Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kody 2015: Bóg mówi poprzez organy (PODSUMOWANIE)

paf
Zespół Tureckiej Muzyki Sufickiej z Konyi zaprezentował religiną ceremonię sema
Zespół Tureckiej Muzyki Sufickiej z Konyi zaprezentował religiną ceremonię sema Anna Kurkiewicz
W niedzielę zakończyła się siódma edycja Festiwalu Kody 2015. Festiwal nasycił nas muzyką, ale pozostawił nieco miejsca na jej głód

Kody to specyficzny festiwal, taki, który łączy, nie dzieli, zaprasza, nie odrzuca, włącza, nie wyklucza. Niweluje podziały: twórca/słuchacz, tradycja/awangarda, scena/widownia, profesjonalista/amator. Więc i ja pozwolę sobie usunąć barierę: dziennikarz/wykonawca, obiektywnie/subiektywnie. Zresztą, od zawsze była fikcyjna.

Przyczyna jest prosta, na Kodach brałem udział w prowadzonych przez wybitnego improwizatora Johna Tilbury’ego warsztatach przygotowujących do wykonania trzech kompozycji Corneliusa Cardew: "Schooltime Compositions", „Treatise”, „Tiger’s Mind”. I mówiąc eufemistycznie i lakonicznie – była to jedna z najwspanialszych przygód w moim życiu. Nie mnie, naturalnie, oceniać same koncerty, ale mogę zapewnić, że doświadczenie pracy z kilkunastoosobową grupą nad tak pięknymi dziełami zmieniło sposób, w jaki patrzę na sztukę, ludzi, do diabła, na całą rzeczywistość. Dopiero teraz zrozumiałem, że nie ma piękniejszej formy bycia z innymi ludźmi niż granie z nimi muzyki, i że dosłownie wszystko nią jest.

W trakcie warsztatów z Johnem odkryłem – i nie byłem w tym odkryciu odosobniony – że wszędzie trwa nieustająca symfonia. Tworzy ją szum rzeki, klaksony aut, stukot obcasów, piwo wlewane do szklanki, oddech. Tych rzeczy nie odczułbym bez geniusza Tilbury’ego i Cardew, wspaniałego kolektywu, samych Kodów, od razu więc staje się jasne, że możemy tu zapomnieć o chłodnej, zdystansowanej relacji festiwalu.

A nawet gdybym starał się, jak mógł zachować zimną krew, to w niektórych przypadkach nie byłem w stanie. Tak było, gdy w bazylice oo. Dominikanów usłyszałem pierwsze dźwięki wiolonczeli Bartosza Koziaka grającego „Ave Maria & Alleluja” Giacinto Scelsiego. Nigdy nie byłem w tak cichym kościele. Muzyka wzbudziła taki respekt, bojaźń niemal, że cisza stała się świętością, skrzypnięcie krzesła największym bluźnierstwem.

Modlitewny nastrój trwał, gdy średniowieczne i renesansowe kompozycje śpiewali Graindelavoix, a niema, nieświadoma modlitwa widowni została chyba wysłuchana. Śpiewacy zeszli ze sceny, oświetlenie na dole przygasło. Na chórze reflektory strzeliły w górę snopami światła. Wieńczący wieczór „In Nomine Lucis” Scelsiego zabrzmiał jak głos Boga, przemawiającego poprzez kościelne organy.

Na Kodach zdarzały się też propozycje bardzo dobre, do których podszedłem mniej emocjonalnie. „Labirynt” Doroty Porowskiej robił ogromne wraże-nie za sprawą przemyślanego co do cala ruchu scenicznego. Choreografia oparta na labiryncie z Knossos broniła się sama – frenetyczna, kiedy trzeba, kiedy trzeba chłodna i dostojna. Z muzyką bywało różnie.

Koncert z dokonaniami Louisa Andriessena zapamiętam głównie za sprawą polskiej premiery słynnego „Worker’s Union” i zabawnej interpretacji muzyki Jana z Lublina. Na „Przestrzeniach snu” z udziałem Wiener Glasharmonika Duo, Tadeusza Sudnika i Szabolcsa Esztenyiego, zgodnie z tytułem, zdarzało mi się przysnąć, ale i zachwycić szacunkiem dla ciszy, równoznacznym przecież z szacunkiem dla dźwięku.

Drugą sytuacją, gdy serce biło mi mocniej, był występ Bang on a Can All-Stars. Tu nie było miejsca na mistykę, ale kilka pomysłów rozgrzało mi głowę do białości. BoaCAS zamówili u kilku kompozytorów, w tym trzech polskich, dzieła inspirowane nagraniami terenowymi, wśród których znalazło się to z pieśnią wielkiego śpiewaka ludowego Stanisława Brzozowego, psem biegającym po ogrodzie, mową Johna Cage’a i melodyjkami automatów do gier z amerykańskich kasyn. Moją uwagę przyciągnął Christian Marclay z „Fade to Slide”, którego partyturą były króciutkie fragmenty filmów.

Z Polaków najlepiej wypadł Jarosław Siwiński. Najlepiej, bo z szacunkiem dla tradycji, bez poprawiania kujawskiego utworu (a krojenie Brzozowego dowodem braku szacunku i pomyślunku), który poprawiany być nie powinien i nie może. Bo to, że wszystko jest muzyką, nie oznacza jeszcze, że wszystko wolno.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski