Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Krzysztof Żuk: Nie ma we mnie nutki hazardzisty

Artur Jurkowski
Jacek Babicz/Archiwum
Nie należę do takich, co narzekają. Jestem wytrwały i nie poddaję się łatwo. Idę do przodu, ale kiedyś trzeba będzie powiedzieć: stop! - mówi Krzysztof Żuk, prezydent Lublina w rozmowie z Arturem Jurkowskim.

Jest Pan już na półmetku tej kadencji. Więc zacznijmy od oceny - takiej jak w szkole. Jaką notę wystawia Pan sobie po dwóch latach rządów?
W skali od 1 do 6?

Tak.
Zasługuję na piątkę. Nie jest źle, ale mogłoby być lepiej.

Wysoko. Co Pana skłania takiego samozadowolenia?
To, co zrobiłem. Żeby jednak móc to pokazać, musimy zacząć od "punktu startu", czyli miejsca, w którym był Lublin, gdy obejmowałem urząd prezydenta miasta. Wydatki infrastrukturalne ponoszone wówczas przez gminę plasowały nas na 14. miejscu wśród 16 miast wojewódzkich. Bardzo odległe, liderami były tzw. miasta sukcesu: Poznań, Wrocław, Gdańsk, Kraków. A to właśnie nakłady na inwestycje infrastrukturalne decydują o rozwoju miasta, kreują możliwości lokowania nowych firm, co oznacza powstanie nowych miejsc pracy. Rozpoczynając kadencję, mieliśmy świadomość, że gonimy pozostałe polskie aglomeracje.

I co, dogoniliśmy? Gdzie jesteśmy?
Sporo zrobiliśmy. W 2011 roku na infrastrukturę przeznaczyliśmy 310 mln zł, w 2012 r. - 450 mln zł, a w przyszłym zaplanowaliśmy na ten cel - 667 mln zł. Udało się uzyskać dotacje z funduszy Unii Europejskiej nakwotę 1,3 mld zł, a doliczając jeszcze pomoc z programów rządowych dochodzimy do 1,5 mld zł. To jest wymiar pomocy, jaki uzyskaliśmy w tej kadencji. I te pieniądze trafiają głównie na infrastrukturę, w tym poprawę dostępności komunikacyjnej Lublina, co do tej pory było główną bolączką miasta. Za chwilę oddane do użytku będzie lotnisko w Świdniku. Udało się, choć nie było łatwo, doprowadzić do modernizacji trasy S17 wraz budową obwodnicy Lublina. Ta ostatnia inwestycja to wspólny sukces: polityków, mieszkańców Lublina, ale też mediów, w tym Kuriera Lubelskiego.

S17 i obwodnica to jeszcze wielki plac budowy. Lotnisko rzeczywiście czeka już tylko na otwarcie, ale siatka połączeń jest, delikatnie mówiąc, skromna. W tej sytuacji chyba trudno mówić o przełamaniu bariery dostępności komunikacyjnej?
Przełamiemy ją do końca kadencji. I warto o tym mówić. Lotnisko powstało głównie dzięki wysiłkowi lubelskich podatników. Gmina przekazała na ten cel blisko 100 mln zł. Gotowe jest już przedłużenie ul. Mełgiewskiej. I to jest nie tylko droga do obwodnicy, ale nowe otwarcie dla tej części Lublina - wzdłuż tej ulicy powstały już dwa centra handlowo-usługowe: Castorama i Praktiker, powstają centra logistyczne i udało się przyciągnąć inwestorów do fabryki samochodów. Myślę tu zwłaszcza o firmie Ursus SA, która wcześniej nosiła nazwę Pol-Mot Warfama. To wszystko powinniśmy mieć już dwie kadencje temu. Jesteśmy na etapie, który Poznań czy Wrocław osiągnęły już dawno temu.

Bez Krzysztofa Żuka nie mielibyśmy tego?
Realizacja celów zawsze wymaga pracy zespołowej. Obiecałem, że w ciągu czteroletniej kadencji ściągnę do Lublina pomoc z UE w wysokości 1 mld zł i już dotrzymałem słowa, a nawet ta kwota w połowie kadencji jest wyższa niż wskazywałem. A jest jeszcze trochę szufladek z pieniędzmi, które możemy otworzyć. Na pozyskanie tych środków wpłynęło m.in. to, że stworzyłem dobry zespół współpracowników, który skutecznie pracuje. Klimat w Lublinie i dla Lublina jest dobry. Do budowania kontaktów wykorzystuję doświadczenie nabyte przy pełnieniu funkcji wiceministra skarbu. Jesteśmy coraz bardziej atrakcyjnym miejscem dla przedsiębiorców, którzy szukają nowych lokalizacji dla realizacji swoich projektów.

Atrakcyjnym? Tak pokazują rankingi, ale szturmu firm na Lublin nie widać...
Bo jest kryzys na rynkach europejskich. Przy czym samorząd nie tworzy wprost miejsc pracy, nie budujemy fabryk, w których zatrudnienie mogłoby znaleźć tysiące osób. Rynek pracy kreujemy w inny sposób - pomagając inwestorom, tworząc warunki do lokowania ich przedsięwzięć na terenie miasta. Przygotowujemy m.in. strefę aktywizacji gospodarczej naBursakach, uzbrajamy nowe tereny podstrefy ekonomicznej na Felinie. Współpracujemy z uczelniami w sprawie uruchamiania nowych kierunków, na absolwentów których czekają firmy, koncerny. Efekt? W ciągu minionych dwóch lat powstało m.in. 700 miejsc pracy, głównie w sektorze IT oraz w usługach księgowych, ale też w sferze produkcji, m.in. w Ursus SA, czyli przy produkcji traktorów. Tego dwa lata temu nie było.

A więc pasmo samych sukcesów? Nieustannie przez dwa lata?
Nie nazwę tego w ten sposób. To był okres ciężkiej pracy. Do ratusza przychodzę o godzinie 8 i wychodzę o 22. Na palcach można policzyć dni, z minionych dwóch lat, kiedy spędziłem w pracy mniej czasu. Ale inaczej się nie da. Takie są realia: kiedyś na prace drogowe Lublin wydawał kilkadziesiąt milionów złotych rocznie, dzisiaj - kilkaset. To skala zmian. Ale skoro ja wytrzymuję, muszą też wytrzymać inni.

Nie chce mi się wierzyć w dwuletnie pasmo sukcesów. Pomówmy o wpadkach. Jakie były porażki pierwszej połowy kadencji?
Porażki? Nie użyłby takiego słowa. Ale słabszą stroną jest opóźnienie w wykonaniu niektórych dużych inwestycji drogowych, np. budowy ul. Zelwerowicza, ul. Poligonowej, długotrwałe negocjacje z Echo Investment w sprawie górek Czechowskich.

Zabolał Pana brak sfinalizowania porozumienia z Echo Investment?
Nie tyle zabolało, co rozczarowało. Negocjowaliśmy prawie rok. To była dobra umowa dla obu stron. Cóż, nie wszystko się udaje. Ale na to nie mieliśmy już wpływu.

A Europejska Stolica Kultury 2016? To nie jest porażka? Lublin był murowym kandydatem do tego tytułu.
Wszyscy mieliśmy olbrzymie oczekiwania wobec ESK. Nie ukrywam, liczyliśmy na sukces. Ale przegraliśmy nie programem, który zyskał uznanie w oczach komisji oceniającej kandydatów, tylko brakiem infrastruktury. I znowu wracamy do inwestycji. Wrocław miał drogi i lotnisko, Lublin - nie miał. Wrocław wygrał, Lublin - nie.

Pana decyzje, m.in. finansowe, niosą ze sobą olbrzymią dozę ryzyka. Czy to świadczy o tym, że jest Pan ryzykantem?
Nie ma we mnie nutki hazardzisty. Jestem dobrym analitykiem. Potrafię podejmować decyzje i robię to szybko. Nie widzę problemów tam, gdzie ich nie ma.

To bardziej przypomina opis menedżera zarządzającego przedsiębiorstwem niż urzędnika gminy, którym jest prezydent. Czy tak Pan widzi miasto? Jako dużą firmę?
Podejmowanie decyzji mnie nie paraliżuje. Nawet jeśli w grę wchodzą bardzo duże kwoty. Pomogło mi w tym bycie wiceministrem, wtedy decydowałem o inwestycjach o wartości dziesiątek miliardów złotych. Oswoiłem się z takimi kwotami. Ale rzeczywiście nie jestem typowym urzędnikiem.

A czy nie boi się Pan katastrofy finansowej Lublina? Plany inwestycyjne miasta są przygotowywane na "styk", wystarczy jedno potknięcie, np. gdyby ratusz nie otrzymał w tym roku 200 mln zł pomocy na budowę przedłużenia al. Solidarności, to cały plan inwestycyjny w mieście na najbliższe lata posypałby się jak kostki domina.
Ale sobie poradziliśmy. Przez dwa lata nic złego w sferze finansów się nie wydarzyło, bo bazujemy na racjonalnej kalkulacji, a nie na szczęściu. Nie postępuję w kategoriach "uda się - nie uda". Zresztą sam budżet też nie jest napięty aż tak bardzo jak niektórzy mówią. Zapisujemy w nim zawsze inwestycje w cenach kosztorysowych, a poprzetargach rzeczywiste wydatki są o 20-30 procent niższe. To daje nam także dodatkowe pieniądze na inne inwestycje, które wprowadzamy do budżetu już w ciągu roku.

Niech Pan powie szczerze: czy Lublinowi potrzeby jest nowy stadion i basen olimpijski? Obie inwestycje pochłoną ponad 200 mln zł. Czy nas na nie stać?
Basen rzeczywiście nie jest inwestycją pierwszej potrzeby, stadionu też byśmy zapewne nie budowali, gdyby nie wsparcie z UE. Ale jeśli nie zrealizujemy tych inwestycji teraz, to niewykluczone, że nigdy byśmy do nich nie wrócili. 70 mln zł unijnej dotacji na stadion nie możemy przeznaczyć na nic innego. Albo wybudujemy przyich udziale arenę piłkarską, albo je stracimy. To jest dylemat, który musiałem rozstrzygnąć. A basen doskonale wkomponowuje się w naszą koncepcję rewitalizacji okolic Al. Zygmuntowskich. Te inwestycje powinniśmy widzieć w szerszym kontekście. One poprawiają jakość życia lublinian, atrakcyjność miasta. Myślę tu zarówno o mieszkańcach, jak też np. o stu tysiącach studentów, których musimy przekonać ofertą Lublina do tego, aby wybrali w przyszłości lubelskie uczelnie, a nie poszli na studia do np. Krakowa.

Na początku kadencji wyraźnie było widać, że Pan "ręcznie" kieruje urzędem. Dalej tak jest?
Nie do końca. Sporo się zmieniło i jest zdecydowanie lepiej niż było. Jestem bardzo zadowolony z moich zastępców i chciałbym, aby pomagali mi w następnej kadencji.

A zatem będzie Pan walczył o następną kadencję. Czy w Lublinie nadeszła "era Żuka"?
Na pewno będę chciał, aby lublinianie powierzyli mi kolejną kadencję. Żadnemu z prezydentów miast - Gdańska, Wrocławia - nie udało się w ciągu jednej kadencji zrobić wszystkiego. A ja chciałbym, aby została zrealizowana "Strategia Lublin 2020".

Czyli zakłada Pan utrzymanie się na stanowisku prezydenta jeszcze nie przez jedną, ale dwie kadencje? Bo przyszła kadencja kończy się w 2018 roku.
Funkcja prezydenta szybko zużywa. Ale nie należę do takich, co narzekają. Jestem wytrwały i nie poddaję się łatwo. Idę do przodu, ale kiedyś trzeba będzie powiedzieć: stop! O trzech kadencjach na razie nie mówmy.

W 2014 wystartuje Pan z listy Platformy Obywatelskiej czy może jako lider nowej formacji powstałej np. na bazie Wspólnego Lublina?
Reprezentuję PO, a Wspólny Lublin jest mi także bliski, bo podobnie patrzymy na potrzeby i przyszłość Lublina.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski