Mieszkanki i mieszkańcy Lublina uczcili pamięć ofiar agresji sowieckiej poległych na Kresach Wschodnich, ofiar mordu katyńskiego oraz zmarłych na zesłaniu i w łagrach Sybiru. Oficjalne uroczystości z udziałem władz samorządowych, wojewódzkich oraz delegacji kombatanckich rozpoczęły się przed dziesiątą złożeniem kwiatów pod tablicą pamięci por. Jana Bołbotta oraz późniejszą mszą św. w kościele pw. Wniebowzięcia NMP Zwycięskiej (pobrygidkowski).
Później poczty sztandarowe w rytm orkiestry wojskowej przeszły Kapucyńską na plac Litewski, by wziąć udział w uroczystości z ceremoniałem wojskowym przy pomniku Nieznanego Żołnierza.
- 17 września 1939 r. to jeden z najtragiczniejszych dni w historii Polski - mówiła Danuta Malon, córka kpt. Miłorzębskiego, oficera Wojska Polskiego zamordowanego w Katyniu. - Kiedy wojsko polskie walczyło z Niemcami, Armia Czerwona realizując pakt Ribbentrop - Mołotow napadła na zdradzoną przez aliantów Polskę. Niszczyli, palili, niweczyli, aresztowali, stawiających opór - mordowali. W polskich szeregach nastąpiła wtedy dezorientacja. Atak agresorów z dwóch stron sprawił, że czerwonoarmiści mogli ująć około 220 tysięcy obrońców naszych granic.
Zastępczyni prezydenta Anna Augustyniak wspominała natomiast swoje lekcje historii w szkole podstawowej, gdy o zbrodni katyńskiej jeszcze się nie mówiło.
- Pamiętam, jak nasz nauczyciel powiedział: tutaj miało miejsce pewne wydarzenie historyczne, o którym niestety nie mogę wam opowiedzieć. Ale wierzę, że kiedyś o nim usłyszycie.
Po apelu pamięci, salwie honorowej, złożeniu kwiatów i zapaleniu zniczy uczestnicy przemaszerowali na plac obok Centrum Kultury na uroczystości przy pomniku Matki Sybiraczki. Na koniec przejechali pod pomnik Ofiar Katynia przy Głębokiej, gdzie usłyszeli utwór
„Śpij kolego...”.
Jednym z lubelaków wywiezionych na Sybir był Icchak Carmi urodzony w 1923 roku w naszym mieście. Tak wspomina ten trudny czas:
"Przejechaliśmy Ural, przejechaliśmy Omsk, Nowosybirsk, Tomsk. W Tomsku przesiedliśmy się na pociąg, który wiózł nas jakieś sto kilometrów do stacji Aris. Na tym w ogóle kolej się skończyła, nie było dalej szyn, nie było szosy, nie było niczego,. Była tylko rzeka Czułym, dopływ jednej z największych rzek syberyjskich, Ob. Tam nas wsadzili na statek i wieźli jeszcze jakieś dwieście kilometrów w głąb tajgi. Mam wrażenie, że kilka kilometrów od tego miejsca, gdzie ja byłem jeszcze stopa ludzka nie stanęła. To była tajga, która się ciągnęła aż po pas polarny, aż po koło polarne. I tam były obozy więźniów politycznych rosyjskich - ale nas nie traktowali jako więźniów. Nadali nam nazwę – spiec pierselenci, znaczy „specjalni przesiedleni”.
Rozbili te wszystkie parkany tego obozu, te budki strzelnicze, te wartownicze, rozebrali to wszystko i nas umieścili w tych barakach. Zostawili tylko jakąś załogę, załogę tych aresztantów. Ale to są tacy ludzie co siedzieli dziewięć lat, dostali dziesięć lat, tak że nie było żadnej obawy, że on ucieknie. I gdzie on ucieknie, i gdzie on mógł uciec? Nie było żadnych dróg, nie było szosy, tylko była rzeka."
- Święto Chleba w Muzeum Wsi Lubelskiej przyciągnęło tłumy smakoszy
- Wystawców i kupujących nie brakuje. W Zamościu odbył się kolejny Pchli Targ
- Piękny wieczór przy „Z5”. Fani żużla w obiektywie Kuriera Lubelskiego
- 12,5 tys. kibiców świadkami historycznego meczu Motoru. Zdjęcia z trybun Areny
- Ulicami Lublina ścigali się w Biegu Koziołka. Zobacz uczestników "Dychy"
- Lubelskie Bractwo Strzelców Kurkowych świętuje stulecie odrodzenia. Zobacz zdjęcia