W każdym kolejnym miesiącu chcemy rozmawiać na inny temat. Na każdy z nich zorganizujemy debatę prowadzoną przez dziennikarzy „Kuriera”, spotkanie na żywo transmitowane online na stronie www.kurierlubelski.pl oraz serwisów Naszemiasto.pl w województwie lubelskim, a także w naszych mediach społecznościowych. W dyskusjach wezmą udział zaproszeni przez nas goście.
Będziemy rozmawiać także m.in. o środowisku, zdrowiu, seniorach, opiece społecznej, sporcie, komunikacji, mieszkalnictwie. Już teraz zapraszamy Państwa do wysyłania propozycji obszarów, jakimi warto się zająć, o których warto dyskutować. Piszczcie do nas pod adres [email protected].
Student głodny, student zły
Kiedy powstawał UMCS, to nikt nie zakrzątał sobie głowy wystrojem uczelnianych stołówek. Podobnie było z samym wyżywieniem.
Tak stołówkę studencką w Lublinie z tamtych lat 50. opisuje Mirosław Derecki w książce „Na studenckim szlaku”:
„[…] wchodziło się do niej po betonowych stopniach: najpierw do holu z szatnią, a stąd, przez duże, przeszklone drzwi, do wielkiej sali zastawionej stolikami i krzesłami. Na końcu jadalni ciągnął się rząd okienek kuchennych, w których wydawano posiłki. Jedzenie było marne. Na śniadanie zazwyczaj kubek mleka i połowa bułki «parówki» z odrobiną masła; na obiad – cienka wodnista zupa, a na drugie danie kawałek nieokreślonego bliżej gatunkowo mięsa z kartoflami; na kolację – nieśmiertelna czarna lura „Enrilo” (kawa znana jeszcze przed wojną-red.), gulasz z podrobów i suchy chleb – w dowolnych ilościach. Czasem odświętnie, kawałeczek kiełbasy, pasztetówki lub porcja gorącej kaszanki. Aha, i jeszcze były „wieczorki móżdżkowe”, kiedy to w okienkach kuchennych pojawiały się wielkie żeliwne rynki wypełnione smażonym móżdżkiem”.
W podobnym tonie opisuje stołówkę KUL-u Józef Zięba w książce „Lublin – miasto przeznaczenia”: „Stołówkowe wyżywienie było delikatnie mówiąc skromne i niewyszukane. Wszyscy otrzymywali tę samą zupę i te same drugie dania. Zestaw dań był czasem piorunujący. W piątek otrzymaliśmy kiedyś zamiast zupy nie pierwszej świeżości roztrzepaniec, a na drugie danie śledzie z cuchnącą surową kapustą. Tego nie mogły już strawić nawet młode „zahartowane” studenckie żołądki. Podstawowe danie mięsne stanowiła konina. […] Spożywaliśmy ją w postaci słodkawego gulaszu lub niedogotowanych ochłapów”.
Z czasem jednak poprawiło się nie tylko zaopatrzenie i bogatsze menu; uczelniane bufety powstawały jak grzyby po deszczu – najwięcej na UMCS-ie. Cieszyły się ogromnym powodzeniem.
Na początku lat 60. wybudowano „Chatkę Żaka”. Była nie tylko ośrodkiem kultury studenckiej. Można tu było również smacznie i tanio zjeść.
Państwo dopłacało do obiadów i to niemało
Przy średniej pensji ok.2 tys. zł pod koniec lat 60., obiad kosztował tu 4 zł, śniadanie i kolacja – po 2 zł.
W latach 80. działało już osiem stołówek i dwadzieścia bufetów w ramach Zespołu Stołówek i Bufetów UMCS, obejmujących również zbiorowym żywieniem studentów Akademii Rolniczej oraz WSI – późniejszej Politechniki.
Stołówka w „Chatce Żaka” miała numer 2, „jedynka” mieściła się przy ul. Leszczyńskiego – obok nieistniejącego już dziś kina Kosmos, „trójka” – przy Langiewicza, „czwórka” była w akademiku Grześ, „piątka” na pl. Litewskim i była to stołówka tylko dla pracowników uczelni, a „siódemka” mieściła się przy ul. Zana. Mieszkający w pobliżu studenci zagraniczni z zaprzyjaźnionych krajów socjalistycznych stołowali się właśnie w tej jadłodajni.
Stołówki podczas przerwy w zajęciach przeżywały prawdziwe oblężenie. Oprócz kawy czy herbaty (alkoholu, rzecz jasna, nie było) duże wzięcie miały pierogi, forszmak, bigos, gołąbki, wątróbka, barszcz czerwony z krokietami czy fasolka po bretońsku. Bufety sprzedawały również absolutnie deficytowy wówczas towar, jakim były wędliny.
W „Feminie” znajdowała się garmażernia produkująca wyroby na potrzeby stołówek i bufetów studenckich.
Zespół Stołówek i Bufetów UMCS posiadał również własne zaopatrzenie – dostawcze nyski. Przywoziły one produkty dla kuchni z Zakładów Mięsnych oraz od indywidualnych okolicznych producentów. Zdarzało się, że ziemniaki i inne warzywa chłopi z okolic przywozili furmankami do magazynów, a ze stołówek zabierali odpadki dla świń – taki handel wymienny.
Studenckie menu układała dietetyczka, stąd też dania były i zdrowe i smaczne. Jadłospis wprawdzie się powtarzał, ale każdy wiedział, że w poniedziałek będą pierogi, a w środę mielony, najczęściej z buraczkami lub gotowaną marchewką i groszkiem. Do tego zupy: zalewajka, neapolitańska (z makaronem i żółtym serem). Do obiadu były też desery (budyń, kisiel, ciasto lub owoce).
Obok stołówki przy Langiewicza (swego czasu wydawała nawet 2 tysiące posiłków dziennie) funkcjonowała wydzielona część dietetyczna. Stołowało się tu średnio 300 osób – głównie wykładowcy. Tutaj serwowano lekkostrawne i niskokaloryczne posiłki. Na stołach były obrusy, zupę podawano w wazach i zdarzało się studentowi spożywać posiłek ramię w ramię z rektorem, dziekanem lub znanym profesorem.
W innych stołówkach nie było wprawdzie obrusów, ale w znalazło się na stołach miejsce dla malutkich flakoników z jakimś sezonowym badylkiem i serwetników z ładnie ułożonymi w wachlarzyk serwetkami. Trzeba też zauważyć, że w stołówkach akademickich nie było wyszczerbionych naczyń, jak to się zdarzało w podrzędnych lokalach z tego okresu. Każda stołówka miała do dyspozycji zarówno magazyn produktów żywnościowych, jak też naczyń i sprzętu do wymiany.
W stołówkach były szatnie, a w kasach kupowało się miesięczne abonamenty
Później z takim abonamentem przychodziło się do stołówki i tu wydzierało „bloczek” z odpowiednią datą. Przyklejaniem bloczków na specjalną kartkę (takie dzienne zestawienie wydanych posiłków) zajmowali się często dyżurni studenci. Mieli oni później „chody” w kuchni. Każdy dyżurny nosił obowiązkowo biały fartuch. Panie wydające posiłki również takie białe fartuchy miały na sobie, a na głowach – białe czepki.
Zespół Stołówek i Bufetów UMCS zatrudniał łącznie z administracją ok. 360 osób. Panie (chociaż zdarzali się również nieliczni kucharze) pracowały na trzy zmiany. Pierwsza rozpoczynała pracę o godz. 5 rano. W stołówkach (zwykle w „Chatce Żaka” lub w „trójce”) były organizowane bale sylwestrowe dla pracowników UMCS lub bale choinkowe dla ich dzieci. W lach 90. cofnięto dotacje na dożywianie lubelskich studentów. Na pełnopłatne stołowanie się żaków już nie było stać, stołówki upadły, a Zespół Stołówek i Bufetów UMCS rozwiązano.
Reaktywacja kultowej „Trójki”
Stołówka Studencka nr 3 przy ulicy Langiewicza została zamknięta w 2006 r. ze względu na coraz mniejsze zainteresowaniem studentów spożywaniem posiłków w tym obiekcie. Stołówki studenckie w całym kraju wpadły w tarapaty po nowelizacji ustawy o szkolnictwie wyższym w 2004 r., na mocy której zlikwidowano dopłaty do obiadów. Sytuacja zmieniła się w 2018 r., kiedy władze UMCS, po konsultacji z samymi studentami, podjęły decyzję o jej reaktywowaniu. Studenci wypełnili ponad 2 tysiące ankiet, w których jednoznacznie opowiedzieli się właśnie za takim rozwiązaniem, a więc za zdrowymi i smacznymi posiłkami w cenie dostępnej dla ich kieszeni.
2024 Omówienie próbnej matury z matematyki z Pi-stacją
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?