Gdyby nie determinacja pana Piotra i pani Zofii, mieszkańców ulicy Grygowej, mała kotka umarłaby zakopana przez pracowników LPEC blisko metr pod ziemią.
- Na początku miesiąca przy naszym domu była awaria ciepłownicza. Coś w rurach dziwnie szumiało - opowiada pan Piotr, mieszkaniec domu przy ul. Grygowej 4c. - Szukając usterki pracownicy LPEC wykopali głęboką dziurę tuż pod naszymi oknami. Coś tam zrobili i ostatecznie zasypali w miniony piątek. Dzień później po raz pierwszy usłyszeliśmy rozpaczliwe jęki kota.
Miauczenie słyszeli niemal wszyscy mieszkańcy domu. Zanim jednak zorientowali się, że dobiega spod ziemi, szukali zwierzęcia w zakamarkach domu. - To było straszne. Kot miauczał przez całe noce. Nie wiedziałam już, co robić. Płakałam i szukałam go. Bezskutecznie - opowiada pani Zofia. - Mam w domu 16-letniego już kota, którego kocham nad życie i to rozpaczliwe miauczenie nie dawało mi spokoju. Nie mogłam zlekceważyć wołania o pomoc innego zwierzęcia potrzebującego pomocy.
- Tuż obok miejsca robót prowadzonych przez LPEC jest skrzynka z kablami - opowiada pani Alicja, inna mieszkanka ulicy Grygowej. - Myśleliśmy, że kot może być w niej zamknięty. Wezwaliśmy pogotowie energetyczne, ale okazało się, że skrzynka jest pusta.
Rozpaczliwe miauczenie jednak nie milkło. Najgłośniej było je słychać w mieszkaniach od ulicy. Jak zapewniają mieszkańcy, stojąc na chodniku też można było je usłyszeć.
- Trzy razy dziennie wychodzę z psem i praktycznie za każdym razem słyszałam koci płacz - opowiada pani Marta. - Serce się krajało, jak ta kocica wzywała ratunku. W żaden sposób nie mogliśmy jej jednak odnaleźć.
Trochę to trwało, zanim ludzie powiązali kocie miauczenie z prowadzonymi niedawno robotami ziemnymi. Nie było innej możliwości - kot musiał być pod ziemią. W czwartek mieszkańcy zadzwonili do Straży Miejskiej. Powiedzieli, że w węźle ciepłowniczym jest zakopany kot.
- Dlatego dyżurny zgłosił ten problem do LPEC i poinformował Straż Ochrony Zwierząt - mówi Robert Gogola, rzecznik prasowy SM w Lublinie. - Usłyszał, że pracownicy LPEC podejmowali już próby wydobycia kota, ale to im się nie udało, bo zwierzę uciekało. Mieli próbować wydobyć go ponownie.
- To bzdury - ripostuje Elżbieta Tarasińska, prezes Stowarzyszenia Opieki nad Zwierzętami "Lubelski Animals", która brała udział w czwartkowej akcji ratunkowej. - Przez ten czas nikt nic nie robił. Ziemia nie była ruszana od piątku.
Mieszkańcy Grygowej zwrócili się też o pomoc do straży pożarnej. Strażacy przyjechali. Chodzili, nasłuchiwali, ale miauczenia nie usłyszeli.
- Sami nie chcieliśmy rozkopywać ziemi, żeby nie uszkodzić rur, dlatego o zdarzeniu poinformowaliśmy LPEC - mówi Michał Badach, rzecznik prasowy KMP PSP w Lublinie. - Pracownik LPEC poinformował nas, że podczas prac kot mógł zostać rzeczywiście zabetonowany, ale że z jego wyjęciem nie będzie problemu. Usłyszeliśmy, że nawet nie trzeba będzie rozkopywać ziemi, bo zwierzę można wyjąć przez kratkę wentylacyjną.
Ale żadnej kratki wentylacyjnej przecież nie było! W czwartek mieszkańcy ulicy Grygowej uznali, że nie ma już czasu na szukanie pomocy, bo przedłużająca się bezczynność doprowadzi do śmierci kota. Postanowili działać. Pan Piotr poprosił o pomoc "Lubelski Animals". Ustalono, że kota trzeba jak najszybciej odkopać. Elżbieta Tarasińska, szefowa Lubelskiego Animalsa, przywiozła łopaty. Pan Piotr wziął jedną z nich. Drugą chwycił jego kolega. Kopali w milczeniu kilkanaście minut, zanim spod ziemi nie wydobyło się przeraźliwe miauknięcie. Dopiero wtedy zebrani na ulicy mieszkańcy osiedla odetchnęli z ulgą - kot żyje.
Przeżył tylko dlatego, że metr pod ziemią wokół rur ciepłowniczych utworzyła się duża wnęka. To właśnie z niej wyszła wygłodzona kotka.
- Nazwaliśmy ją Norka i przewieźliśmy do naszej lecznicy - mówi Tarasińska. - Jak na tak długi pobyt pod ziemią jest w dobrej formie. Musimy podać jej leki osłonowe, bo wygłodzone zwierzę zaczyna trawić własne organy.
Rzeczniczka LPEC o uwolnieniu Norki dowiedziała się od nas. Przyznała jednak, że w firmie już wcześniej mówiło się na ten temat. - Jeszcze wczoraj przed południem nasi robotnicy zapewniali, że kota w miejscu robót nie ma. Oczywiście odebraliśmy zgłoszenie od mieszkańców o tym, że kot może być zamurowany. Dlatego w środę i czwartek pracownicy pogotowia cieplnego byli na Grygowej. Chodzili i szukali zwierzęcia, rozglądali się po ulicy, nasłuchiwali, ale nic niepokojącego nie zauważyli - tłumaczy Teresa Stępniak, rzeczniczka prasowa LPEC. - Po tych kontrolach byli przeświadczeni, że nie stało się nic złego, tym bardziej że zasypując dół nie widzieli kręcącego się w pobliżu zwierzęcia. Dlatego też więcej kota nie szukali.
Stępniak dodaje, że pracownicy LPEC są wyczuleni na krzywdę zwierząt.
- Gdybyśmy sami nie chwycili za łopaty, kot byłby już martwy - denerwuje się pan Piotr. - Ludzie z pogotowia cieplnego, którzy przyjechali w środę, powiedzieli nam wyraźnie: "Kota nie ma, nie ma problemu i stamtąd na pewno nie będzie śmierdział". Myślę, że wiedzieli, że zwierzę tam jest i pozostawione samo sobie umrze.
- Gdybym spotkała ich jeszcze raz, albo jakby przyjechał tu ten cały ich kierownik, to bym mu ostro powiedziała, co o nich wszystkich myślę - denerwuje się pani Zofia. - Znieczulica to najdelikatniejsze określenie, jakie ciśnie mi się na usta.
- Tylko Stowarzyszenie Animals natychmiast ruszyło na pomoc, by ratować zwierzaka - dodaje pani Alicja. - Schronisko tłumaczyło, że "chwilowo" nie ma klatek, żeby złapać kota. Straż dla Zwierząt w ogóle się nie pojawiła. Inni tylko przekazywali sobie sprawę z urzędu do urzędu. Losem zakopanego żywcem kota naprawdę nikt nie był poruszony.
Zainteresowani adopcją Norki lub innych bezdomnych zwierząt mogą dzwonić do Lubelskiego Animalsa, tel. 530-108-109, w godz. 9-17.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?