MKTG SR - pasek na kartach artykułów

„List z burżuazyjnej jaskini”. Sowiecka agresja na Polskę w relacjach świadków i literaturze

Bogdan Nowak
Ze zbiorów Bogdana Nowaka
Lejtnant Michaił Zubow, żołnierz sowieckiej armii, jest postacią literacką. To bohater wydanej w 1957 r. w Londynie powieści Sergiusza Piaseckiego pt. Zapiski oficera Armii Czerwonej (przez cały PRL krążyła ona w Polsce jedynie w tzw. drugim obiegu). Opisywane są tam losy sowieckiego oficera oraz członka Konsomołu (chodzi o komunistyczną organizację młodzieżową w Związku Radzieckim) po zajęciu 17 września 1939 r. wschodniej części naszego kraju.

Zubow, zgodnie z wytycznymi partii, wielbi Stalina, ale także jego sojusznika: Hitlera. Gdy Niemcy napadają jednak na ZSRR swoją sympatię przerzuca na przywódców państw alianckich. Nie jest to jednak postać do końca fikcyjna. Pierwowzorem Zubowa był syn pewnego wyższego oficera sowieckiego.

Piasecki spotkał go w 1940 r. Dzięki rozmowom z tym człowiekiem poznał jego mentalność i motywy działań. Były one zawsze zgodne z wytycznymi komunistycznej partii i aktualną, sowiecką propagandą.

Ja poszedłem na czele całej Armii Czerwonej

„Najukochańsza Daniuszka! Piszę do ciebie list z samego centrum polskiej, burżuazyjnej jaskini. Potężnym ciosem naszej żelaznej, czerwonej pięści zmiażdżyliśmy polskich, faszystowsko-kapitalistycznych generałów i wyzwoliliśmy z uścisku burżuazyjnego jęczący w szponach tyranów polski, robotniczo włościański naród i inne narodowości, nielitościwie gnębione przez krwiożerczych panów”– pisał 23 września 1939 r. w liście do swojej dziewczyny lejtnant Michaił Zubow.

Zasługi owego sowieckiego lejtnanta zostały przedstawione w nieco wyolbrzymiony sposób. Tak czy owak, nad Polską pojawiły się kolejne, czarne chmury...

„Ja poszedłem na czele całej Armii Czerwonej i biłem faszystów i ich pachołków dopóki nie uciekli w popłochu” – przechwalała się lejtant. „Mieszkam ja w pięknym domu, którego właściciel-kapitalista uciekł (...). Codziennie pływam w wannie. Wanna to są duże niecki zrobione z żelaza, do których nalewa się wody i cały człowiek, nawet z nogami, może w nich się zmieścić. Możesz być dumna ze swego Miszki, który hardo krocząc pod sztandarem Lenina-Stalina, zmiótł na wieki zwierzęcy opór polskich zaborców”.

U nas wszystko w porządku

Inni Rosjanie także prezentowali (w owej powieści) podobną postawę. „Kochany mój Miszeczka. Bardzo jesteśmy dumni, że tak dzielnie spełniasz swój bolszewicki obowiązek i gromisz bandy, polskich faszystowskich generałów (...) – pisała 9 października 1939 r. w liście do lejtnanta Zubowa jego dziewczyna (być może także istniał jej pierwowzór). „Tak w ogóle u nas wszystko w porządku, tylko aresztowali i wysłali do łagru sąsiada naszego, Wasyla Morgałowa, za to, że szerzył angielską, imperialistyczną propagandę. Powiedział, podlec, po pijanemu, że niedługo Związek Radziecki będzie żył w przyjaźni z Niemcami i że będzie z nimi wojna. Chociaż to nasz daleki krewny, ale wcale go nie żałujemy”.

A w innym liście dziwiła się: „Bardzo ci dziękuję za (...) fotografię. Nie mogę ja na nią napatrzeć się. I trudno swoim oczom uwierzyć, że to naprawdę ty jesteś. Wszyscy ludzie z kołchozu naszego wieczorami, po pracy, do mnie przychodzą i fotografię oglądają, i też bardzo ją podziwiają. Tylko nie mogę uwierzyć, że zegarki, które masz na rękach są prawdziwe (żołnierze radzieccy fotografowali się np. z zagrabionymi zegarkami oraz przedmiotami, które uznawali za wartościowe – przyp. red.). A ja wierzę tobie mój ty orle i bohaterze. I bardzo jestem z ciebie dumna”.

Gdyby Spartanie ożyli

We wrześniu 1939 r. Polska toczyła zacięty bój z wojskami niemieckimi, które najechały nasz kraj. Nasze wojsko ponosiło klęskę za klęską. Jednak 16 września liczyło ono – jak to określano: „połowę stanów wyjściowych”, które przewidziano w planach mobilizacyjnych. Pod bronią znajdowało się wówczas 650 tys. żołnierzy z czego 240 tys. z nich walczyło z Niemcami na zachód o Wisły.

Polscy dowódcy uważali, że nasze armie są w stanie zorganizować „trwały opór” na tzw. przedmościu rumuńskim, czyli w obrębie ziem polskich przylegających do granicy z Węgrami i Rumunią (w oparciu o Karpaty). Polski opór nadal był bohaterski i przez zachodnich sojuszników doceniany. Tak było np. w oblężonej Warszawie.

„Polacy! Gdyby Spartanie odżyli i zobaczyli wasz heroizm i bohaterstwo, waleczny ten naród schyliłby przed wami czoło (...)” – czytamy m.in. w wywiadzie, jakiego Julian Bryen, amerykański dziennikarz i filmowiec udzielił Expressowi Porannemu (publikacja ukazała się 16 września 1939 r.). „Mówię to jako były żołnierz. Będąc kilka miesięcy na froncie pod Verdun, nie spotkałem się nawet tam z tak godną postawą, z tak wielkim heroizmem i z tak wielkim samozaparciem jak w Warszawie (...). Świst bomb, granaty rozrywają się, terkoczą karabiny maszynowe, kule padają z góry z dołu i z boku, a wśród nich spokojnie i z powagą odbywa się nie tylko normalne życie stolicy, ale i usuwanie zgliszcz, popiołów, rumowisk”.

Jednak katastrofę wyczuwało się już w powietrzu. „W Kutach spędziliśmy dwa dni 15 i 16 września, patrząc na strzępy naszej państwowości” – pisał Paweł Starzeński, polski dyplomata i publicysta. „Analizowaliśmy powody naszej klęski. Byliśmy zgodni, że nasza polityka zagraniczna nie była wystarczająco oparta o ścisły „rachunek” sił. Raz jeszcze wyłoniło się pytanie, jak postąpiłby stary Marszałek (chodzi o Józefa Piłsudskiego – przyp. red.).

Ofiar nie brakowało

Nadzieja na wygranie tej wojny obronnej prysła 17 września 1939 r. Nad ranem jednostki Armii Czerwonej (złożone ze zindoktrynowanych żołnierzy pokroju Zubowa) przekroczyła naszą granicę. Szybko zdobyto Wilno, Grodno, a m.in. Lwów. Opór agresorom stawiali m.in. żołnierze Korpusu Ochrony Pogranicza, Brygada Rezerwowa Kawalerii Wołkowysk oraz Samodzielna Grupa Operacyjna Polesie.

Nasze wojska w tej nierównej walce nie miały szans. Ofiar nie brakowało. Niektóre z nich były niepowetowane...

„W walce z Sowietami zginął autor Znachora i Kariery Nikodema Dyzmy Tadeusz Dołęga-Mostowicz, którego oddział bronił mostu na Czeremoszu” – donosiła 20 września 1939 r. polska prasa.

Szare mrowie

„W nocy była jeszcze jedna strzelanina, w południe podobno jedna dywizja polska zaszła do Rawy, widocznie nie było innego wyjścia. Moskale naciskali z boku, zapewne od strony Wołynia, Niemcy stąd, więc musieli się poddać” – notowała 25 września 1939 r. w swoich dziennikach Matylda z Windisch-Greatzów Sapieżyna (mieszkała w Siedliskach w gm. Lubycza Król.). „Jest to tragedia nad wyraz bolesna! Polska rozgromiona, oddana w niewolę bezbożnym i barbarzyńcom”.

Robiło się coraz bardziej niebezpiecznie. Dlatego rodzina Sapiehów postanowiła z Siedlisk wyjechać. „Na gościńcu jadą sznurem samochody ciężarowe z naszymi żołnierzami wziętymi do niewoli, leży trup i rozharatane auta... biedny nasz kraj... na polu nie wykopane ziemniaki, kwitnące pola słoneczników (...). To szare mrowie Armii Czerwonej, obojętne, dzikie, prymitywne, oficerowie niczym się nie odróżniają. W Siedliskach zachowywali się zupełnie biernie, dali chłopom rządzić (...). Po naszym odjeździe wszystko opanowali, chłopów wyprosili, podobno wszystko im odebrali i zamknęli w moim sypialnym pokoju i toalecie (chodzi o dwór w Siedliskach – przyp. red.)(...). Wojskowi besztali chłopów za rabunek”.

Pani Matylda po wielu perypetiach dotarła do zajętego przez Sowietów Lwowa.

„Wjazd do Lwowa robi przykre wrażenie: na Żółkiewskim Przedmieściu koło teatru, na ul. Legionów, tłumy proletariatu żydowskiego, szarych żołnierzy, sklepy zamknięte, albo puste okna wystawowe, brud, zaniedbanie, postacie stroskane, udręczone, kilkumetrowe ogonki przy sklepach żywnościowych (...)” – wyliczała. „Teraz przez kilka dni święta sowieckie. Miasto udekorowane czerwono, z olbrzymimi portretami ich władców, tramwaje w chorągiewkach i wieczorem rzęsiście oświetlone, mikrofony (chyba chodzi o głośniki) wyją (...), ale ludność napełniająca ulice jest jednakowo ponura, szara, zaaferowana”.

Lwów został zajęty przez Sowietów 22 września. Poddał go Generał Władysław Langer. Tłumaczył iż nie widział szans na wyprowadzenie polskiej załogi z okrążonego miasta. Dowódcy radzieccy nie dotrzymali jednak zawartej z nim umowy. Nie zwolnili obrońców oraz internowali ok. 2 tys. polskich oficerów.

Banda czerwonych opasek

W dniach 26 i 27 września liczące 1,5 tysiąca żołnierzy polskie zgrupowanie, w którego skład wchodził m.in. szwadron zapasowy 14 Pułku Ułanów Jazłowieckich stoczył z Sowietami bitwę w miejscowości Hosynne nad Bugiem. Wielu polskich żołnierzy zginęło, innych wzięto do niewoli. Kolejną walkę stoczono w Rogalinie, niedaleko Husynnego.

Do niewoli wzięto tam trzech polskich oficerów i żołnierzy. Dowódcę w randze majora poprowadzono do Strzyżowa. Tam ślad po nim zaginął. Innych jeńców Sowieci zakłuli bagnetami. Podobny los spotkał także kilkudziesięciu innych, polskich żołnierzy, których ujęto w okolicy Tyszowiec.

W Niemirówki zabito kilkunastu podchorążych WP, natomiast w Grabowcu rozstrzelano 30 rannych żołnierzy naszego wojska (przebywali w szpitalu, który urządzono w budynku Szkoły Powszechnej przy ul. Koziej). Takich zbrodni w naszym regionie było znacznie więcej. Tak wdrażano „założenia”, nowej władzy. Sowieckim wojakom pomagała naprędce zorganizowana, czerwona milicja. Tych ludzi zwano na Zamojszczyźnie „czerownymi opaskami”. Dobrze ich zapamiętano...

„W tym czasie grasowała w okolicy grupa opryszków w czerwonych opaskach. To byli po prostu zbrodniarze. Któregoś wieczoru (...) przyszło kilku z nich, oświadczając, że są siłą porządkową” – czytamy we wspomnieniach Heleny Prus, która w 1939 r. mieszkała wraz z rodziną w Sahryniu Kolonii (gm. Werbkowice). Kazali mamie i siostrze iść z nimi (...). Zabrali je do więzienia, mieszczącego się w Sahryniu, przy gminie”.

Pani Helena (miała wówczas 13 lat) wybrała się tam następnego dnia. Zapamiętała tę wizytę na długo. „W małych pomieszczeniach było mnóstwo ludzi, pokrwawionych i posiniaczonych. Tak postępowała banda „czerwonych opasek”. Naszego sąsiada Kubika wyprowadzili w pole i kazali mu wykopać dół. Potem związali mu ręce rzemieniami i zakłuli go w tym rowie bagnetami. Zrobili to tylko dlatego, że był Polakiem” – pisała Helena Prus. „Po trzech tygodniach od aresztowania mama zbita i skopana wróciła do domu. Okazało się, że to wszystko za to, że nie chciała oddać polskiego sztandaru i radia, schowanego pod deskami na górze (domu). Siostra wciąż pozostawała w areszcie. Podobno mieli ją rozstrzelać”.

Sytuacja zmieniła się „Wyszło nowe rozporządzenie. W nocy ci działacze wyjechali do Związku Radzieckiego. Poszłam do więzienia (w Sahryniu), ale już nikogo tam nie było” – wspominała pani Helena. „Zaczęłam strasznie płakać. Wtedy podszedł do mnie jakiś człowiek i powiedział, że siostra jest już w drodze do domu. Dopędziłam ją na łąkach, pod sahryńską kolonią. W domu wszyscy z radości płakali”.

Zapalnik

Czerwona władza nie utrzymała się długo. Rosjanie po kilku tygodniach wycofali się z Zamojszczyzny (na mocy nowych porozumień miejsce Krasnoarmiejców ponownie zajęli Niemcy). Zabrali ze sobą tysiące więźniów: żołnierzy, policjantów, nauczycieli i m.in. przedstawicieli inteligencji (wielu z nich potem zamordowano). Razem z Armią Czerwoną (powróciła na nasze ziemie dopiero w 1944 r.) wyjechali także miejscowi komuniści. Znaczenie tych wydarzeń trudno przecenić.

„Byliśmy zapalnikiem bomby pod nazwą II wojna światowa. Eksplozja rozerwała zapalnik, ale bomba rozerwała agresora. Jednego z dwóch” – podsumował w jednej ze swoich książek dr Janusz Osica.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Polacy nieświadomi zagrożeń związanych z AI

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski