Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kiedy zajęłam się sobą, rozpoczął się proces uzdrawiania i pojawiły się nowe piosenki

Rozmawiał Paweł Gzyl
Kasia Kowalska zadebiutowała na początku lat 90. Ma na swym koncie wiele przebojów
Kasia Kowalska zadebiutowała na początku lat 90. Ma na swym koncie wiele przebojów Fot. Krzysztof Piotrowski
Rozmowa. KASIA KOWALSKA powraca z nową piosenką - „Aya” - i opowiada o swym zmaganiu z depresją oraz uczuciowymi zawieruchami.

- Kilka dni temu obchodziłaś na Facebooku swoje 43. urodziny. Rzadko się zdarza, aby kobiety tak bezproblemowo przyznawały się do swojego wieku.

- Ja nie mam z tym problemu, bo nie wyglądam na swoje lata. (śmiech) Zawdzięczam to przede wszystkim diecie. Ponieważ jestem uczulona na kilka potraw, musiałam je ze swego jadłospisu wyeliminować. To bardzo mnie uzdrowiło. Do tego sport, joga, oddychanie, pozytywne myślenie i czasem dobre wino. Ha - to brzmi jakbym nie mówiła o sobie. (śmiech)

- Rzeczywiście: nawet w czasie tego wywiadu śmiejesz się często, a jak pamiętam, dawniej raczej Ci się to nie zdarzało.

- Grażyna Łobaszewska śpiewała kiedyś: „Czas nas uczy pogody”. Samemu jednak trzeba też wykonać pewną pracę, żeby mieć tę lekkość. Ja tę pracę wykonuję cały czas. Skończę więc słowami Romualda Lipko: „Ciężko jest lekko żyć”.

- No właśnie: w zeszłym roku przyznałaś, że zmagałaś się z depresją. Ostatnio wiele gwiazd ma problemy z tą chorobą. To przypadłość artystów?

- To przypadłość ludzi bardziej wrażliwych niż inni. Trzeba jednak znaleźć w sobie siłę, aby stawić jej czoła. Dla mnie punktem wyjścia z tego stanu okazało się bieganie. Poświęciłam się temu w stu procentach: zrobiłam najpierw półmaraton, a potem maraton. Ten wysiłek szybko zaprocentował. Cegiełka do cegiełki - i zaczęło być lepiej. Kiedy ma się depresję, nie można założyć rąk i porzucić nadziei. Dlatego zagrzewam wszystkich do ruchu. To najprostsza i najtańsza, ale najbardziej efektowna forma walki ze złym nastrojem.

- A psychoterapia?

- Przyznam się, że od czasu do czasu konsultuję swoje przemyślenia z jednym z najwybitniejszych psychoterapeutów w Polsce - panem Wojtkiem Eichelbergerem. Robię to jednak bardzo rzadko, najczęściej raz na kwartał, bo nie mam większej potrzeby. I on zawsze mi mówi, że jestem na dobrej drodze. Czasem po prostu człowiek musi pójść do kogoś i się wygadać. Bo dobrze, gdy ktoś z zewnątrz, kto jest obiektywny, spojrzy na nasze sprawy. Nie będzie klepał po plecach i mówił: „Ale ty jesteś biedna”, tylko posłuży fachową radą. Psychoterapeuta jest bowiem w pewnym sensie zwierciadłem naszej osobowości.

- Niedawno rozmawiałem z Anią Dąbrowską z okazji wydania jej nowej płyty. I ona powiedziała, że z wiekiem nabrała dystansu do swych rozterek uczuciowych i dzisiaj już nie podcięłaby sobie żył po rozstaniu z ukochanym. To też Twój przypadek?

- Ja jeśli już miałabym przecinać sobie żyły, to tylko razem z ukochanym, aby zmieszać naszą krew i połączyć się na wieki. (śmiech) O, ale się zrobiło ciężko i mrocznie!

- (śmiech) Takie były przecież wszystkie Twoje teksty z minionych dwudziestu lat. Miałaś opinię najbardziej depresyjnej piosenkarki w Polsce.

- To prawda. Zdecydowanie sobie na to zapracowałam. Ale tak wtedy odbierałam świat. Wydawało mi się, że każde rozstanie z facetem to już koniec świata. Ale z drugiej strony, wyrzucenie tych negatywnych emocji w piosenkach pomagało mi się od nich uwolnić i żyć dalej. Była to więc jakaś tam forma autoterapii. Dzisiaj te uczuciowe zawieruchy mam już na szczęście za sobą.

- „Aya” to Twoja pierwsza piosenka autorska od siedmiu lat. Co Cię wreszcie zmobilizowało do działania?

- (śmiech) To musiałam być sama ja. Wywierano w tym czasie na mnie presję z różnych stron. Bo i wytwórnia, i menedżerowie, i fani. Ja nie widziałam jednak żadnej drogi, w którą mogłabym wyruszyć. Dopiero kiedy zajęłam się sobą, rozpoczął się proces uzdrawiania i pojawiły się wreszcie nowe pomysły na muzykę. W końcu stwierdziłam, że jestem gotowa na kolejną wypowiedź. I to, co teraz mówię jest z poziomu serca - a to jest dla mnie najważniejsze.

- Miałaś w ciągu tych siedmiu lat taki moment, kiedy chciałaś zakończyć karierę?

- Jakbym wygrała w totka, to kto wie. (śmiech) Tak naprawdę to chyba jednak nie. Bo muzyka jest dla mnie też rodzajem kontemplacji i oczyszczenia. Pisząc piosenki, zawsze wyrzucam z siebie swoje emocje. To zawsze bardzo pomaga. Wierzę bowiem w to, co piszę. A uczucia przelane na papier mają podwójną siłę.

- Obserwujesz to, co się dzieje obecnie na polskim rynku muzycznym? Będzie to miało wpływ na Twoje nowe dokonania?

- I tak, i nie. Ja nigdy nie byłam osobą, która siliła się, by kogoś naśladować. Chyba, że byłaby to... Kate Bush. (śmiech) Jestem jednak pełna podziwu dla młodszych ode mnie artystów. Jest wśród nich wiele wspaniałych głosów. Co chwila słyszę też jakąś fajną piosenkę. Ci młodzi wykonawcy śpiewają bez kompleksów, mają w sobie lekkość, której ja nigdy nie miałam, bo jestem z tego pokolenia, które miało we krwi trochę ołowiu. Dlatego zawsze będę się trzymała swej ścieżki - aczkolwiek widać już światełko w tunelu.

- Większość tych młodych piosenkarzy pojawia się na rynku muzycznym dzięki telewizyjnym talent shows. Zapraszano Cię do jurorowania w tych programach?

- Tak, ale nie przeszłam castingów. (śmiech) Mówiłam to, co myślę, a nie to, co kazał mi producent. Dlatego nie widzę się w takiej roli. Na pewno jest to fantastyczny zastrzyk finansowy, ale nie mogłam z siebie zrobić kogoś, kim nie jestem.

- Przez te wszystkie programy telewizyjne narodził się w Polsce kult celebrytów. Siedem lat temu to nie było widoczne. Dasz sobie teraz z tym radę?

- To może być najgorsze. Dzisiaj menedżer mówi do artysty: „Musisz iść do tego programu, bo facet, który go prowadzi ma na Fejsie dużo lajków”. (śmiech) Cóż - takie są teraz realia i trudno się na nie obrażać. Spróbuję więc potraktować to wszystko jako dobrą zabawę. Gdzie będę musiała iść, to pójdę. Mam jednak nadzieję, że nie zostanę więźniem tego sposobu myślenia. Bo chyba nie muszę być.

- Widzę jednak, że świetnie sobie radzisz na Facebooku, który jest dzisiaj podstawą kontaktu gwiazdy z fanami.

- Ogarniam, ogarniam. (śmiech) Gorzej było z Instagramem. Trochę czasu mi zabrało, aby zrozumieć, co to jest ten hasztag. (śmiech) Ale dzięki córce się udało. Ona jest w tym mistrzynią.

- Urodziłaś córkę, kiedy miałaś 24 lata. To jak na dzisiejsze standardy dosyć wcześnie. Ola nie zabrała Ci młodości?

- Niczego mi nie zabrała. Moi rodzice bardzo mi wtedy pomagali. Zresztą ciąża była moją w pełni świadomą decyzją.

- Inaczej się wychowuje syna niż córkę?

- Igor jest typowym „synkiem mamusi”. Córka ma już 19 lat i naprawdę przy niej nie sposób się nudzić. (śmiech) Co tu dużo mówić: iskry lecą, ale kiedy przychodzi na to czas, godzimy się i idziemy dalej do przodu.

- Jaką widzisz dla niej przyszłość?

- Ola dostała się do bardzo prestiżowej szkoły w Londynie. Będzie tam studiowała kierunek „Fashion & Design”. Marzyła o tym całe nastoletnie życie. No i udało jej się dostać! Miała bardzo piękne portfolio i wspaniałe projekty. Trzymam więc za nią kciuki.

- Czyli będziecie się musiały rozstać?

- Oj, to już nie te czasy, kiedy podróż do Anglii była jakąś straszną wyprawą. Dzisiaj dłużej jadę samochodem z Warszawy na wybrzeże niż lecę do Londynu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Kiedy zajęłam się sobą, rozpoczął się proces uzdrawiania i pojawiły się nowe piosenki - Dziennik Polski

Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski