Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kijów. Reportaż wojenny Dmytro Antoniuka. Część IV

Dmytro Antoniuk

Marzec: niekończące się drogi

Razem z rodzicami udało nam się spędzić noc w miasteczku na południe od Kijowa. Spotkaliśmy znajomego rodziny, który wywiózł żonę z dziećmi za granicę i jak tysiące innych chłopców wrócił do domu. Na stole ma pistolet: „Orki przyjdą – będę się bronić”.

W końcu udało mi się wziąć normalny prysznic. Co za luksus - gorący prysznic!

Następnego ranka udaje mi się zatankować na stacji pod miastem dwadzieścia litrów paliwa. Dalej jedziemy drugorzędnymi, często w bardzo złym stanie drogami. W każdej wiosce są już prowizoryczne punkty kontrolne, w których sprawdzają nas miejscowi, często nieuzbrojeni lub ze strzelbami myśliwskimi. Niemal za każdym razem pokazujemy paszporty i mówię: „Zabieram rodziców z Kijowa do obwodu Chmielnickiego”. Niektórzy pytają, gdzie dokładnie w obwodzie Chmielnickim, pod jaki adres. Ci ludzie nie mają oficjalnego prawa do zatrzymania nas, ale teraz, kiedy słyszycie, że wrogie grupy DRG (dywersantów) są na całej Ukrainie, cierpliwie udzielam wyczerpujących odpowiedzi wszystkim, którzy o to proszą.

Jedziemy tymi samymi drogami, co kilka tygodni temu, tego okropnego pierwszego dnia.

Wskazówka paliwa znów spadła prawie do zera. Przed nami jeszcze 35 kilometrów, a już jest ciemno. Niedługo zacznie się godzina policyjna. Jednak żona mówi przez telefon, że jak będzie potrzeba to jest ktoś, kto po nas przyjdzie. Na ostatnich kroplach benzyny docieramy do miejsca, w którym czeka moja żona z naszą kotką. To było tak, jakbym nie widział ich od zawsze, chociaż minął nieco ponad dzień, odkąd pożegnaliśmy się na peronie dworca.

Kilka kolejnych dni mija mi w mniej stresującym trybie, ale wiadomości w telefonie nie pozwalają ani na chwilę odpocząć. W tym miejscu jest nieustanny kalejdoskop ludzi podróżujących ze wschodu na zachód. Masz chwilę czasu, żeby kogoś poznać, zapytać o jego historię, a następnego dnia już ich nie ma… W nocy jest dość zimno i mimo że mam kilka koców nie radzę sobie z chłodem. Czuję się chory.

Jeden z tutejszych pracowników ma mieszkanie w miasteczku, kilkadziesiąt kilometrów od naszej wsi. Uprzejmie nam je udostępnia. Bezpłatnie! Mówi: „Płać tylko za gaz, prąd i wodę. Są dwa pokoje i trzy sofy. Wasza piątka ma gdzie spać”. Nie wiemy, jak dziękować.

Przenosimy się i w końcu się rozchorowuję. Ale tutaj kaloryfery są już dobrze nagrzane, jest ciepła woda, działają apteki. Życie w mieście wygląda jak w czasie pokoju. Tylko od czasu do czasu słychać alarmy przeciwlotnicze przypominające o wojnie. Moi rodzice (i najwyraźniej nikt w mieście) nie schodzą do schronów. A ja modlę się, gdy wyją syreny.

Leżeć pod ciepłym kocem, na wygodnym łóżku, obok żony - niesamowite szczęście. Ale zawsze obwiniam siebie za to, że czuję się tak komfortowo, a ludzie na południu, wschodzie i północy kryją się w piwnicach przed potężnymi bombardowaniami, dzielą się, być może, ostatnim kawałkiem chleba, śpią w schronach i w końcu giną pod bombami… Nie mam prawa do luksusu!

Pewnego dnia idę się zarejestrować w miejskim urzędzie meldunkowo-zaciągowym. Kolejka ludzi z różnych regionów kraju. Moje dane zostały zapisane. Proszą mnie, żebym ich zawiadomił, jeśli gdzieś pojadę.

Mój dobry przyjaciel i kolega, polski dziennikarz z rozgłośni radiowej (jestem już też oficjalnie ich korespondentem), pojechał z pomocą przez Lwów do Kijowa na kilka dni. On już tam jest, a ja po wyzdrowieniu postanawiam też jechać do Kijowa. Przynajmniej będę tam w moim mieście, z sąsiadami, będę mógł komuś pomóc, dawać raporty.

Z miasta, tym samym nocnym pociągiem co ostatnio, znów jadę do Kijowa. W wagonie jest już więcej osób. Nie ma takiego strachu, który krył się za pierwszym razem w zimnej i czarnej przestrzeni. Jest tylko niepokój. Ciągle piszą, że wróg próbuje otoczyć Kijów, na miasto spadają kolejne pociski. Podobno nad Podolem została zestrzelona rakieta, są zniszczenia.

Marzec, Kijów: niepokojąca pustka

Na dworcu w Kijowie następnego ranka łapię się na myśli, że tutaj paradoksalnie czuję się spokojniej, czuję się na swoim miejscu. Pod McDonaldem (kilka lat temu pojawiła się informacja, że jest trzeci na świecie pod względem zysku) czeka na mnie mój polski przyjaciel i kolega. Mocno się przytulamy i żartujemy, że Moskale nie mogą już zjeść dużych maków. Andrzej, którego nie znam, jest z nami w samochodzie. Jest naszym kierowcą i ochroniarzem. Naprawdę, wydaje się promieniować pewnym spokojem i siłą. Samochód jest zawalony wieloma paczkami, na których leży hełm i ciężka kamizelka kuloodporna. W razie potrzeby należy nią zasłonić okno.

Jedziemy od razu do mojego domu. Na alei, która zawsze była zatłoczona, dziś są pojedyncze samochody i wiele punktów kontrolnych. Na nich stoją już dobrze uzbrojeni policjanci i obrona terytorialna. Znów mijamy miejsce na Beretejskiej, gdzie na początku inwazji zniszczyli KAMAZ-a i kilka samochodów dywersantów. Wokół rozrzucony jest gruz, a w asfalcie widać wyrwy po wybuchach. Kiedyś, jako dziecko, często jeździłem w tym miejscu na rowerze…

Ogarnia mnie ostre uczucie, kiedy w końcu wchodzimy do mojego mieszkania. Teraz dopiero zauważam, w jakim pośpiechu uciekliśmy. Na podłodze leży pielucha dla szczeniaka, którego znaleźliśmy z córką w przeddzień ataku „orków”; w pokoju dziecięcym oraz w sypialni - rozłożone łóżka, na kuchni – nieumyte naczynia. Jednak wszystko działa: jest ogrzewanie, prąd, ciepła woda (co za szczęście wziąć prysznic w domu!), nawet internet, za który zapłaciłem dzień wcześniej, wraz z innymi niezbędnymi opłatami. Podczas gdy Andrzej myje się i okleja okna na krzyż taśmą, mój przyjaciel i ja relacjonujemy na żywo do radia. Nagle za oknem wyraźnie słychać eksplozje, a nawet strzały. To bardzo niepokojące. Stosunkowo blisko są Bucza i Irpin, o których zniszczeniu krzyczą wszystkie wiadomości.

Wyrzucam z lodówki zepsutą zupę, trochę nabiału, spleśniały chleb. Ale dwa pętka wykwintnej kiełbasy, które kupiliśmy z żoną w prezencie znajomym na początku lutego w Barcelonie, nadal nadają się do spożycia, więc zabieram je ze sobą. Biorę kilka rzeczy dla żony i dla siebie, kilka najdroższych książek, nawet stary przenośny odtwarzacz CD i specjalne wydanie albumu „Benefit” Jethro Thulla, którego nie zdążyłem posłuchać. Wydaje się, że kwiaty też na mnie czekały, więc obficie je podlewałam, mówiąc, żeby poczekały jeszcze trochę dłużej. Zabieram ikony i dwie paczki moich książek, których prezentacje zaplanowane były akurat na koniec lutego - początek marca. Słyszę, jak Andrzej mówi na balkonie, że widział ślad wrogiej rakiety zastrzelonej w pobliżu mojego domu. Trzeba stąd wyjeżdżać. Opuszczamy moje mieszkanie. Byłem w domu niecałe dwie godziny.

Jesteśmy już w innej dzielnicy Kijowa. Zbieramy rzeczy w mieszkaniu koleżanki mojego polskiego kolegi, dla niej i jej dzieci, które również wyjechały pierwszego dnia, nie zabierając prawie nic poza pieniędzmi i paszportami. W kuchni z apetytem jem persymonę, która cudem okazała się jeszcze dobra. Gdy jesteśmy w mieszkaniu, rozlega się alarm przeciwlotniczy, ale nadal zbieramy rzeczy, słuchając ulicy - czy samolot czasami nie nadleci.

Nocujemy w bazie wojskowej. Znajomości mojego polskiego przyjaciela są przydatne, ponieważ był korespondentem wojennym w operacji antyterrorystycznej na wschodzie w latach 2014-2015. Żołnierze są dla nas bardzo przyjaźni, w kuchni serwują wspaniałą kolację. Jemy, rozmawiając o obecnej sytuacji. Po jedzeniu kładziemy się spać na podłodze i na kilku biurkach, które służą jako łóżka. Ale są materace i koce. Ciepło.

Kolejny dzień spędzamy podróżując pod różne adresy: przekazujemy coś z Polski, zabieramy coś w przeciwnym kierunku. Odwiedzamy kijowskie kościoły i katedry. Biskup jest na miejscu i nigdzie nie zamierza opuszczać kurii. Podczas mszy modli się ze wszystkimi w kościele, aby papież Franciszek przyjechał na Ukrainę, żeby pomóc w zawieszeniu broni. W jednej ze świątyń nabożeństwo odbywa się w piwnicy. W tym samym czasie rozbrzmiewają syreny przeciwlotnicze. Brzmią tu prawie nieskończenie. Nie chowamy się w schronach, tylko nerwowo wpatrujemy się w niebo.

Na Majdanie Niepodległości robimy bezpośrednie łączenie z Polską. Oprócz nas jest jeszcze inny zespół dziennikarzy zagranicznych i wojskowi. Schodzimy do przejścia podziemnego, mając nadzieję, że dostaniemy się do metra. Stacja jest zamknięta żelaznymi, jeszcze sowieckimi bramami, które zostały zaprojektowane na wypadek wojny nuklearnej. Tutaj zawsze tętniło życie – sprzedawano kwiaty i pamiątki. Natomiast teraz to bezludna, przygnębiająca pustka.

Nocujemy ponownie w „bazie”. Niekończące się rozmowy z żołnierzami. Część z nich to zawodowi szachiści, a część piecze chleb. Są tu zupełnie różni ludzie.

W nocy słyszymy odległe eksplozje, ale zasypiamy.

Rano pakując rzeczy do samochodu widzimy jakiś błysk. Za kilka sekund słyszymy potężną eksplozję i obserwujemy słup dymu unoszący się nad wieżowcami, gdzieś, jak się wydaje, kilometr od nas. Potem jeszcze dwie takie same eksplozje. Chowamy się za samochodami, choć wydaje mi się to kompletnie absurdalne. Ale robimy to instynktownie.

Musimy zabrać kilku starych ludzi z Kijowa do Polski i jeszcze jedną kobietę z okolic Kijowa, od strony gdzie jest bezpiecznie. Wyjeżdżamy o szóstej rano, ale na punkcie kontrolnym mężczyzna z karabinem maszynowym pyta: „Nie chcecie nam czegoś powiedzieć? Na przykład hasło?” Okazuje się, że zupełnie zapomnieliśmy, że godzina policyjna kończy się o siódmej. Spokojnie proszą nas, abyśmy po prostu stali obok i czekali na wznowienie ruchu. I tak robimy. A za jakiś czas zabieramy naszych pasażerów i jeszcze jeden samochód, którym wiozę tych starszych, przestraszonych ludzi. Znowu opuszczamy mój Kijów.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Krokusy w Tatrach. W tym roku bardzo szybko

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski