Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

LPEC pogrzebał kota żywcem. Uratowali go mieszkańcy ul. Grygowej (ZDJĘCIA)

Agnieszka Kasperska
Pracownicy LPEC prowadząc w ubiegły piątek prace przy ulicy Grygowej zakopali blisko metr pod ziemią kotkę
Pracownicy LPEC prowadząc w ubiegły piątek prace przy ulicy Grygowej zakopali blisko metr pod ziemią kotkę Agnieszka Kasperska
Pracownicy LPEC prowadząc w ubiegły piątek prace przy ulicy Grygowej zakopali blisko metr pod ziemią kotkę. Zwierzę przeżyło tylko dlatego, że robotnicy niezbyt dokładnie zasypali wykop i wokół rur ciepłowniczych utworzyła się duża wnęka z powietrzem. Rozpaczliwe miauczenie spod ziemi poruszyło mieszkańców budynku przy ul. Grygowej 4c. Dzwonili z prośbą o pomoc, ale bez skutku. LPEC poinformowało, że zajmuje się sprawą i na tym się skończyło. W czwartek zdesperowani ludzie sami chwycili za łopaty i uratowali kotkę, którą nazwali Norka.

Gdyby nie determinacja pana Piotra i pani Zofii, mieszkańców ulicy Grygowej, mała kotka umarłaby zakopana przez pracowników LPEC blisko metr pod ziemią.

- Na początku miesiąca przy naszym domu była awaria ciepłownicza. Coś w rurach dziwnie szumiało - opowiada pan Piotr, mieszkaniec domu przy ul. Grygowej 4c. - Szukając usterki pracownicy LPEC wykopali głęboką dziurę tuż pod naszymi oknami. Coś tam zrobili i ostatecznie zasypali w miniony piątek. Dzień później po raz pierwszy usłyszeliśmy rozpaczliwe jęki kota.

Miauczenie słyszeli niemal wszyscy mieszkańcy domu. Zanim jednak zorientowali się, że dobiega spod ziemi, szukali zwierzęcia w zakamarkach domu. - To było straszne. Kot miauczał przez całe noce. Nie wiedziałam już, co robić. Płakałam i szukałam go. Bezskutecznie - opowiada pani Zofia. - Mam w domu 16-letniego już kota, którego kocham nad życie i to rozpaczliwe miauczenie nie dawało mi spokoju. Nie mogłam zlekceważyć wołania o pomoc innego zwierzęcia potrzebującego pomocy.

- Tuż obok miejsca robót prowadzonych przez LPEC jest skrzynka z kablami - opowiada pani Alicja, inna mieszkanka ulicy Grygowej. - Myśleliśmy, że kot może być w niej zamknięty. Wezwaliśmy pogotowie energetyczne, ale okazało się, że skrzynka jest pusta.

Rozpaczliwe miauczenie jednak nie milkło. Najgłośniej było je słychać w mieszkaniach od ulicy. Jak zapewniają mieszkańcy, stojąc na chodniku też można było je usłyszeć.

- Trzy razy dziennie wychodzę z psem i praktycznie za każdym razem słyszałam koci płacz - opowiada pani Marta. - Serce się krajało, jak ta kocica wzywała ratunku. W żaden sposób nie mogliśmy jej jednak odnaleźć.

Trochę to trwało, zanim ludzie powiązali kocie miauczenie z prowadzonymi niedawno robotami ziemnymi. Nie było innej możliwości - kot musiał być pod ziemią. W czwartek mieszkańcy zadzwonili do Straży Miejskiej. Powiedzieli, że w węźle ciepłowniczym jest zakopany kot.

- Dlatego dyżurny zgłosił ten problem do LPEC i poinformował Straż Ochrony Zwierząt - mówi Robert Gogola, rzecznik prasowy SM w Lublinie. - Usłyszał, że pracownicy LPEC podejmowali już próby wydobycia kota, ale to im się nie udało, bo zwierzę uciekało. Mieli próbować wydobyć go ponownie.

- To bzdury - ripostuje Elżbieta Tarasińska, prezes Stowarzyszenia Opieki nad Zwierzętami "Lubelski Animals", która brała udział w czwartkowej akcji ratunkowej. - Przez ten czas nikt nic nie robił. Ziemia nie była ruszana od piątku.

Mieszkańcy Grygowej zwrócili się też o pomoc do straży pożarnej. Strażacy przyjechali. Chodzili, nasłuchiwali, ale miauczenia nie usłyszeli.

- Sami nie chcieliśmy rozkopywać ziemi, żeby nie uszkodzić rur, dlatego o zdarzeniu poinformowaliśmy LPEC - mówi Michał Badach, rzecznik prasowy KMP PSP w Lublinie. - Pracownik LPEC poinformował nas, że podczas prac kot mógł zostać rzeczywiście zabetonowany, ale że z jego wyjęciem nie będzie problemu. Usłyszeliśmy, że nawet nie trzeba będzie rozkopywać ziemi, bo zwierzę można wyjąć przez kratkę wentylacyjną.

Ale żadnej kratki wentylacyjnej przecież nie było! W czwartek mieszkańcy ulicy Grygowej uznali, że nie ma już czasu na szukanie pomocy, bo przedłużająca się bezczynność doprowadzi do śmierci kota. Postanowili działać. Pan Piotr poprosił o pomoc "Lubelski Animals". Ustalono, że kota trzeba jak najszybciej odkopać. Elżbieta Tarasińska, szefowa Lubelskiego Animalsa, przywiozła łopaty. Pan Piotr wziął jedną z nich. Drugą chwycił jego kolega. Kopali w milczeniu kilkanaście minut, zanim spod ziemi nie wydobyło się przeraźliwe miauknięcie. Dopiero wtedy zebrani na ulicy mieszkańcy osiedla odetchnęli z ulgą - kot żyje.

Przeżył tylko dlatego, że metr pod ziemią wokół rur ciepłowniczych utworzyła się duża wnęka. To właśnie z niej wyszła wygłodzona kotka.

- Nazwaliśmy ją Norka i przewieźliśmy do naszej lecznicy - mówi Tarasińska. - Jak na tak długi pobyt pod ziemią jest w dobrej formie. Musimy podać jej leki osłonowe, bo wygłodzone zwierzę zaczyna trawić własne organy.

Rzeczniczka LPEC o uwolnieniu Norki dowiedziała się od nas. Przyznała jednak, że w firmie już wcześniej mówiło się na ten temat. - Jeszcze wczoraj przed południem nasi robotnicy zapewniali, że kota w miejscu robót nie ma. Oczywiście odebraliśmy zgłoszenie od mieszkańców o tym, że kot może być zamurowany. Dlatego w środę i czwartek pracownicy pogotowia cieplnego byli na Grygowej. Chodzili i szukali zwierzęcia, rozglądali się po ulicy, nasłuchiwali, ale nic niepokojącego nie zauważyli - tłumaczy Teresa Stępniak, rzeczniczka prasowa LPEC. - Po tych kontrolach byli przeświadczeni, że nie stało się nic złego, tym bardziej że zasypując dół nie widzieli kręcącego się w pobliżu zwierzęcia. Dlatego też więcej kota nie szukali.

Stępniak dodaje, że pracownicy LPEC są wyczuleni na krzywdę zwierząt.

- Gdybyśmy sami nie chwycili za łopaty, kot byłby już martwy - denerwuje się pan Piotr. - Ludzie z pogotowia cieplnego, którzy przyjechali w środę, powiedzieli nam wyraźnie: "Kota nie ma, nie ma problemu i stamtąd na pewno nie będzie śmierdział". Myślę, że wiedzieli, że zwierzę tam jest i pozostawione samo sobie umrze.

- Gdybym spotkała ich jeszcze raz, albo jakby przyjechał tu ten cały ich kierownik, to bym mu ostro powiedziała, co o nich wszystkich myślę - denerwuje się pani Zofia. - Znieczulica to najdelikatniejsze określenie, jakie ciśnie mi się na usta.

- Tylko Stowarzyszenie Animals natychmiast ruszyło na pomoc, by ratować zwierzaka - dodaje pani Alicja. - Schronisko tłumaczyło, że "chwilowo" nie ma klatek, żeby złapać kota. Straż dla Zwierząt w ogóle się nie pojawiła. Inni tylko przekazywali sobie sprawę z urzędu do urzędu. Losem zakopanego żywcem kota naprawdę nikt nie był poruszony.

Zainteresowani adopcją Norki lub innych bezdomnych zwierząt mogą dzwonić do Lubelskiego Animalsa, tel. 530-108-109, w godz. 9-17.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski