Zanim wszystkie uczestniczki konferencji oskarżą mnie samego o seksizm, męski szowinizm i bóg wie co jeszcze na "s", od razu powiem, że dla mnie jest bez różnicy, czy moim szefem, prezydentem czy premierem jest kobieta czy mężczyzna. Dla mnie liczą się kompetencje, a nie płeć, kolor skóry czy inne "przymioty" człowieka. Jeżeli ktoś jest ignorantem, wykazującym totalny brak wiedzy, to czy jest on płci pięknej, czy brzydkiej, nie obawiam się stwierdzić, że jest do niczego. Jestem więc przeciw usilnemu wpychaniu, przez różnego rodzaju feministki i niefeministki, kobiet do życia publicznego. Notabene, mężczyzn też na siłę bym nie wciskał. Człowiek sam musi mieć chęć realizowania się w przestrzeni publicznej. Z niewolnika nie ma pracownika. Co z tego, że organizacje kobiece wymogą zapisy ustawowe nakazujące rozdział list wyborczych po równo między kobiety i mężczyzn, jak kobiety w wyborach nie zechcą wystartować. Nie każdy w tym kraju musi być politykiem, tak jak nie każdy musi być feministą.
A weźmy też drugą stronę medalu. Kto decyduje o tym, że z list wyborczych do parlamentu czy samorządu wchodzą mężczyźni? Ano w dużej mierze kobiety. Decydują o tym bezpośrednio, głosując na płeć przeciwną i pośrednio, nieuczestnicząc w wyborach. A udział kobiet w wyborach, nie tylko w Polsce, ale też takiej Szwajcarii czy Portugalii, jest mniejszy niż mężczyzn.
Może więc, zanim powiemy o przesądach czy seksizmie, warto się najpierw zastanowić, jak zaktywizować kobiety do udziału w wyborach zarówno w charakterze wyborcy, jak i wybieranego.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?