziesz między wrony, musisz krakać tak jak one, albo zostajesz zepchnięty na margines. Takie jest niepisane prawo dzielnicy. Te same dzieciaki, gdyby się urodziły w spokojniejszym miejscu, byłyby zupełnie inne. Środowisko, które zbierało się codziennie pod klatkami, było bardzo hermetyczne. Spędzaliśmy ze sobą lwią część dnia, wypadało "bywać" codziennie, dłuższa nieobecność rodziła nieufność. Losy moich kolegów układają się teraz przeróżnie, ale w większości dobrze.

A co porabia ten, który napadł z siekierą na kiosk?
Muszę panią zaskoczyć, bo to bardzo uśmiechnięty chłopak. Uporządkował sobie życie, przemyślał różne rzeczy, pracuje i jest zadowolony z życia. Jest doskonałym przykładem tego, że można wyjść na prostą.


Pierwszy papieros, pierwszy alkohol?

Alkohol w podstawówce, jedno piwo na dziesięciu, w szkolnej toalecie, przy okazji jakiejś dyskoteki. Tylko że podstawówka była wtedy ośmioklasowa. Palić zacząłem w liceum, coś około pierwszej klasy. Mam wrażenie, że dzisiaj ta granica się znacznie obniżyła.

Aborcja bez znieczulenia w piwnicy na LSM wydarzyła się naprawdę?
Tak, z tym, że ja w tym wszystkim nie uczestniczyłem, a poznałem tę historię z opowieści mojego znajomego. Każde słowo jest prawdziwe. W tamtych czasach podziemie aborcyjne działało w taki niecywilizowany sposób, podejrzewam, że obecnie bardziej musi nadążać za potrzebami klienteli.

Powiedział Pan na początku naszej rozmowy, że miał Pan szczęśliwe dzieciństwo. Dużo Pan jednak pisze o sytuacjach skrajnie traumatycznych, o alkoholu i przemocy.

Nie miałem łatwo w domu, ale kto miał? Teraz takie problemy są wstydliwe, ludzie chowają je w domach i zamiatają pod dywan, a społeczeństwo nazywa je patologią. W tamtych latach nie było to żadną tajemnicą, że mój ojciec pije, że inni ojcowie piją, bo ogólnie wszyscy, młodzi i starzy, pili. Na osiedlu i w domu było ciężko. Pół biedy, jeśli ktoś miał trudną sytuację na dzielnicy, ale w domu mógł odetchnąć. Większość z nas miała pod górkę w obu tych rzeczywistościach.

Ostoją była mama?
Tak, mam nadzieję, że udało mi się to oddać. Nawet w scenie, w której spuszcza mi lanie plastikową trzepaczką jest coś z tej matczynej czułości. Bo trzeba to powiedzieć głośno - nie biła mnie, tamta sytuacja była wyjątkowa, bo i zły czyn był wyjątkowy. To była kara, na którą w pocie czoła, rzetelnie zapracowałem. Nieraz, bo jak tylko coś się złego stało, ktoś pomazał klatkę czy wyłamał drzwi od piwnicy, to ludzie zaraz gadali, że to pewnie znowu te Cywki…

Relacje z ojcem - Zbyszkiem zataczają koło. Mateusz całe lata jest bękartem, po to, żeby dowiedzieć się, że nim nie jest. Poznał Pan ojca na nowo po jego śmierci?
Gdy byłem mały, był moim bohaterem, zabierał mnie na mecze, uczył jeździć na rowerze. Te wspomnienia staram się pielęgnować, chociaż się zacierają, bo zaczął pić, gdy byłem w podstawówce. Od tej pory nasze relacje coraz bardziej się psuły. Gdy człowiek słyszy przynajmniej dziesięć razy dziennie, że jest bękartem, to zaczyna się nad tym zastanawiać i nic nie pomaga ewidentne podobieństwo… Zakończeniem książki chciałem się z nim pojednać. Nie udało mi się to za jego życia, był bezpowrotnym alkoholikiem. Sam będę chciał być supertatą, gdy moja córka się urodzi.

Nie chciałby Pan jednak tego wszystkiego wymazać?
Nie, myślę, że w tamtych czasach i tamtych doświadczeniach było coś na tyle cennego, żeby o tym opowiadać.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski