- Do końca życia będziemy im za to wdzięczni - nie kryli radości rodzice pani Wioli. Ostatnie 5 tygodni były dla nich koszmarem. Straszna choroba, o obco brzmiącej nazwie - zespół Lyella - która zdarza się raz na 1-2 miliony osób, przytrafiła się właśnie ich córce.
- Byłam przeziębiona, miałam dreszcze. Zrobiłam to, co wiele razy w takich sytuacjach. Wypiłam dwie aspiryny i położyłam się do łóżka. To wszystko, co pamiętam - opowiadała nam dzisiaj pacjentka.
Walkę o jej życie doskonale pamiętają za to rodzice. - Widząc, że dzieje się z nią coś złego wezwaliśmy lekarza do domu. Wiola trafiła na dermatologię w szpitalu w Płocku, bo miała na całym ciele wysypkę - opowiadają. - Tam znajoma lekarka od razu poprawnie zdiagnozowała, jednak inni medycy uznali, że u Wioli wystąpiła sepsa. Trafiła z dermatologii na zakaźny, jej stan pogarszał się z godziny na godzinę. Przenieśli ją na OIT. I tam orzekli, że to nie sepsa tylko nietypowa reakcja na leki. Lekarze zaczęli szukać dla chorej miejsc w specjalistycznych ośrodkach. Warszawa odmówiła, Śląsk również. Zgodziła się Łęczna.
Stan pacjentki, gdy została przetransportowana helikopterem do Wschodniego Centrum Leczenia Oparzeń był bardzo ciężki. Śmiertelność w zespole Lyella wynosi od 40 do 60 proc. Prof. Jerzy Strużyna, szef WCLO w Łęcznej: - Chorą poddaliśmy 7 zabiegom plazmoferezy, czyli wymiany osocza krwi. Nikt w świecie w takiej liczbie tego zabiegu do tej pory nie stosował. Plazmafereza miała za zadanie usunąć z organizmu toksyczne substancje, które wywołały tak burzliwą reakcję. Do leczenia włączyliśmy immunoglobuliny. Dializami wspomogliśmy oczyszczanie organizmu z cytokin - opisuje walkę o życie chorej prof. Strużyna.
- Ściągaliśmy aparaturę do jej leczenia z Poznania, Warszawy, z Wrocławia, a nawet Włoch. Zależało nam tylko na jednym: uratować jej życie - dodaje dr Łukasz Drozd ze WCLO.
Lekarze z Łęcznej poprosili też o pomoc firmę medyczną z Niemiec. Za darmo przysłała im pół metra kwadratowego specjalnego, drogiego opatrunku na oparzenia. Zastosowano go, by odbudować naskórek na plecach. Na twarzy i klatce piersiowej skórę udało się wyleczyć opatrunkami celulozowymi.
- Nasz sposób leczenia przyniósł efekty i to jest najważniejsze. Pacjentka żyje. Czeka ją teraz rehabilitacja ruchowa, by usprawnić siłę mięśni. Właśnie uzgadniamy miejsce w jednym z ośrodków Polsce. Wiola musi teraz natłuszczać twarz, unikać słońca i będzie dobrze - mówi profesor Strużyna.
- Musi być - dodaje pacjentka. - Po tym co przeżyłam nie poddam się. Chcę przytulić się do mojej 15- letniej córki, bo nie widziałam jej tak długo i wrócić do pracy w szkole, do moich dzieci, które do szpitala przysłały mi piękną laurkę.
Pani Wiola przed chorobą była nauczycielką języka angielskiego w jednej z płockich szkół.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?