Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kryzys Staszka Waflińskiego cz. 4

Jacek Rębacz
Jacek Babicz
Wszystko, co miał w żołądku Piotr zwrócił w połowie ulicy Sikorskiego, brnąc w głębokim śniegu pod górę.

Teraz stał trzymając się pod boki przed miejscem, gdzie pod grubą warstwą śniegu powinno być przejście dla pieszych, obok migających na pomarańczowo światełek sygnalizacji świetlnej i wymiotował ponownie. Na Rondzie Krwiopijców, nazywanym czasem także Rondem Honorowych Krwiodawców. Ale to jeszcze nic. Zawsze, gdy przyjeżdżali do niego kumple z innych miast Polski, zawoził ich swoją dziesięcioletnią toyotą w jeszcze lepsze miejsce. Na Rondo Represjonowanych Żołnierzy Górników.

Cały Monthy Python ukląkłby z wrażenia, gdyby zobaczył, że ktoś w grodzie nad Bystrzycą potrafi robić skecze na taką skalę. Co znaczy wymyślone Ministerstwo Niemądrych Kroków wobec prawdziwego Ronda Represjonowanych Żołnierzy Górników?

Piotr wziął do ręki garść śniegu. Roztarł go na twarzy. Było mu bardzo gorąco. Nie miał już czym zwracać, ale żołądek nadal się buntował.

***

- Wkusne sało, wkusne - kiwali głowami z uznaniem czeczeńscy bracia.

Z odtwarzacza płynęły pieśni Wysockiego. Kule świstały nad okopami rozciągniętymi gdzieś w stepach Łuku Kurskiego. Narastał złowieszczy chrzęst czołgowych gąsienic.

- Wkusne sało, wkusne. Stach, polej.

Ostatnią czynnością, jaką zapamiętał Staszek Wafliński była próba podniesienia ze stołu butelki wódki. Butelki, która nagle wyrwała mu się z rąk i niczym rakieta z kosmodronu Bajkonur wystrzeliła w sobie tylko znanym kierunku.

Śniło mu się, że widział syna. Piotr wszedł do pokoju. Był blady i odmawiał napicia się wódki. Czeczeńscy bracia przekonali go do wypicia kieliszka z łyżeczką pieprzu i Piotr - jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki - przeistoczył się w śniadego przewodnika prowadzącego grupę turystów do Loro Parku na Teneryfie.

Delfiny wyczyniały kosmiczne akrobacje. Na soczyście zielonych gałęziach drzew stroszyły pióra papugi o bajkowych barwach. Z oddali uśmiechał się do turystów zaśnieżony szczyt wulkanu Teide. W pobliskim porcie czekał już pod żaglami piracki galeon, aby zabrać chętnych na rejs do Los Gigantos.

Staszek obudził się na pustyni.

Nie ma, nie ma wody na pustyni - przypomniał sobie, jak śpiewała Beata.

Pod koniec lat siedemdziesiątych, kiedy Staszek był w drugiej klasie liceum mieszczącego się - jak mawiali uczniowie - na Liberty Square, koleżanka z czwartej klasy została gwiazdą. Tuż przed wakacjami jej zespół wygrał konkurs debiutów na festiwalu w Opolu. Beata melodyjnie szła wtedy do lata. Nawet profesura szacownego liceum nie miała nic przeciwko temu. Nigdy wcześniej nie pozwolono przyjść uczennicy do szkoły w makijażu. Te, które się odważyły, trafiały do łazienki, gdzie musiały zmywać kreski spod oczu lub wycierać szminkę z ust. Beata była pierwsza. Jej zezwolono, aby na wszystkich przerwach, chodziła po liceum umalowana.

Nie ma, nie ma wody na pustyni - boleśnie przypomniała o sobie sucha rzeczywistość. Intuicja podpowiadała Staszkowi, że do kuchni - skąd słyszał odgłosy życia - nie powinien iść. Wstał. Otworzył drzwi na balkon. Śnieżyca minęła. Przeszła. Pozostawiła po sobie kołdrę śniegu grubą na łokieć. Smacznego śniegu. Mokrego.

- No nareszcie! - zagrzmiał głos Moniki. - Nie jedz śniegu! Jest brudny!

- Ale mokry… ci

- Ja ci dam: Ci!

Staszek zmrużył oczy. Czuł, że jego półkule mózgowe zderzają się jak płyty tektoniczne tuż przed straszliwą katastrofą.

- Ci…

- Pijaku!

- Gdzie oni? - wystękał.

Buch, buch, buch - głucho uderzyły o siebie płyty tektoniczne.

- Poszli w diabły! Ale jeszcze Piotrusia upili!

- Au - jęknął Staszek, chwytając dłońmi głowę. Nie dlatego, że go bolała. Co to, to nie. W każdym razie nie bolała aż tak strasznie. Jedynie po to objął głowę, aby zapobiec eksplozji. Wybuchom, trzęsieniom, tsunami i tak dalej.

- Poszli?

- W diabły poszli!

- A gdzie Piotruś?

- Śpi w swoim pokoju.

- Tak po prostu śpi… A tamci? Gdzie poszli?

- Powiedzieli, że dziękują za gościnę i poszli. Wypili wszystko co w domu miałam. Wyszli niemal trzeźwi. Już po świcie, jak się pogoda uspokoiła.

- To dobrze.

- Pewnie, że dobrze! Jeszcze by brakowało, żeby na dłużej zostali!

Buch, buch! Płyty tektoniczne, azjatycka i amerykańska natarły na siebie. Bardzo mocno. Ktoś, kto jak Staszek musiał cierpieć za miliony, czuł to dobitnie.

- Dobrze, że Niespodziewanych Gości przyjęliśmy jak należy - wyszeptał.

- Gości?! To byli goście?! Ruskie pijaki i tyle! A nie żadni goście!

- Tak, kochanie. Goście. Różne postaci mogą Goście przybierać… Różne…

- A ty ciągle nawalony jak smok…

- Ja pijany? Ja? Kobieto! Nie wiesz co mówisz… Auuuu
***

Pierwszego dnia po świętach Staszek Wafliński ubrał się w garnitur, zawiązał najlepszy krawat i założył wełniany płaszcz. Idąc do trolejbusu wymieniał ukłony z sąsiadami. Na przystanku obok pawilonów ktoś, kogo znał tylko z widzenia zwrócił uwagę, że Staszek ma nitkę na plecach płaszcza. Usunął Waflińskiemu tę nitkę i grzecznie podziękował. Staszek ukłonił się i też podziękował. Gdy podjechał trolejbus, czekający na niego ludzie zamiast rzucić się kto pierwszy do drzwi, kulturalnie wsiadali jeden po drugim. Zanim ktokolwiek usiadł na fotelu, rozejrzał się czy oby w pobliżu nie ma osób w podeszłym wieku lub ciężarnych kobiet. Grzeczne uśmiechy nie schodziły z ust pasażerom. Cichy szmer elektrycznego silnika przerywały od czasu do czasu słowa: "proszę" i "dziękuję".

Szkoda, że święta są tylko dwa razy w roku, pomyślał Wafliński.

Jakiś młodzieniec zaproponował, że poda Staszkowi rękę, gdy ten zamierzał wysiadać na Krakowskim Przedmieściu. Wafliński kulturalnie, ale stanowczo odmówił.

W banku, do którego poszedł najpierw nie było już tak miło. Zawodowe uśmiechy bankowców zamarzły, gdy zaproponował, że spłaci połowę długu córki natychmiast w zamian za umorzenie reszty. Potem kierownik banku postukał się palcem w czoło.

W każdym z czterech kolejnych banków, które Wafliński odwiedził było jeszcze gorzej. Zupełnie, jakby informowali się telefonicznie, że jakiś przygłup chodzi z banku do banku i szuka dobrych wujków. A dobrych wujków dawno wyrzucono z bankowych posad.

Staszek wracał do domu ze spuszczoną głową. Pod drzwiami mieszkania zauważył kopertę. Czystą i niezaklejoną. Wewnątrz było dwieście złotych oraz wizytówka pobliskiego sklepu z obuwiem.

- Popatrz - w mieszkaniu podał kopertę żonie, zanim jeszcze zdjął płaszcz.

- Znalazłeś?

- Tak - warknął zły Wafliński. - Pod naszymi drzwiami.

- Komuś wypadło pod naszymi drzwiami? To nie rozbieraj się, tylko idź i odnieś.

- Już pędzę!

- Dlaczego się denerwujesz, Staszku?

- Nie rozumiesz? Ludzie, sąsiedzi już wiedzą o naszych problemach. Ciekawe skąd? Dlaczego sąsiedzi wiedzą szybciej o tym co się dzieje w moim domu niż ja? Nie wiesz może, żono?

- Nie - Monika bardzo stanowczo pokręciła głową. - A jakie problemy masz na myśli?- zapytała jeszcze na wszelki wypadek, aby podkreślić swoją całkowitą niewinność.

- Jakie? - Staszek przeszedł do kuchni, gdzie po włączeniu czajnika zajął się szukaniem swojego kubka na herbatę.

- Nie wiem czy zauważyłaś, ale właśnie dostaliśmy jałmużnę. Jałmużnę, rozumiesz? Gdzie jest ten cholerny kubek?!

- Ten, tato? - w drzwiach kuchni stała Ewa.

- Już wróciłaś z pracy? A gdzie Krzyś?

- Zaraz pójdę odebrać go z przedszkola. To chyba twój kubek?

- Możesz z niego korzystać, córciu. Proszę bardzo. - Staszek przełknął ślinę. Jego zielony kubek, ten z reklamą zupy w proszku, w którym herbata i kawa zamieniały się w ambrozję, stał się ofiarą porwania. - Proszę, pij z niego. Jest bardzo poręczny.

- Rzeczywiście fajny - odparła córka odstawiając kubek. - To ja idę po Krzysia.

- Fajny? Fajny kubek? - mamrotał Wafliński pod nosem. - Czy on jest fajny? On jest niepowtarzalny jak Mona Lisa, piękny niczym jajko Faberge i praktyczny jak mercedes. Mój ukochany kubek.

- Co tobie Staszku? - zmartwiła się żona Waflińskiego.

- Zostaliśmy dziadami. Osiedlowymi dziadami, Moniko. Ludzie będą nam zostawiali pod drzwiami chleb i makaron.

- O Boże!

- Właśnie to usiłuję ci wytłumaczyć od kilku minut. Dziady część piąta, czyli w domu Waflińskich. Cicho wszędzie, głucho wszędzie, Stach Wafliński cienko przędzie.

- Popatrz tato - córka wróciła się zza drzwi. W dłoni trzymała dwie koperty. - Zobacz.

- W środku są pieniądze?

- Tak.

Staszek opadł ciężko na taboret.

- Umrę ze wstydu - powiedział.
***

- Otwórz. Wiem, że jesteś w mieszkaniu - Piotr przestał na chwilę stukać w drzwi. - Słyszałem jak podchodziłaś do drzwi żeby wyłączyć dzwonek. Otwórz Iza, przyszedłem cię przeprosić.

- Nie chcę twoich przeprosin - usłyszał zza drzwi. - Idź sobie.

- Otwórz Iza, porozmawiajmy. Byłem chory, coś mi zaszkodziło. Przeleżałem całe święta w łóżku.

- Nie licz na współczucie. Na litość mnie nie weźmiesz.

- Dlaczego nie chcesz ze mną porozmawiać? Otwórz, bo będę tu stał i pukał aż zbiegną się wszyscy sąsiedzi.

- Idź sobie.

- W końcu kiedyś będziesz musiała wyjść. O, już idzie ktoś z sąsiadów… Kochanie, otwórz proszę! Koch… - reszta słowa utkwiła Piotrowi w gardle.

Po schodach kroczył on. Gach. Eks. Absztyfikant. Wysoki i wysportowany. Elegancko ubrany. Nie jakiś tam obdarty student, tylko doradca finansowy w krawacie, płaszczu i kapeluszu. W lewej ręce niósł skórzaną teczkę pełną trafnych inwestycji oraz niesłychanie korzystnych ubezpieczeń. Jego botki miały ostre czuby i obcasy.

- Cześć! - uśmiech rozlał się po twarzy gacha jak sok malinowy po budyniu. - Izunia jest w domu?

- Izunia? A, Iza… - Piotra nieco przytkało. Poczuł się jak mrówka, która spotyka na drodze nosorożca. Za plecami słyszał, jak w zamkniętych dotychczas drzwiach ktoś przekręca zamek. Zebrał się w sobie. Bądź facetem, pomyślał. To nic, że jesteś z plemienia Gołoty. Nie musisz od razu uciekać. Bądź Pudzianem. Siłaczem na pokaz.

- Cześć stary - Piotr jedną ręką poprawił fryzurę, a drugą wyciągnął w powitalnym geście. - Piotrek Wafliński.

- Wafliński? - tamtemu zadrgał uśmiech. - Z Elesemu?

- A jak!

- Bardzo mi miło kolegę poznać. Olek jestem. Olek Kupa.

Gach przestał się głupkowato uśmiechać. Miał delikatną rączkę. Piotr poczuł, jakby witał się z kurczakiem. Po przywitaniu tamten cofnął się o krok.

- Och, Aleksander! - w drzwiach stała już Iza. - Jak miło cię widzieć! Wejdź.

- Raczej nie będę przeszkadzał - absztyfikant zdjął kapelusz. Po czym, jakby sobie nagle o czymś ważnym przypomniał, sięgnął do kieszeni, skąd wyjął wizytówkę. Podał ją Piotrowi.

- Doradztwo finansowe na najwyższym poziomie… - zaczął i nagle zamilkł. - Bardzo przepraszam.

Miętosząc kapelusz w dłoni wycofywał się rakiem. Schodził po schodach tyłem, kłaniając się.

- Aleksander! - krzyknęła Iza.

- Nie będę przeszkadzał - odparł i znowu się ukłonił. - Innym razem pani Izo spiszemy tę polisę. Innym razem.

Gach był już piętro niżej. Zniknął z oczu.

- Widzisz co narobiłeś?! - krzyknęła Iza.

- Przełożyłem ci spotkanie z doradcą finansowym - Wafliński junior wzruszył ramionami. - A skoro już otworzyłaś drzwi, to wejdę i porozmawiamy.

cdn

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski