Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Krym to nie Kosowo. Czy na pewno?

Jacek Gallant
Jacek Gallant, prawnik, dziennikarz, b. wiceprezydent Lublina, ekspert rynku pracy, zasobów ludzkich i zarządzania.
Jacek Gallant, prawnik, dziennikarz, b. wiceprezydent Lublina, ekspert rynku pracy, zasobów ludzkich i zarządzania. archiwum prywatne
Ostatnio Kosowo trafiło na pierwsze strony gazet, choć tym razem nie za sprawą napiętych stosunków z Serbią, czy wciąż toczących sie tu spraw o zbrodnie wojenne, handel organami i korupcje. Tym razem o Kosowie mówi się w kontekście tzw. precedensu kosowskiego, na który powołuje się Władimir Putin, jako uzasadnienie wydarzeń na Krymie. Co ciekawe, Putin odwołuje się do uznania przez społeczność międzynarodową niepodległości Kosowa, pomimo że jak dotąd sama Rosja tego nie zrobiła i konsekwentnie blokuje przyjęcie najmłodszego państwa w Europie do Organizacji Narodów Zjednoczonych.

Kosowo ogłosiło niepodległość 17 lutego 2008 roku. Opinie o legalności tego aktu na mocy decyzji Zgromadzenia Ogólnego ONZ w dniu 22 lipca 2010 roku wyraził Międzynarodowy Trybunał w Hadze. Stwierdził, że prawo międzynarodowe nie zabrania tego rodzaju deklaracji. Nadal jednak część państw uznaje, że zgodnie z prawem międzynarodowym Kosowo nie miało prawa jednostronnie proklamować niepodległości, zatem de iure pozostaje częścią Serbii.

Ta decyzja międzynarodowego trybunału okazała się niezwykle ważna dla światowej geopolityki i wszelkich ruchów separatystycznych.

Niewątpliwie są podobieństwa pomiędzy Krymem a Kosowem. W obu przypadkach tereny te zamieszkiwane są przede wszystkim przez ludność innej narodowości niż ta dominująca w państwie. W przypadku Serbii byli to Albańczycy, na Krymie - Rosjanie. Dominacja tych ostatnich jest jednak zdecydowanie mniejsza, bo według ostatnich dostępnych danych stanowią oni około 58% populacji Krymu, podczas gdy w momencie ogłoszenia niepodległości przez Kosowo w 1998 roku - na terenie tym zamieszkiwało niemal 95% ludności pochodzenia albańskiego.

Dla pełnego obrazu ważniejsze jest jednak to, co działo się wcześniej i doprowadziło do ogłoszenia niepodległości. W przypadku Kosowa były to lata upokorzeń mniejszości albańskiej, które nasiliły się po śmierci marszałka Tito w 1981, a swoje apogeum osiągnęły w momencie dojścia do władzy Milośevića. Ten w 1989 roku zlikwidował autonomię Kosowa nadaną mu 15 lat wcześniej.

Kosowscy Albańczycy nie zaakceptowali ograniczenia swojej autonomii. Początkowo wybrali drogę pokojowego bojkotu instytucji państwa jugosłowiańskiego, co przybrało formę m. in. niepłacenia podatków, organizacji odrębnego szkolnictwa, odmowy udziału w wyborach, czy unikania służby wojskowej w siłach zbrojnych federacji. W odwecie wielu z nich zostało zmuszonych do odejścia z pracy (w urzędach, sądach, itp.), albańscy studenci byli wyrzucani z uczelni, a uczniowie ze szkół. Wobec nasilających się represji w stosunku do albańskiej ludności Kosowa, tysiące ludzi zmuszonych było uciekać do sąsiednich krajów: Albanii, Czarnogóry i Macedonii.
W 1996 roku separatyści albańscy zmienili taktykę, rezygnując z pokojowej metody bojkotu i przechodząc do działań o charakterze militarnym. Główną siłą stała się mało wcześniej znana Wyzwoleńcza Armia Kosowa (alb. Ushtria Çlirimtare e Kosovës – UÇK). W latach 1998-1999 działania te przerodziły się w regularną wojnę, a państwo jugosłowiańskie podjęło wobec swoich obywateli albańskiego pochodzenia zmasowaną akcją militarną. Akcja miała na celu wyparcie ich z terenów Kosowa uznawanych za kolebkę serbskiej państwowości.

Wysiłki społeczności międzynarodowej zmierzające do pokojowego rozwiązania konfliktu zakończyły się niepowodzeniem. Ostatecznie wiosną 1999 roku NATO przez 79 dni bombardowało Serbię, co doprowadziło do tego, że armia jugosłowiańska wycofała się z Kosowa, które stało się terenem objętym protektoratem międzynarodowym. Prowadzone przez kilka lat pomiędzy Serbami a kosowskimi Albańczykami negocjacje z udziałem przedstawicieli społeczności międzynarodowej nie doprowadziły do porozumienia stron. W rezultacie Kosowo ogłosiło niepodległość, którą do tej pory uznało 110 państw (w tym Polska). Najważniejszą rolę w uzyskaniu niepodległości przez Kosowo odegrała polityka Stanów Zjednoczonych, zwłaszcza ta prowadzona przez prezydentów Busha i Clintona.

W przypadku Krymu ogłoszenia niepodległości nie poprzedzały lata upokorzeń ze strony władz Ukrainy wobec dominującej na tym terenie mniejszości rosyjskiej. Konstytucja Ukrainy gwarantuje Krymowi status republiki autonomicznej, który jest przestrzegany, również z uwagi na respekt wobec wielkiego sąsiada w każdej chwili zdolnego do interwencji, co pokazują ostatnie wydarzenia. Nikt mieszkających na Krymie Rosjan stamtąd nie wygania, nie wysyła przeciw nim czołgów, zwłaszcza że stacjonują tam wojska rosyjskie. Ukraina nie prowadziła czystek etnicznych wobec rosyjskich mieszkańców Krymu, w żaden sposób nie byli oni zagrożeni, co miało miejsce na terenie Kosowa. Dopiero upadek Janukowycza pod wpływem wydarzeń na Majdanie i nasilające się tendencje proeuropejskie na Ukrainie doprowadziły do bezpośredniego zaangażowania Rosji, która najwyraźniej za żadną cenę nie zamierza tracić kontroli nad Morzem Czarnym, a zwłaszcza nad Ukrainą.

W niedzielę wieczorem ogłoszono wyniki nielegalnego według ekspertów prawa międzynarodowego referendum przeprowadzonego na Krymie, w którym ponad 96 procent głosujących opowiedziało się za niepodległością tego regionu i przyłączeniem do Rosji. Plebiscyt przebiegał pod lufami karabinów i dział wojsk rosyjskich oraz uczestniczyła w nim niekontrolowana i nieznana liczba osób uprawnionych do głosowania. Kilka dni wcześniej parlament należącej do Ukrainy Autonomicznej Republiki Krymu przyjął deklarację w sprawie niepodległości. Republika ta zadeklarowała również chęć przystąpienia do Federacji Rosyjskiej, co pewnie w najbliższym czasie się stanie. Zwłaszcza, że stosowny dekret o przyłączaniu Krymu do Rosji podpisał już Putin.

Dziwi to zwłaszcza, że jak pisze "Niezawisimaja Gazieta" Putin nie reagował w ten sposób, gdy zamykano rosyjskie szkoły w Azerbejdżanie lub dyskryminowano Rosjan w krajach centralnej Azji. Ponadto wielu polityków z otoczenia prezydenta nie rozumie "krymskiej sytuacji", a tym samym Rosja na arenie międzynarodowej traci wiarygodność, czego następstwem może być utrata zaufania zwykłych Rosjan do Putina. Przy tym wszystkim Rosja nie jest w stanie utrzymać Krymu, bowiem potrzeba na to olbrzymich pieniędzy.

W tym porównywaniu Kosowa do Krymu jest jeden wspólny i najważniejszy element. Bez wsparcia silnego mocarstwa tego rodzaju przedsięwzięcia nie są możliwe.

Gdyby USA nie wsparły Kosowa, prawdopodobnie nie byłoby niepodległości w kraju ze stolicą w Prisztinie. Gdyby za Krymem nie ujęła się Rosja, Ukraina nie miałaby problemu na tym półwyspie. Różne motywy i powody kierują działaniami ludzi, a zwłaszcza przywódcami wielkich mocarstw. Historia zna wiele takich przypadków. I ten element w tym kosowsko-krymskim zestawieniu jest najistotniejszy. Tylko jak zwykle, w takiej geopolitycznej układance zawsze poszkodowanymi są zwykli ludzie. I to jest najsmutniejsze.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Krym to nie Kosowo. Czy na pewno? - Kurier Lubelski

Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski