Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kusznik z Lublina wicemistrzem świata

Tomasz Biaduń
Piotr Hordyjewicz i jego kusza, warta około 20 tysięcy złotych
Piotr Hordyjewicz i jego kusza, warta około 20 tysięcy złotych archiwum Piotra Hordyjewicza
O Piotrze Hordyjewiczu, jedynym polskim kuszniku, wicemistrzu świata z Lublina, pisze Tomasz Biaduń.

Piotr Hordyjewicz ma pasję jedyną w swoim rodzaju. Dość zresztą powiedzieć, że jest jedynym człowiekiem w Polsce o tak nietypowym zamiłowaniu. Lublinianin jest kusznikiem, i to jakim! Hordyjewicz to brązowy medalista mistrzostw świata, a także były wicemistrz globu w tej trudnej dyscyplinie. Ostatni krążek przywiózł miesiąc temu z Adelaide w Australii, a wspomniany srebrny wystrzelał dwa lata temu w Portugalii.

Szeroko pojętym strzelectwem Hordyjewicz zajmuje się od ponad 30 lat.

- Zaczynałem jako nastolatek, od łuków. Jeżdżąc po różnych zawodach, zobaczyłem kiedyś konkurencje kusznicze. Tak mi się spodobały, że z czasem się na nie przerzuciłem - opowiada pan Piotr. Kusze to dla niego prawdziwa pasja. Wyjazdy na zawody nie są refundowane przez krajowy związek kuszniczy, trudno też o sponsorów, a i samo złożenie broni nie jest błahą sprawą.

- To koszt od 5 do 30 tysięcy. Oczywiście, jeśli chcemy mieć dobry sprzęt, trzeba wydać kwotę z górnej półki - wyjaśnia Hordyjewicz, który szacuje swój asortyment strzelecki na przeszło 20 tysięcy.

- Trzy lata temu zmontowałem kuszę według własnego projektu. Bo taką powinien dopasowywać do siebie każdy zawodnik. Do swojej postury, przyjmowanej postawy, nawet do ułożenia twarzy. Każda kusza powinna być unikalna - wyjaśnia pan Piotr. Jego z pewnością taka właśnie jest. "Zamek" do niej robili Japończycy, składali go Finowie, ramiona broni są amerykańskie, celowniki niemieckie, a inne części były produkowane w Czechach.

Polski sportowiec ze swoim nietypowym zamiłowaniem jest skazany na pomoc ludzi spoza ojczyzny. Tych zresztą na całym globie jest stosunkowo niewielu. Szacuje się, że trudną sztukę strzelania z kuszy uprawia niespełna 50 tysięcy osób. Do konkretnych zawodów, np. mistrzostw świata, kwalifikuje się ich ok. 250.

- W Polsce mamy 500 łuczników i jednego kusznika. Bo to u nas zapomniany sport. A na przykład w Australii jest 200 kuszników i około 10 tysięcy łuczników. Podobnie jest w wielu państwach europejskich, gdzie uprawiających strzelectwo jest dużo więcej niż u nas - opowiada Hordyjewicz.

Gdzie zatem może realizować swoje pasje w naszym kraju, a przede wszystkim, gdzie trenuje przed mistrzostwami, jeśli kusza w Polsce kwalifikowana jest jako broń zakazana?

- Na co dzień ćwiczę w klubie w Bychawie na broni współczesnej. Pewne zasady w strzelaniu są niezmienne. Ciągnięcie spustu, celowanie np. na broni odprzodowej ma mnóstwo wspólnego z kuszą. To tak jak jazda na rowerze. Jeśli ktoś potrafi na nim jeździć, to nie ma dla niego znaczenia, czy wsiądzie na "damkę" czy składaka - opisuje pan Piotr.

Inna sprawa, że sztuka strzelania z kuszy jest najtrudniejsza do opanowania ze wszystkich umiejętności strzeleckich.

- Po każdej próbie trzeba naciągnąć cięciwę. Do tego, po serii trzech strzałów, trzeba podejść do tarczy, ocenić je. To wiąże się ze zmianą postawy, wybiciem z rytmu - wyjaśnia lublinianin.

- W tym sporcie nie ma sponsoringu. Wszystko robi się na własny rachunek, a poniesione koszty są zależne od tego, jak daleko się jeździ na zawody - wyjaśnia Hordyjewicz. Mimo to pan Piotr chce stworzyć na Lubelszczyźnie klub kuszniczy.

- Jest szansa na jego powstanie przy klubie w Bychawie. Zainteresowanie strzelectwem wbrew pozorom istnieje. Uważam, że to dziedzina sportu, która będzie się stale rozwijać. A poza tym myślę, że kusznictwo to świetna zabawa - uśmiecha się Piotr Hordyjewicz.

W Polsce to sztuka zakazana, ale może już niedługo...

W Polsce posiadanie kuszy jest zabronione, ponieważ jest ona uznawana za broń równorzędną broni palnej. Piotr Hordyjewicz nie może trzymać kuszy w domu, ani trenować w kraju. Jak zatem radzi sobie z niewygodnym polskim prawem? - Sprzęt jest wysyłany przed zawodami z kraju, w którym jest dozwolona kusza do miejsca, w którym odbywa się impreza. Nie łamię dzięki temu żadnych przepisów - opowiada kusznik. - Walczę jednak o zmianę przepisów, podając przykład choćby Rosjan, którzy bardzo mądrze załatwili całą sprawę. Otóż odnotowali w przepisach dopuszczalną siłę naciągu. Jeśli jest on słaby, parabola lotu wypuszczonej strzały jest stosunkowo duża. Wtedy kuszy trudno jest używać jako broni, bowiem ciężko jest trafić do celu. Nie da się obliczyć takiej paraboli, zwłaszcza przy zmiennych warunkach pogodowych. Dopiero przy mocniejszych naciągach kusza staje się groźną bronią, bo trajektorie lotu pocisków spłaszczają się - wyjaśnia pan Piotr.

Także w mistrzostwach, w których regularnie startuje Hordyjewicz są odpowiednie ograniczenia, również ze względu na wyrównywanie szans zawodników. - Dopuszczalny naciąg ramion to 43 kg. Jeśli ta liczba jest przekroczona, następuje dyskwalifikacja zawodnika - tłumaczy Hordyjewicz. Kusze o mocniejszych naciągach służą do polowań, które są w wielu krajach popularne. Tego typu broni używa się np. podczas safari i jest to praktyka równie częsta jak polowanie za pomocą karabinu.

- Ja jednak nie poluję, to nie dla mnie - uśmiecha się pan Piotr.

Czy wiecie co to jest atlatl?

Atlatl to dla przeciętnego człowieka jedynie zlepek przypadkowych liter. Mało kto wie, że to nazwa pierwszej broni w historii ludzkości. Broni, która dzięki wysiłkom Piotra Hordyjewicza ma szansę zaistnieć na nowo w naszej świadomości. Atlatl to inaczej miotacz oszczepów, broń w postaci wydrążonego kawałka drewna, wyrzucająca strzały. Była używana 20 tysięcy lat temu. Z czasem wyparły ją łuki. - Znam grupę zapaleńców, którzy tak jak ja pasjonują się tą bronią. Chcielibyśmy stworzyć Polski Związek Atlatlu, nikt jeszcze nie podjął się takiej próby - tłumaczy Piotr Hordyjewicz. - W tych staraniach bardzo nam pomaga Marian Drąg, prezes klubu strzeleckiego w Bychawie - dodaje. Zrobienie prostego miotacza nie wymaga wiele wysiłku, wystarczy kupić kawałek drewna o odpowiednim kształcie, który staje się przedłużeniem ramienia. - Potrzebny jest patyk o długości 1,5-2 metry, ewentualne można go okleić piórami, strzała o średnicy 12 milimetrów i... mamy atlatl - Hordyjewicz podaje przepis na prehistoryczną broń. Aby nadać profesjonalizm takiej wyrzutni należy odpowiednio wyżłobić górną część oręża dla wygodnego ułożenia strzały. Atlatl nie jest bronią dalekosiężną. Odległość jednego strzału zależy od siły rzucającego i przeciętnie jest to 30 metrów. - Dotychczas nie jeździłem jeszcze na światowe zawody w tej dyscyplinie. Mam jednak nadzieję w przyszłości takie zorganizować. Na razie reklamujemy atlatl w wymiarze lokalnym - tłumaczy pan Piotr.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski