Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Legendy lubelskiego sportu wspomina Maciej Maj

Krzysztof Nowacki
Włodzimierz Szwendrowski dwukrotnie był mistrzem Polski
Włodzimierz Szwendrowski dwukrotnie był mistrzem Polski archiwum Macieja Maja
Pan Stasio - tak o Stanisławie Zalewskim mówią ci, którzy go poznali. Ten zwrot doskonale oddaje wspaniały charakter człowieka, który swoje życie związał z boksem. - Był duszą towarzystwa, niezwykle ciepłym i otwartym człowiekiem. Chętnie opowiadał historie, a miał doskonałą pamięć - wspomina Maciej Maj, autor fotobiografii legendy polskiego boksu.

Stanisław Zalewski zmarł 7 lipca 2001 roku, w wieku 85 lat. Karierę bokserską rozpoczął w 1930 roku w klubie PKS Lublin. W 1937 roku zdobył brązowy medal mistrzostw Polski w wadze koguciej. Jego karierę przerwała wojna. Po kilku latach wrócił do boksu w roli trenera i działacza. Był współpracownikiem Feliksa Stamma, twórcy polskiej szkoły boksu.

- Wszędzie było go pełno i nigdy nikogo nie zawiódł. Był człowiekiem szczerym i zaangażowanym w to, co robił. Poświęcił swoje życie dla sportu. Gdy pracował ze Stammem, większość roku spędzał na zgrupowaniach. Życie rodzinne zeszło na dalszy plan. Najważniejszy był boks - przypomina Maj.

Stanisław Zalewski żył w ciężkich czasach. Był przy tym człowiekiem pogodnym, który swoją dobrocią zarażał innych. A o boksie mógł opowiadać godzinami. Niezwykle barwnie i ciekawie. - Często wracał do czasów okupacji. Opowiadał, jak znokautował esesmana i potem ukrywał się. Były to historie, które mroziły krew w żyłach. Myślę, że trudne czasy zahartowały pana Stasia. Wychowywała go matka, bo ojciec zginął w czasie pierwszej wojny światowej. A sport był najprostszym sposobem wybicia się i zaistnienia - mówi Maciej Maj.

Nie udźwignął sławy

Pan Stasio przez całe życie był wzorem dla młodych sportowców. Miał talent, zapał do pracy i radość życia. Nie wszyscy młodzi sportowcy równie dobrze radzą sobie z sukcesem i presją otoczenia.

Historia Roberta Dadosa, byłego żużlowca Motoru Lublin, potwierdza, że czasem łatwiej jest się wspiąć na szczyt niż się na nim utrzymać. W wieku 21 lat "Dadi" został mistrzem świata juniorów. Późniejsze doświadczenia życiowe doprowadziły go do załamania, prób samobójczych i tragicznej śmierci.

- Robert był zawodnikiem niezwykle utalentowanym. Dał się poznać z różnych stron, ale żużel był dla niego wszystkim - twierdzi Maj.

W 2000 roku miał ciężki upadek na motocyklu szosowym. Cudem uniknął śmierci, ale stracił jedno płuco. Wrócił jednak do żużla. - Chciał przezwyciężyć słabości i udowodnić, że sportowiec z jednym płucem też może wygrywać. Gdy przyszły gorsze wyniki załamał się - uważa Maj.

"Trzy razy cudem uniknął śmierci, choć dwukrotnie sam chciał ją sobie zadać. (…) Depresja dopadła go na szczycie sławy. Nie udźwignął jej…" - tak Maciej Maj napisał w książce "Dadi przerwany wyścig".

W 2004 roku podpisał kontrakt z klubem z Lublina. - Odbyłem z nim wtedy tylko krótką rozmowę. Wyczułem jednak, że był już jakby w innym świecie, myślami gdzieś indziej. Była szansa, że w Lublinie, wśród rodziny i znajomych odrodzi się - zamyśla się Maciej Maj.

23 marca 2004 roku, na kilka dni przed pierwszym meczem lubelskich żużlowców, po raz trzeci targnął się na swoje życie. Powiesił się w stodole, w rodzinnym domu w Piotrowicach Wielkich. Po 40 minutach został przewieziony do szpitala, odszedł, gdy miał zaledwie 27 lat.

Bał się o rodzinę

Robert Dados żył krótko, ale na stałe zapisał się w historii lubelskiego żużla. Podobnie jak Włodzimierz Szwendrowski, którego pożegnaliśmy w tym roku. - W 1947 roku wystąpił w pierwszej imprezie żużlowej w Lublinie - przypomina Maj. Największe sukcesy odniósł w barwach drużyn z innych miast. - Nie mieliśmy wtedy drużyny ligowej, więc jeździł w Bytomiu, a potem w Łodzi. Był dwukrotnie indywidualnym mistrzem Polski.

Wygrywał z najlepszymi żużlowcami na świecie, chociaż nie miał sprzętu, jakim dysponowali na Zachodzie. Było mu tylko o tyle łatwiej, że jego ojciec prowadził w Lublinie zakład samochodowy. Jeździł niezwykle technicznie, ale z troski o rodzinę, być może nie osiągnął sukcesów na miarę talentu, jaki posiadał.

- W 1955 roku miał propozycję kontraktu od zespołu z Manchesteru. Do Anglii jednak nie wyjechał, bo twierdził, że gdyby się na to zdecydował, jego ojcu zamknęliby zakład i zniszczyli rodzinę. W dzisiejszych czasach jego talent rozwijałby się inaczej - wspomina Maj.

Włodzimierz Szwendrowski zmarł 9 marca 2013 r. w Lublinie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski