Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kijów. Reportaż wojenny Dmytro Antoniuka. Część I

Dmytro Antoniuk
photo.unian.info

Wojna

23 lutego 2022, Kijów, szczeniak

Po szkole córki pojechaliśmy na przedmieście Puszcza-Wodzica po wodę ze źródła. W lesie jest piękna woda bijąca prosto z ziemi. Wiele osób przychodzi tutaj, aby ją brać. W drodze powrotnej do samochodu, na leśnej ścieżce widzimy małe kartonowe pudełeczko, z którego wypada coś czarnego. Patrzymy: szczeniak! Bardzo mały, około miesiąca od urodzenia. Ktoś podstępnie, gdy nikogo nie było w pobliżu, po prostu wyrzucił go do lasu. Piesek skomle i machając małym ogonkiem, przytula się do nas. Patrzymy na siebie... Mamy w domu kotkę, a psów nie planowaliśmy. Ale nie możesz po prostu zostawić tego stworzenia w lesie na drodze. Robi się ciemno. Decydujemy się go gdzieś zabrać i komuś oddać.

W drodze do domu dowiaduję się od znajomych właścicieli psów, co można dać takiemu maluchowi, ale ani post na Facebooku, ani telefony do wielu znajomych czy schroniska dla zwierząt nie pomagają: nikt nie może zabrać szczeniaka. No cóż, weźmiemy go tymczasowo dla siebie, chociaż żona bardzo boi się psów, a kot ciągle boi się tego małego pupila, który ciągle gdzieś się wspina, coś gryzie (są już małe zęby) i piszczy.

Zostawiam go na noc w pudle w pokoju córki, ale szczeniak zaczyna głośno piszczeć, więc przenoszę się na kanapę w salonie, żeby nikomu nie przeszkadzać, biorę go pod pachę i tym samym próbuję jakoś zasnąć. Szczeniak ciągle się szamota, śmiesznie prycha i warczy, jest już trochę mokro na kanapie.

24 lutego 2022, Kijów, strach

Gdzieś o 5 w nocy słyszę trzy potężne klaśnięcia, podobne do wybuchu. W tych dniach wszyscy jesteśmy zdenerwowani, bo w ostatnim miesiącu słyszeliśmy tylko o możliwym ataku Putina na Ukrainę. Otwieram wiadomości: wojna!

Lepkie uczucie strachu natychmiast wiąże mnie ze wszystkim…Co robić? Tak, teoretycznie byłem gotowy na atak, ale w moich najgorszych koszmarach nie wyobrażałem sobie, że bomby spadną w moim mieście. Co powinienem zrobić? Pod naszym domem mamy jednostkę wojskową. Najpierw ona zostanie zbombardowana. Nikt już nie śpi; w oknach domów naprzeciwko wszędzie paliły się światła; na ulicy, na parkingu, ludzie pospiesznie wrzucają rzeczy do samochodów i odjeżdżają. Przez kilka minut ogarnia mnie otępienie. Musisz się stąd wydostać! Ale co zabrać? Po części przygotowałem już „alarmową walizkę”, ale nie wszystko zostało zebrane.

„Córeczko, umyj się, zbieraj ciepłe rzeczy! Nie możemy tu zostać długo!”. Ja pospiesznie biorę wszystkie pieniądze, moja żona wkłada lekarstwa, trochę jedzenia, rzeczy do torby… Wychodzimy z mieszkania, w którym nie mieliśmy nawet czasu ułożyć pościeli ani podlać kwiatów. Znowu patrzę na pokoje, na moją bibliotekę, na kolekcję płyt CD, na zdjęcia na ścianach. Czy nigdy więcej tego nie zobaczę...? Wszyscy zgodnie z rodzinnym zwyczajem siadamy „w drogę”. Z Bogiem!

Spodziewam się, że w takich przypadkach prawdopodobnie całe miasto będzie chaotycznie wyjeżdżać autem. Zgadza się. Jest siódma, a aleja w kierunku zachodnim jest już całkowicie zapchana tysiącami samochodów. Przeprowadzamy się do pobliskiego pustego mieszkania krewnych, ale z dala od obiektów wojskowych. Przejechanie przez strumień samochodów uciekających z miasta jest prawie niemożliwe. W mojej głowie roi się od wspomnień z filmów o katastrofach, kiedy bohaterowie byli zmuszani do porzucania samochodów. To będzie najgorsze. Jednak przejeżdżamy i za chwilę już jesteśmy w innym mieszkaniu. Słuchamy radia i bez końca czytamy w Internecie. Zbombardowano Kijów, Mariupol, Odessę, Charków, Sumy i inne miasta. Wygląda na to, że te orki postanowiły zaatakować nas ze wszystkich stron. Co powinienem zrobić? Muszę walczyć! Ale najpierw muszę wywieźć rodzinę z miasta. Teraz to niemożliwe - wszystko jest zatłoczone. Po chwili uspokojenia idę do sklepu spożywczego pod domem. Ludzie kupują wszystko. Niektóre półki są już puste. Biorę wodę, czekoladę, płatki owsiane, jabłka. Jest jeszcze karma dla zwierząt! Cudownie! Nawet wypełniacz piasku do ich przenośnej toalety. Zabieram wszystko. Karty są nadal akceptowane. Sprzedawczyni odpuszcza towar i jednocześnie rozmawia przez telefon: „Nie wiem. Kolia powiedział, że nadal pracujemy, ale nie wiem, do której. Czy pociągi kursują do Malina?”

Wracam do domu. Po drodze spotykam głównie bardzo zatroskanych (tak jak ja ludzi), ale są tacy, którzy spokojnie, jakby nigdy nic, wyprowadzają swoje psy, flegmatycznie paląc papierosy. Chciałbym ich wytrzymałości.

Telefon do o. Mykoły, księdza Kościoła rzymskokatolickiego z obwodu chmielnickiego, z którym przyjaźnię się od dawna. „Szczęszć Bożę! Ojcze, czy możemy zostać u ojca na kilka dni?” Wszystko rozwiązane. Czekają nas na Podolu.

Już prawie obiad. W wiadomościach non-stop informacje o ostrzale prawie całej Ukrainy. Toczą się walki. Wsłuchujemy się w każdy głośny dźwięk. Sąsiedzi pośpiesznie wychodzą z dużymi walizkami. Według Google drogi pozostają zatłoczone, ale trochę już mniej. Postanawiam kupić broń, chronić się przed szabrownikami czy złodziejami. Spakowani jedziemy do sklepu z bronią, jest on w piwnicy i po raz pierwszy przy zamkniętych drzwiach słyszymy wycie syren przeciwlotniczych. Pukamy do drzwi, a właściciel wpuszcza nas do sklepu, gdzie na podłodze siedzą już mieszkańcy domu, niektórzy ze zwierzętami. Wiele osób się boi, jakaś dziewczyna płacze – jej chłopak jest w wojsku. Na stole jest wódka. Dopóki syrena działa, wybieram odpowiednią broń. W czasie pokoju robiłem wycieczki dla turystów na nasze strzelnice, więc trochę znam się na broni, ale nie byłem w wojsku. Jednak kiedy biorę pistolet do ręki, niepokój tylko rośnie.

Wychodzimy na zewnątrz, wsiadamy do samochodu, a tu znowu syreny. Tata dzwoni: „Czy jesteś bezpieczny? Schodzimy do schronu… Nie mogę mówić, samoloty!”. Za chwilę widzę nad nami myśliwiec. Nie rozumiem czyj. Muszę iść. Córkę zostawiam jej matce. Jesteśmy rozwiedzeni, a moja była żona też się spakowała i wyjeżdża na centralną Ukrainę, do wsi. Kilka dni wcześniej ona, jej mąż i mały syn zachorowali na covid więc ona poprosiła mnie o odebranie córki, póki nie wrócą do zdrowia. Teraz prosi żeby córeczka została z nią. Najpierw chcę ją zabrać za granicę, ale pamiętam, że wymaga to pełnomocnictwa poświadczonego notarialnie. Ponadto nie jest ona szczepiona przeciw koronawirusowi. Można utknąć na granicy. Postanawiam więc zostawić ją u mamy. Tam, na wsi są bezpieczniejsi.

Pożegnanie z dzieckiem jest bardzo przygnębiające. „Kocham cię, moja słodka! Pamiętaj, że jesteś mi najdroższa, i zrobię dla Ciebie wszystko.” Ściskam dziecko mocno, myśląc sobie, kiedy znów ją zobaczę. Ale nie ma czasu. Alarm powietrzny trwa. Musimy ruszać.

Jedźmy. Niesamowite kolejki na stacjach benzynowych. Dzięki Bogu, że kilka dni wcześniej napełniłem pełny bak i kolejne 10 litrów w kanistrze. Powinno wystarczyć do Podola. Pamiętam, że zapomniałem z domu ładowarki do komórki. Żona ma inny model telefonu i nie pasuje do mojego. Wszystkie sklepy z elektroniką są zamknięte. Ale na placu Sewastopolskim działa stacja benzynowa. Jednak nie do sprzedaży paliwa. Wewnątrz znajduję potrzebny drut. Świetnie, już łatwiej.

Opuszczamy miasto obok lotniska w Żulanach. Staram się przejechać go tak szybko, jak to możliwe. Potem są ciągłe korki. Zapada już zmierzch. Stoimy kilka godzin i nawet nie opuściliśmy jeszcze Biłohorodki - dużej podmiejskiej wsi, która jest zwykle dwadzieścia minut od naszego domu. Co zaskakujące, wszyscy są uprzejmi: puszczają inne samochody, bardzo niewielu leci pod prąd, omijając korek. Na nocnym niebie coś przeleciało głośno nad głową. Kotka siedzi cicho w koszu, ale szczeniak cały czas jęczy, aż zasypia w ramionach żony. Łapię się na myśleniu, że nienawidzę. Wczoraj nie mogłem sobie wyobrazić, jak to jest zabić człowieka. Teraz wydaje mi się to realne i najbardziej przerażające. To jest strasznie niemoralne i leży na rękach Putina i jego orków.

Nie chcę jechać całą noc, bo to strasznie. Za kilka godzin dojedziemy do miasta, w którym znam księdza Wiktora. W zeszłym roku wydałem książkę „Klasztory rzymskokatolickie na Ukrainie” i byłem tu z nią latem. O. Wiktor wita nas i przyjmuje na noc na plebanii bez żadnych pytań. Opowiadamy historię szczeniaka i pytamy, czy można go tu zostawić. On od razu bierze malucha na ręce, patrzy na niego okiem specjalisty i mówi, że to miesięczny chłopiec, być może rasowy. Okazuje się, że hoduje psy. Nasz szczeniaczek jest w dobrych rękach! Hurra! Ale zostawiamy go z nami na noc. On strasznie się wierci i ciągle jęczy. Na chwilę udaje mi się zasnąć z nim pod pachą i co bardzo zabawne, zwierzę we śnie także piszczy. Dobrze, że udało nam się kupić karmę dla psów. Zjada wszystko na raz, a także karmę dla kotki, pozostawiając na podłodze małe kałuże i ciemne kupki. Ale teraz szczeniak daje mi trochę czasu na drzemkę. Moja żona i ja jesteśmy bardzo zmęczeni: prawie bezsenna druga noc i ciągłe napięcie nerwowe są widoczne. Nie można się rozłączyć. Myśli nie dają spać: Co dalej? Gdzie będziemy mieszkać? Czy całe dawne życie stracone i nie wrócimy do Kijowa? Wartości są natychmiast doceniane. Po prostu chcesz żyć, wychodzić na ulicę nie myśląc, że ktoś cię zabije rakietą lub nagle pojawią się wrogie czołgi. Chcę być blisko mojej rodziny, mówić im, że ich kocham, doceniam. To, co kiedyś było denerwujące i ekscytujące, teraz wydaje się zupełnym drobiazgiem.

Nad ranem słyszymy coś lecącego, coś bardzo dużego. Brzmi jak samolot na małej wysokości. Po chwili – ten sam dźwięk. Może to rakiety? Później słyszymy eksplozję, ale wciąż leżymy i nigdzie nie idziemy.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak globalne ocieplenie zmienia wakacyjne trendy?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski