Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Konkurs Chopinowski. Dzieje afer i skandali za kulisami

Kuba Dobroszek
Ivo Pogorelić
Ivo Pogorelić Fot. Grzegorz Ga³AsiñSki / Polskapres
Rozpoczął się właśnie XVII Konkurs Chopinowski. Historia tej najważniejszej imprezy muzycznej ma już 90 lat. A konkurs był równie ciekawy na scenie jak za kulisami.

Początków konkursu należy szukać w... pociągu relacji Białystok - Warszawa! W 1923 r. tą trasą jechał profesor Konserwatorium Warszawskiego Jerzy Żurawlew. Artysta usłyszał rozmowę dwóch młodzieńców wyśmiewających twórczość Chopina. Nazywali ją łzawą i ckliwą. Dopiero gdy dyskusja zeszła na sportowe tematy, nastolatkowie się ożywili. W umyśle Żurawlewa niemal natychmiast zakiełkowała myśl - należy stworzyć sportową imprezę chopinowską! No i się zaczęło. Początkowo mało kto zapałał entuzjazmem do pomysłu profesora, a żaden z liczących się polityków nie zgodził się na objęcie patronatem kosztownej imprezy - powszechnie uważano, że w pierwszych latach po I wojnie światowej fundusze należało przeznaczać raczej na inwestycje związane z odbudową infrastruktury państwa, a nie na kulturę. Sytuacja zmieniła się wraz z objęciem urzędu Prezydenta RP przez entuzjastę sztuki prof. Ignacego Mościckiego. Choć sam z wykształcenia był chemikiem, doskonale znał wielu ludzi rodzimej kultury. Żurawlew wspominał później, że Mościckiego nie trzeba było długo przekonywać. Do dziś każdej kolejnej edycji Konkursu Chopinowskiego przewodniczy aktualny prezydent naszego kraju.

W 90-letniej historii przesłuchań przez Warszawę przewinęło się mnóstwo utalentowanych muzyków. Choć nie brakowało grzecznych rzemieślników, to niepokorni artyści zawsze budzili największe zainteresowanie opinii publicznej. A melomani potrafią docenić swoich faworytów. Gdy w 1995 r. uwielbiany przez tłum charyzmatyczny Rosjanin Aleksiej Sułtanow nie zdobył I miejsca (zajął II, ex aequo z Francuzem Philippe Giusiano), rozczarowani widzowie, w geście solidarności z artystą, wygwizdali jurorów. Sam Sułtanow z kolei obraził się na organizatorów konkursu - nie pojawił się na uroczystości wręczenia nagród ani na koncercie laureatów. Rosjanin później wielokrotnie publicznie dziękował polskim słuchaczom, obiecywał również ponowne występy dla „ukochanej warszawskiej publiczności”.

Wychodzi boski Ivo
Gdy w 1980 r. 22-letni Ivo Pogorelić, świeżo upieczony absolwent Konserwatorium Moskiewskiego, pojawił się w Warszawie, już samym swoim wizerunkiem elektryzował fanów konkursu. Reprezentujący Jugosławię chłopak, w koszuli ze stójką, z burzą blond włosów, zachwycał wyjątkowo ekspresyjną grą. Na estradzie Filharmonii Narodowej często pojawiał się w dżinsach, jedwabnej koszuli i wymyślnych, różnokolorowych kamizelkach. W dodatku, o zgrozo, ostentacyjnie żuł gumę. Choć zarzucano mu, że w jego wykonaniach Chopina momentami jest mało Chopina, nie sposób było nie docenić werwy i kunsztu, z jakimi odtwarzał znane kompozycje. Mimo powszechnego podziwu Pogorelić odpadł jeszcze przed finałem. No i się zaczęło. Na znak protestu z udziału w obradach jury zrezygnowała słynna pianistka Martha Argerich, zwyciężczyni konkursu z 1965 r. (dla odmiany inny juror - Louis Kentner - wyjechał ponoć w ramach sprzeciwu, że reprezentant Jugosławii przeszedł do II etapu). - Wstydzę się swojej obecności w składzie sędziowskim, wyjeżdżam z Warszawy. Nie dopuszczono do finału genialnego pianisty! - grzmiała Argerich.

Artystka jednak szybko pogodziła się z władzami konkursu, nawet ponownie zasiadła w jury (tłumaczyła się także ze swojego happeningu, o czym później), ale Pogorelić już nie. Swego czasu jego impresariat wystosował nawet oświadczenie, że „dopóki naród polski nie przeprosi pianisty, jego noga nie postanie w tym kraju”. Z czasem oczywiście muzyk zmienił zdanie, jednak jego legenda sukcesywnie gasła. W 1996 r. zmarła żona muzyka, starsza o 21 lat gruzińska pianistka, a sam Pogorelić wycofał się z życia artystycznego, popadł w depresję. Jego występy już po powrocie do profesjonalnego grania w dużej mierze stykały się z miażdżącymi recenzjami krytyków.
Co ciekawe, tę pamiętną edycję konkursu wygrał Wietnamczyk Dang Thai Son. W trakcie wyjścia na scenę przed finałowym występem widzowie skandowali nazwisko Pogorelicia. Dang do dziś pozostaje najpopularniejszym wietnamskim pianistą. Po latach kolportowano plotkę, że jego zwycięstwo zostało ustawione w Moskwie, gdyż w okresie zimnej wojny blok socjalistyczny koniecznie potrzebował sukcesów. W zasadzie trudno jednoznacznie stwierdzić, ile jest prawdy w tych osądach. Ponoć sama Argerich również była zafascynowana grą Azjaty. Po latach tłumaczyła się też, że opuszczenie przez nią obrad jury to nie wyraz sprzeciwu wobec któregokolwiek z laureatów, ale wobec stylu pracy składu sędziowskiego. Bez względu na to, jak było naprawdę, warszawskie losy Pogorelicia wciąż pozostają największym skandalem w historii konkursu, a samemu muzykowi utorowały drogę do międzynarodowej kariery.

Bo nie można Chorwatowi odmówić umiejętności ani klasy. Dodatkowo idealnie wpisywał się w stereotyp kontrkulturowego artysty. Ivo Pogorelić uosabiał nie tylko artystyczną ekstrawagancję, ale także luz, który rzadko kojarzy się z uczestnikami konkursów pianistycznych. A ci przecież to zwyczajni ludzie, niewyróżniający się spośród tłumu. Startujący w warszawskich przesłuchaniach zazwyczaj znają się z innych imprez, mieszkają w jednym hotelu, jedzą wspólnie kolację. Choć za kulisami rzadko jest czas na coś więcej niż rozgrzewanie palców i dłoni, już po ogłoszeniu oficjalnych wyników konkursu, na tradycyjnym przyjęciu pożegnalnym, atmosfera zdecydowanie się rozluźnia. - Jeżeli Konkurs Chopinowski będzie odstraszał wielkie osobowości, bo będą obawiały się odrzucenia w II lub III etapie, to impreza znów stanie się szara i jałowa - powiedział przed 15 laty polski pianista Marek Dyżewski.

Genialni odrzuceni
Ale Ivo Pogorelić, oczywiście, nie był pierwszym „niesłusznie” odrzuconym przez skład sędziowski. Podczas III edycji konkursu, w 1937 r. głośno zrobiło się o Japonce Chieko Hara. Ona również zwracała uwagę strojem - wdzięcznie prezentowała tradycyjne japońskie kimono. Po finałowych przesłuchaniach publiczność czekała do późnej nocy na ogłoszenie wyników, oglądając biograficzny film o Franciszku Schubercie. Werdykt, delikatnie mówiąc, nie spodobał się fanom konkursu - rozwścieczeni faktem, że ubóstwiana przez nich Hara nie otrzymała nagrody, wszczęli awanturę. Doszło prawie do rękoczynów, tłum skandował: „Jury do kitu”. Sytuacja została opanowana dzięki zamożnemu przemysłowcowi Stanisławowi Meyerowi, który na miejscu ufundował dla japońskiej pianistki nagrodę publiczności. Dzięki skandalowi artystka zyskała rozgłos. Trzecia edycja Konkursu Chopinowskiego była pierwszą na rzeczywiście międzynarodową skalę.

Meyer nie był jedynym, który przyznał nagrodę z własnej inicjatywy. Artur Rubinstein, juror VI edycji konkursu w 1960 r., osobiście wyróżnił Michela Blocka - faworyta publiczności, który nie zdobył żadnego oficjalnego lauru. Emocje związane z hojnym gestem były na tyle duże, że za kulisami podejrzewano nawet, że Block jest nieślubnym synem Rubinsteina. Jurora potępił później Jerzy Żurawlew. Rubinstein wyróżnił się także swoim… zamiłowaniem do pączków. Na zebrania składu sędziowskiego zabierał ze sobą po kilka tych słodkich przysmaków. Łakocie dla oficjeli dostarczała przede wszystkim firma cukiernicza Antoniego Kazimierza Bliklego.

Niektórzy postulowali nawet o ustanowienie jeszcze jednej nagrody konkursu. Dla Bliklego właśnie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Konkurs Chopinowski. Dzieje afer i skandali za kulisami - Portal i.pl

Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski