Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kijów. Reportaż wojenny Dmytro Antoniuka. Część III

Dmytro Antoniuk

Koniec lutego – początek marca, Podole: uchodźcy

U o. Mykołaja mamy idealne warunki: osobny pokój, prysznic, łazienkę z ciepłą wodą, jedzenie jest przygotowane, a my staramy się w tym pomagać. To wszystko świetnie, ale stale wyostrza poczucie, że zajmujemy czyjeś miejsce. Szczególnie u mnie. Muszę być wśród obrońców, a nie tutaj - w cieple i sytości. Staram się pomagać, jak tylko mogę - w Chmielnickim kupuję potrzebne rzeczy i produkty, jeżdżąc tam swoim samochodem (swoją drogą chciałem tam oddać krew, ale kolejki są takie, że powiedziano nam, że dziś nie zdążymy); razem z innymi uchodźcami upychamy w oknach poduszki i koce, by maskować je przed światłem z wewnątrz (żegnaj słońce…); stopniowo zaopatrujemy schron przeciwbombowy. Ale jakie to wszystko nieważne! Co powinienem zrobić? Jak pomóc? Kijów wciąż stoi mi przed oczyma. Z wiadomości dowiadujemy się, że wróg zdobył elektrownię atomową w Czarnobylu i Strefę Wykluczenia, gdzie przez wiele lat pracowałem jako przewodnik. Zdobyte Orane, Prybirsk, Iwanków. Orkowie są bliżej: w Hostomelu wylądował desant, trwa walka. Moskale spalili największy samolot transportowy „Mrija”. Muszę tam wrócić! Ale jak to przerażające…

Krążą pogłoski o Ukraińcach w wieku poborowym, którzy wysyławszy swoje rodziny za granicę, piją i smażą kebaby gdzieś na Zachodniej Ukrainie. Z tego powodu niektóre miasta przestają akceptować takich ludzi. Jeszcze bardziej wstydzę się swojego bezpieczeństwa.

Postanawiamy przenieść się w nowe miejsce. Kilkadziesiąt kilometrów dalej. Jest tam stary polski pałac otoczony pięknym parkiem, gdzie moja znajoma, która opiekuje się pałacem, przyjmuje ludzi. Konieczne jest udostępnienie tego wygodnego pokoju u o. Mykoły innym, którzy mają małe dzieci. Pałac jest przestronny, z dawnych czasów zachowało się wiele łóżek. Gdzieś jest prysznic, ale nie wiem, czy da się z niego skorzystać. Są już tu uchodźcy z różnych części Ukrainy. Przeprowadzamy się tutaj, kupując dodatkowe produkty na targu.

Któregoś dnia, w drodze do Chmielnickiego, słyszymy w samochodzie ostry, specyficzny smród. Dzięki Bogu oficjalna stacja serwisowa działa i czeka na nas. Ale stoimy w strasznym korku przy wjeździe do miasta, bo to punkt kontrolny. I obawiam się, że nam się nie uda. Jednak przechodzimy kontrolę i już na serwisie. Chłopaki mówią, że nie mają takiej części (przypomnę, że zepsuł się bezpiecznik w komputerze pokładowym), bo wszystkie magazyny są teraz zamknięte. Proponują nam przenocować w mieście (już zaczyna się zmierzch), a rano spróbują coś wymyślić. Dyrektor serwisu przychodzi osobiście i pyta, czy potrzebujemy noclegu lub wyżywienia. Niewiarygodne… Na szczęście mam tu znajomych, którzy szybko organizują nam nocleg, więc zostajemy z żoną. To tak zwana dzielnica sypialna, w której znowu, jak poprzednio, w czasie pokoju, podziwiam wspaniałe rzeźby miejscowego mistrza Mikołaja Mazura, z których to miasto słynie.

Nasz gospodarz mieszka sam i bez końca (tak jak my) siedzi przy komputerze, czytając wiadomości. Alarm powietrzny budzi nas kilka razy w nocy. W schronie pod domem jest dużo ludzi. Wszyscy mówią o wojnie. Kiedy ktoś niechcący walnie żelaznymi drzwiami wejściowymi, co wydaje dźwięk przypominający eksplozję, wszyscy zaczynają głośno się kłócić. Wszyscy są w nerwach.

Rano, dziękując właścicielowi za gościnę i herbatę, idziemy do serwisu. Okazuje się, że z powodu braku części zamiennych z magazynów, które pozostają zamknięte, przynieśli część z nowego auta, które stoi wystawione na sprzedaż. Jakich mamy ludzi! Chcę przytulić prawie każdego!

W pałacu pojawia się coraz więcej ludzi. Zwykle przyjeżdzają tu na jedną noc i ruszają dalej. Jednak są już „weterani”. To, na przykład, trzy starsze, ale bardzo miłe kobiety z Kijowa, które gotują nam barszcz. Są też mniej mili ludzie. Jak dwie rodziny z Kramatorska, które głośno przeklinają przy dzieciach i innych. Chcę to powstrzymać, ale postanawiam nie tworzyć konfliktu. Może daremnie… Podejmujemy się oczyszczenia części parku z dzikiej porośli. Praca w terenie to bardzo dobre porządkowanie mózgu, odwracanie uwagi od niekończących się wiadomości, kojące.

W końcu niecierpliwi mnie ten komfort: przez internet kupuję bilet na pociąg do Kijowa. W pobliżu znajduje się niewielka stacja kolejowa. Problem w tym, że odjazd jest o drugiej nad ranem, czyli podczas godziny policyjnej, a ja nie mam przepustki. Na szczęście ma ją pani domu i mówi, że mnie odwiezie.

Marzec, noc w pociągu, Kijów: strach

Tej nocy i następnego dnia nie zapomnę. Jedziemy do pociągu w mroźną, całkowicie ciemną noc, a na drodze leży śnieg, który wlaśnie spadł. Towarzyszy mi żona i widzę, jak bardzo się martwi. Za uprzejmym pozwoleniem zabrałem z pałacowej kuchni pięć kilogramów ziemniaków. Tata w Kijowie prosił, żeby przywieźć.

Planuję być w Kijowie przynajmniej kilka dni, robić repartaże, pomóc rodzinie. W razie niebezpieczeństwa - opuścić miasto samochodem żony, który zostawiliśmy w dzielnicy Niwki, opuszczając Kijów pierwszego dnia moskiewskiego ataku. Co prawda jest w nim mniej niż pół baku benzyny, ale mam nadzieję znaleźć paliwo po drodze.

Wagon, który ma tylko siedzenia, jest zupełnie ciemny i już czuję - zimny. Zajętych jest tylko kilka miejsc. Pociągiem jadą mężczyźni. Zasłony są zaciągnięte, aby nie było widać nic w środku wagonu. Ruszamy. Macham do żony, która od dłuższego czasu stoi na peronie… Nie wiem, czy jeszcze ją zobaczę, ale staram się wyzbyć tych niespokojnych myśli.

Nie chcę spać. Znowu oglądam wiadomości. Piszą, że orkowie są w tej chwili blisko największej europejskiej elektrowni jądrowej w Energodarze. Jaki tam sen! Im dalej, tym bardziej niepokojące wiadomości: bitwa już się rozpoczęła! Działa kilka reaktorów jądrowych! Jest już nagranie przedstawiające orków uderzających pociskiem w jeden z budynków stacji i jest on w ogniu! Mój Boże! Czy oni nie rozumieją, czym to grozi?! Jeśli w elektrowni dojdzie do eksplozji, nie tylko Ukraina, ale i Rosja nie zostaną uratowane! Nikt w rządzie nie śpi: prezydent, premier, szef Energoatomu, inni krzyczą w cały świat, błagając o zawieszenie broni! Apelują do MAEA, ONZ, UE, NATO. Nikt nie reaguje. Czyżby oni tam wszyscy spali?! Czy są takimi tchórzami, czy głupio liczą, że to samo przejdzie?! Ale elektrownia jądrowa już się pali! Dłonie lepią mi się od potu, nie mogę znaleźć dla siebie miejsca. To jest promieniowanie! Wiem to! Nasze ziemie będą na zawsze niezdatne do zamieszkania! Jedyne, co mogę teraz zrobić, to trzymać w dłoni słuchawki (psycholog Switlana Roiz napisała niedawno, że trzeba coś trzymać w rękach, to cię uspokaja) i modlić się. Zimny, ciemny, na wpół pusty wagon wydaje mi się żelazną trumną, która przenosi mnie w niekończące się okropności.

Mija kilka godzin. Piszą, że elektrownię atomową w Energodarze zajęli Kadyrowcy. To małpy z granatnikami. Jednak za zasłoniętymi oknami pojawiają się pierwsze promienie świtu. Psychologicznie robi się trochę łatwiej. Jednak przy wjeździe do Kijowa, w mojej aplikacji „Trywoga”, którą wszyscy sobie zainstalowaliśmi, rozlega się charakterystyczna syrena. Nie ma się gdzie schować. Pociąg jak na dłoni. Poza tym jedziemy w pobliżu Wasilkowa, gdzie niedawno odbyła się bitwa z oddziałami wroga. Ale jest już dworzec, a w drodze do pociągu wsiedli nowi ludzie. Nawet rodzina z nastolatką! Gdzie oni jadą? Czemu?

Na peronie jest dużo ludzi, z dziećmi, pojemnikami dla zwierząt, czekającymi na pociąg ewakuacyjny. Ja z kolej, zachęcam siebie i mówię, że jestem już w rodzinnym Kijowie, że wszystko jest w porządku. Robię nawet selfie z widokiem na dworzec. Idę do metra, bo czytam, że kursuje do Szuliawki. Na KPI mój ojciec już czeka na mnie z samochodem, żeby zabrać do siebie. Schodzę w dół ruchomymi schodami. Widzę, że z jednej strony jest ciemny pociąg z otwartymi drzwiami, w którym śpią jacyś ludzie, wieszają ubrania na poręczach… Z drugiej strony nie ma pociągu, a pośrodku jest wiele innych osób, które, jak widać, siedzą tu od dawna. Pytam pracowniczkę metra, kiedy będzie pociąg, ale odpowiada, że z przyczyn technicznych metro nie działa i lepiej, żebym szedł pieszo. To kilka kilometrów.

W tej chwili dzwoni do mnie koleżanka mojej żony. Niezwykle podekscytowanym głosem mówi, że jest teraz w Budapeszcie, a jej międzynarodowa firma informatyczna pilnie rozpowszechnia informację, że Moskale zrzucą bomby próżniowe na Kijów w ciągu najbliższych 24 godzin! „Wynoś się stamtąd, zabierz swoją rodzinę!» - krzyczy - „To wiarygodne źródło informacji. Przewidzieli dzień ataku Putina, można im zaufać.” Opadają mi ręce: co robić? Chciałem jechać do domu, wziąć prysznic, dać rodzicom, którzy wcześniej kategorycznie odmawiali wyjazdu z Kijowa, ziemniaki, które bezlitośnie obciążają mój plecak. Co powinienem zrobić?! Bomby próżniowe?! To jest koniec! Z jakiegoś powodu natychmiast wysycha mi w gardle. Panika wypełnia wszystko w środku.
Postanawiam iść pieszo. Na pustych ulicach zimny wiatr goni jakieś śmieci; spotykam żołnierzy z karabinami maszynowymi lub jakiś bezdomnych; w mobilnej aplikacji bez końca brzmi alarm powietrzny; Wyraźnie słyszę potężne wybuchy gdzieś na zachodzie, z boku mojego domu… Na każdym skrzyżowaniu potężne betonowe bloki i uzbrojeni członkowie obrony terytorialnej. Liczne kontrole dokumentów. Widzę jednak, że niektóre kobiety chodzą z torbami z żywnością. Przychodzę w końcu do domu moich rodziców. Nareszcie zdejmuję ciężki plecak i zdejmuję przesiąkniętą potem czapkę. Oddaję ziemniaki i jednocześnie powtarzam wieści o bombach próżniowych. Proponuję jak najszybciej wyjechać samochodem. Żona ojca natychmiast się zgadza, ale tata nie chce. W końcu udaje mi się ich przekonać. Ale nadal muszę zabrać samochód, który jest kilka kilometrów dalej. Wychodzę. Po drodze mijam punkty kontrolne, worki z piaskiem, kolczatki przeciwczołgowe i słyszę nie tylko odległe wybuchy, ale też strzelaninę gdzieś w pobliżu. W mieście działają wrodzy dywersanci.

Na jednym z punktów kontroli żołnierz krzyczy na mnie, żebym zatrzymała się kilka metrów dalej i otworzył dokumenty w moich rękach. Pozwala iść i spogląda na paszport. „Data urodzenia?” – Odpowiadam. – „Szósty miesiąc? Co to? Jaki?” – pyta. - Z jakiegoś powodu spokojnie i od razu odpowiadam, że jest to czerwiec, zastanawiając się nad swoją szybką reakcją. Pytam, czy mogę iść dalej tą drogą, ale on natychmiast przerywa mi odpowiadając - „nie wiem!” Jednak drugi na posterunku jest spokojniejszy. Mówi mi, że lepiej nie iść równoległą ulicą. Nie chcę iść tą trasą, bo wspominam nagle, że kilka dni temu dwie potężne rakiety uderzyły w wieżę telewizyjną, która jest na mojej trasie marszu. Ale nie ma innego wyboru. Nie mogę wrócić bez wzbudzenia podejrzeń u wojskowych. Idę dalej, odmawiając wszystkie modlitwy, które pamiętam. Wieża nadal stoi, ale z wybitymi oknami na piętrach technicznych. Rozbite szkło leży w pobliżu wszystkich sąsiednich domów. Na przeciwko idzie tylko jeden mężczyzna, którego jakby nic nie obchodzi. Cisza, samotne samochody i odległe wybuchy. Mijam wieżę. Trzymam się blisko budynków, bo słychać alarm powietrzny - nie możesz być wówczas na otwartej przestrzeni. Wreszcie docieram do samochodu. Wszystko jest w całości. Odpala się. Paliwa trochę mniej niż połowę baku. Na sto kilometrów powinno wystarczyć. Jadę z powrotem aleją, pokrytą już licznymi kolczatkami i betonowymi blokami. Pod wiaduktem stoi wypalony KAMAZ i coś jeszcze, niezrozumiałego. Doszło tu do walki z wrogimi dywersantami. To dobrych sześć kilometrów w głąb miasta. W pierwszych dniach orkowie rzucili się, by zdobyć moje miasto z rozpędu. Nie udało się.

Docieram do rodziców. Oni są już gotowi. Postanawiam zabrać ze sobą też matkę mojej żony. Jej ojciec zostaje w Kijowie z babcią, która ma prawie sto lat i miesiąc temu złamała sobie kość udową. Taka podróż jest dla niej niemożliwa. Po drodze widzimy wieżowiec trafiony rakietą wroga. Cała część budynku, na kilku piętrach, jest całkowicie zniszczona, jakby ugryzł ją jakiś bezwzględny olbrzym. Wszyscy jesteśmy już w samochodzie. Wyjeżdżamy z Kijowa. Poddając się panice nie zajechałem do swojego mieszkania i w sumie byłem w Kijowie niecałe kilka godzin…

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Dziwne wpisy Jacka Protasiewicz. Wojewoda traci stanowisko

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski