Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Lublin: Wychowankowie domu dziecka oskarżają pracowników o przemoc. Dyrektor zaprzecza

Aleksandra Dunajska-Minkiewicz
Aleksandra Dunajska-Minkiewicz
Screen z nagrania
Popychanie, uderzenia, przeglądanie prywatnych wiadomości, brak pomocy po osiągnięciu pełnoletności – między innymi takie zarzuty wysuwają wobec dyrekcji i pracowników Domu Dziecka im. Ewy Szelburg-Zarembiny w Lublinie jego byli wychowankowie. Dyrektor placówki zapewnia, że nie dochodzi w niej do przemocy, a podopieczni dostają potrzebne wsparcie.

O sytuacji w Domu Dziecka napisali do nas byli wychowankowie tej placówki. Jeden z nich (nie chce, żeby podawać jego imię ani nazwisko) opuścił ją w kwietniu, po skończeniu 18 lat. Tłumaczy, że dopiero teraz zdecydował się przekazać informacje, bo wcześniej obawiał się konsekwencji ze strony wychowawców i dyrekcji.

Do długiego listu dołączone są nagrania. Na jednym z nich widać, jak mężczyzna (można się domyślić, że to wychowawca) trzyma leżącego chłopaka w silnym uścisku i przez około minutę przygniata kolanem. „Uspokoiłeś się już?” - pyta. Słychać, jak jeden z kolegów prosi: „Panie (pada imię wychowawcy), wystarczy”.

Były wychowanek opowiada, że do sytuacji doszło około 6 lat temu. Wychowawca miał wtedy kazać jednemu z wychowanków posprzątać łazienkę, a ten odparł, że zrobi to dopiero, kiedy wszyscy się umyją. - Wychowawca wpadł w furię, zaczął wyrywać koledze telefon z dłoni. Rzucił się na niego, wykręcał ręce, podduszał – opisuje. - Obdukcja wykazała stłuczenia, siniaki. Sprawa była zgłoszona, nawet byli u nas policjanci. Ale najpierw przesłuchali wychowawcę i on powiedział, że to kolega rzucił się na niego pierwszy. Młodszym dzieciakom, które wszystko widziały, wychowawcy kazali potwierdzać tę wersję, w zamian obiecując prezenty – opowiada.

„Nie przydusiłem, przygniotłem”

Ta sytuacja to początek długiej listy zarzutów, jakie byli wychowankowie (rozmawialiśmy z dwoma z nich) kierują pod adresem placówki i jej pracowników. Wymieniają m.in. popychanie, poszturchiwanie, uderzenia, wykręcanie rąk. I przesyłają nagrania.

- Mnie wujek przydusił – skarży się chłopak na jednym z nagrań.

- Nie przydusiłem. Wziąłem cię i przygniotłem (…) rzuciłem na łóżko – odpowiada mężczyzna (najprawdopodobniej wychowawca).

Na innym słychać, jak mężczyzna (wychowankowie mówią, że to wychowawca) opowiada o swoim zachowaniu względem jednego z podopiecznych: „blaszkę mu strzeliłem”.

Jacek Środa, dyrektor Domu Dziecka im. Ewy Szelburg Zarembiny w Lublinie podkreśla, że do sytuacji, kiedy wychowawca przyciskał chłopaka kolanem, doszło jeszcze przed podjęciem przez niego zatrudnienia w tej placówce opiekuńczo-wychowawczej.

- Trudno mi się więc w tej sprawie wypowiadać - zastrzega. Przyznaje też, że wychowawca nadal pracuje w placówce. - Wiem, że sprawa była wyjaśniana i na pewno gdyby wychowawca miał np. postawione zarzuty, na pewno już by u nas nie pracował. Jestem przekonany, że do żadnych sytuacji przemocowych w naszym domu dziecka nie dochodzi - zaznacza.

A czy strzelenie komuś „blaszki” to przemoc? - Nie wiemy, jaki był kontekst tej rozmowy i czy te słowa naprawdę wypowiada wychowawca – zaznacza Jacek Środa.

Przestrzeganie zasad

Byli podopieczni domu skarżą się też na czytanie ich prywatnych wiadomości w telefonach, straszenie wyrzuceniem z placówki, a także brak wsparcia, kiedy osiągają pełnoletność. - Chciałem zostać dłużej, ale dyrektor dał mi dwa dni na wyprowadzkę, mimo że wiedział, że mój rodzinny dom spłonął i nie mam się gdzie podziać. Kiedy zacząłem błagać, pozwolił mi zostać przez miesiąc – opowiada jeden z naszych rozmówców.

Dyrektor Środa zapewnia, że zgodnie z Konstytucją każde dziecko ma prawo do ochrony prywatności. - Nie spotkałem się z sytuacją, żeby wychowawca komuś zaglądał do telefonu. Chociaż oczywiście w zakresie korzystania z komórek obowiązują u nas określone zasady. Dzieci nie mogą mieć np. telefonów w nocy, bo mieliśmy sytuacje, że nawiązywali wówczas niebezpieczne kontakty z nieznajomymi – wyjaśnia.

Jacek Środa tłumaczy też, że placówka przeznaczona jest dla dzieci od 10 do 18 roku życia.

- Wychowanek może pozostać dłużej, jeśli przestrzega określonych zasad, np. nie spożywa alkoholu, nie jest wulgarny, nie grozi wychowawcom. Domyślam się, który wychowanek skarży się na swoją sytuację i mogę zapewnić, że dostał od naszej placówki duże wsparcie. Został wykształcony, zrobił prawo jazdy kategorii C i E. Nie stosował się jednak do naszych regulaminów, od dłuższego czasu był przygotowywany do opuszczenia placówki – zaznacza dyrektor.

O sprawę zapytaliśmy też Monikę Lipińską, zastępcę prezydenta Lublina ds. społecznych. Powiedziała, że nie przypomina sobie niepokojących sygnałów z tego domu dziecka. Obiecała jednak jeszcze przyjrzeć się sprawie.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Nie tylko o niedźwiedziach, które mieszkały w minizoo w Lesznie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na kurierlubelski.pl Kurier Lubelski